
Ma za sobą trudne i bolesne doświadczenia i dzieli się nimi z ludźmi poprzez swoje piosenki. Bo wie, że to może im pomóc i lubi to robić. Nie zachłysnęła się swoją sławą, nie rozpamiętuje sukcesów – jest skupiona na tym, co przed nią. Nam opowiada o radości tworzenia i sile, jaką potrafi dać muzyka.
REKLAMA
Twój ostatni solowy album został bardzo dobrze przyjęty. Do teraz promujesz go na koncertach. Tego rodzaju sukces uskrzydla? Zachęca do pracy czy też powoduje, że chce się zwolnić tempo?
Oczywiście uskrzydla, wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi. Jeździmy po Polsce, gramy koncerty, ludzie śpiewają nasze piosenki, to jest bardzo fajne. Choć nie ukrywam, że trochę to już trwa i chcielibyśmy nieco odpocząć po roku ostrej jazdy. W przyszłym koncertów będzie mniej.
W 2016 roku startuję też z nowym projektem – Shy Albatross, będzie to muzyka dużo spokojniejsza, o zupełnie innej temperaturze.
Skąd pomysł na nowy projekt? Co Cię skusiło, żeby przyjąć zaproszenie?
Jest to projekt zapoczątkowany przez wspaniałego gitarzystę Raphaela Rogińskiego, w skład jego wejdą także Hubert Zemler, z którym współpracuję w swoim zespole, i Miłosz Pękala znany m.in. z Kwadrofoniki. Zaprosił mnie Raphael (podejrzewam, że Hubert go nieco podpuścił). Podobała mi się koncepcja tekstów – stuletnich pieśni. Bluesów, niewolniczych spirituals i folkowych. No i talent muzyków, z którymi będę grać – oni są genialni. Jest między nami jakaś chemia jakiś karmiczny obowiązek robienia czegoś razem.
Jakbyś określiła tę swoją nową odsłonę?
To będzie twarz wieszczki, bajarki, która opowiada baśnie.
Z tego, co mówisz, wynika, że wciąż bardzo chętnie poszukujesz, wciąż zmieniasz to, co serwujesz swoim fanom. Nie zamierzasz z tego rezygnować, nie zamierzasz stać w miejscu?
Nie, bynajmniej. Czekam na taki moment, aż będę mogła opowiadać coś nowego. Aczkolwiek na razie „Prąd” to płyta jeszcze wciąż świeża, tak ją czuję. To jest historia jeszcze bardzo żywa.
No właśnie – czujesz. Wielu krytyków zauważyło, że jest to Twój najbardziej osobisty album. To była kwestia wewnętrznej potrzeby?
Zawsze miałam taką potrzebę – żeby pisać coś z głębi siebie. Ludzie, którzy śpiewają, piszą teksty, zawsze chcą to zrobić. Jakkolwiek potrzebny jest jakiś bodziec, żeby dotrzeć do tej głębi i zacząć z sobą naprawdę szczerze rozmawiać. Taką funkcję spełniła dla mnie terapia psychologiczna. Techniki stosowane przez terapeutów są skuteczne w docieraniu do głębszych warstw siebie. Żyjąc z dnia na dzień nie jesteśmy w stanie naszego głębokiego „ja” poruszyć. Oczywiście może się coś nagłego wydarzyć, coś nami wstrząśnie. Ale jednak docieranie do tych pokładów intencjonalnie ma sens. Okazało się, że też twórczy sens.
Czyli „Prąd” to dla Ciebie również część własnej terapii, te utwory leczą twoją duszę?
Tak. Gdy się chodzi na sesje terapeutyczne, to okazuje się, że te rzeczy, które są w nas, stanowią jakiś problem, źródło bólu, dotyczą nie tylko nas, ale różnych ludzi na świecie. Są jakoś nazwane. Tych problemów nie masz tylko ty, dziwny człowieku. Uwarunkowania są różne, ale się powtarzają. Okazało się, że moje problemy, to nie są tylko moje problemy. Emocje, które mamy w sobie, muszą znaleźć ujście i w tym może pomóc m.in. muzyka. Jeżeli te głębokie pokłady są naprawdę obecne w muzyce, to wtedy dużo osób wchodzi w to i „podłącza się”, współodczuwając, słyszy swoje własne emocje, do których na co dzień jest im trudno dojść.
Nietzsche chyba powiedział, że „myśli są cieniami emocji”. Nie powinniśmy się skupiać na myślach, tylko na emocjach, bo one są czystsze, i to one są źródłem prawdy o nas samych. I to jest właśnie fajne w muzyce, że można nie przekombinować tego, nawet wszystkiego nie wytłumaczyć, tylko oddać to, pozwolić poczuć. „Feel it and Heal it”, jak śpiewał Marvin Gaye. To oczyszcza.
Sukces Twojej ostatniej płyty świadczy o tym, że wielu ludzi odnalazło się w tych emocjach. Zdarzało Ci się, że po koncercie podchodzili ludzie i mówili Ci „dziękuję, że to zaśpiewałaś, to jest takie moje, to mi pozwoliło coś przeżyć wewnętrznie”?
Tak. Dostaję dużo sygnałów, że ludzie przeze mnie znaleźli klucz do jakiejś swojej trudnej sytuacji. Często też się zdarza, że ludzie płaczą na koncertach – zawsze się z tego cieszę. „Trafiony, zatopiony”, dziewczyna pod sceną płacze, to jest bardzo zdrowy płacz.
Czyli masz silne poczucie, że coś robisz dla ludzi poprzez swoją muzykę, to pewnie daje bardzo fajną energię zwrotną?
Tak, to jest bardzo fajne i zdecydowanie bardziej wolę fanów przytulać, niż robić sobie z nimi zdjęcie.
W ogóle chciałabym zaapelować do ludzi, żeby nie nagrywali koncertów iPhone'ami, tylko po prostu byli na nim obecni.
To cię wkurza – że wielu ludzi zamiast przeżywać koncert, zamiast wtopić się w muzykę skupia się na tym, by go nakręcić, zrobić zdjęcia, które potem wstawią na Facebooka czy Instagram?
Tak, trochę mnie to wkurza. Rzeczywistość wirtualna jest pewnym zafałszowaniem tego, co się dzieje naprawdę, jest często formą bez treści. Trochę jakby nie chcę być w tym iPhonie, wolę po prostu być dla tej osoby, z tym kimś w pomieszczeniu.
Wciąż się zmieniasz, twoje kolejne płyty zaskakują. To nieustanna ewolucja, czy też różne, równoprawne twarze Natalii Przybysz?
Wydaje mi się, że staję się kimś lepszym. Rosnę, dorastam, dojrzewam, mam nadzieję, że to idzie w jakimś dobrym kierunku. Nie chcę już o sobie mówić tak dużo krytycznych słów, naprawdę czuję, że się rozwijam. Uczę się jak być instrumentem.
Czujesz się po prostu kolejnym instrumentem, pośród innych w zespole?
Tak.
Mówisz o sobie z uderzającą skromnością, nie ma w Tobie nadęcia i to koresponduje z ciepłem Twojego głosu – to pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w uszy, gdy słuchałem Twoich utworów.
Mój nauczyciel śpiewu ma bardzo ognisty głos, może dlatego. Moja mama z kolei malowała kiedyś dużo. Uczyła mnie, że kolory ciepłe są zawsze „bliżej” – to, co namalujesz na płótnie ciepłym kolorem, staje się dla oka bliższe. Ja jestem kotem, który lubi kontakt, łaknę bliskości, być może dlatego śpiewam ciepło.
Ile zostało jeszcze w Tobie dziewczyny, która podbiła serca fanów z zespołem Sistars?
Nie wiem, ale cały czas mam ochotę być łysa. Wciąż lubię płytę „Supa Dupa Fly” Missy Elliott i wciąż lubię Beyoncé, tańczę często z córką w gaciach lub kostiumie kąpielowym.
Czy wciąż czujesz się młoda?
Z opozycją młoda-stara mam zaburzenia – gdy byłam w przedszkolu, śpiewałam piosenki Ireny Kwiatkowskiej, „starym”, ochrypłym głosem, rodzice też często mówili mnie i mojemu rodzeństwu, gdy byliśmy mali, że zachowujemy się jak dorośli. Z drugiej strony często dostaję głupawki, gdy trzeba być poważnym, mam napady abstrakcyjnego humoru, bredzę na przykład.
Czyli jest w Tobie jeszcze dużo z dziecka?
Mam nadzieję, że tak. Zresztą z moimi dziećmi się świetnie bawię i też czasem sama sobie kupuję zabawkę, bo moja córka twierdzi, że zasłużyłam. Najczęściej jest to mały dinozaur.
Jak myślisz, dlaczego wielu ludzi traci wraz z pewnym wiekiem umiejętność patrzenia na rzeczy ze świeżością? Starzeją się zamiast się zmieniać.
Myślę, że dużo zależy od ciała. Ciało się starzeje i potrafi zdominować ducha, jeśli się na to pozwala, jeśli się temu nie przeciwdziała.
„Prąd” określiłaś m. in. jako „płytę drogi”. Ta droga dokądś wiedzie? Co jest dla Ciebie ważniejsze – cel czy sama podróż?
Podróż, dlatego, że z chwili na chwilę w podróży pojawiają się zjawiska, które też mogą być celem, dlatego warto jarać się podróżą.
Najbliższe koncerty Natalii Przybysz:
14.11 Gorzów Wielkopolski, eMCeKa
19.11 Katowice, Mega Club
20.11 Wadowice, Wadowickie Centrum Kultury
21.11 Leszno, Centrum Kultury i Sztuki / KINO-TEATR
03.12 Warszawa, klub Stodoła
19.11 Katowice, Mega Club
20.11 Wadowice, Wadowickie Centrum Kultury
21.11 Leszno, Centrum Kultury i Sztuki / KINO-TEATR
03.12 Warszawa, klub Stodoła
Napisz do autora: manuel.langer@natemat.pl
