
– Nie mamy żadnych podstaw, żeby ubrań nie przyjąć, chyba że są brudne czy uszkodzone, wtedy w razie wątpliwości można odmówić. Ale to musi być rażący wypadek. Ale zazwyczaj na drobne wady przymykamy oko – mówi rozmowie z naTemat.pl Ania, kasjerka jednej z warszawskich sieciówek.
Takie praktyki to nic innego jak wykorzystanie prawa do zwrotu dla klientów indywidualnych. A jak odróżnić klienta indywidualnego od pracującego na zlecenie agencji reklamowej stylisty?
– Nie ma czegoś takiego, że jest limit na liczbę oddawanych rzeczy. Nie da się ustalić, ani udowodnić, co ktoś robił z takimi ubraniami – dodaje Ania.
Każdy może więc oddać zakupioną rzecz, o ile nie nosi śladów użytkowania i posiada metkę. Ale sama metka to najmniejszy problem – metkownica, profesjonalne urządzenie do wszywania, kosztuje 100 zł i z noszonego ubrania po wypraniu, uczyni towar zwrotny.
W praktyce reklama wygląda tak, że styliści dostają zaliczkę w gotówce, kupują ubrania, z których część zostanie wykorzystana do reklamy. Większość z ubrań idzie tylko do szybkiej przymiarki. Po sesji ubrania w większości wracają do sklepu. Wszystkie. Stylistka oddaje je z powrotem do sklepu i rozlicza się po sesji z produkcją. Sesja trwa zazwyczaj 1-3 dni i nie trudno jest przewidzieć, że wielogodzinne kręcenie reklamy, plus stres, równa się spocona koszula, wgniecione buty itd. Potem taki towar wraca do sklepów. Czy oczyszczony, to zależy od osobistego podejścia stylistki.
Jeśli ciuchy wyglądają na zużyte albo są pobrudzone – to ja zawsze je odkupuję! Zwraca się jedynie te pokazane, przymierzone, ale nie te, które zagrały w reklamie... no chyba że naprawdę nie zdradzają użycia, na przykład płaszcze i kurtki. Jeśli się ubrudzą to po zdjęciach oddaje się je do pralni. Przynajmniej ja tak robię. Wiele zależy indywidualnie od stylisty
- Czy można się spocić? Oczywiście ze tak! Po sesji rzeczy wracają do sklepów. Zazwyczaj nie są prane. Chyba że są ubrudzone, czymś takim co widać na pierwszy rzut oka. Ale zazwyczaj jest akcja: może się nie skapną, może przyjmą - mówi Ewa.
Ja czasami mam wrażenie, że sklepy same "wypożyczają". Byłam świadkiem sytuacji w Zarze, kiedy przy kasie jakaś pani, oddawała dużo rzeczy. Rachunki miała na ponad 3tys. Przyszedł manager, wszystko sprawdzał, podpisywał i sobie rozmawiali. I nagle zapytał, czy jest już po sesji i czy ubrania się przydały. Ta odpowiedziała, że jasne, że prawie wszystkie wykorzystali do zdjęć.
Styliści bardzo dbają o to, aby rzeczy użyte w reklamach, były w jak najlepszym stanie. W przypadku, kiedy dany sklep odmówi przyjęcia zwrotu ze względu na rażącą wadę – koszty ponosi stylista, który będzie musiał się dołożyć do otrzymanej z produkcji zaliczki. Bardzo rzadko zdarza się, że za szkody zapłaci klient.
No właśnie. Pot, godziny noszenia, a także różni ludzie i związane z tym problemy. Takie niewidzialne ślady użytkowania, wcale nie są bezpieczne, dla kolejnych "nosicieli".
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl