Ta klientka podchodzi do kasy z wielką, wypakowaną po brzegi, torbą ubrań, butów i dodatków. Wszystko w różnych rozmiarach i cenach. Od tanich do tych za kilkaset złotych. Staje w kolejce, jak każdy klient, po czym wszystko oddaje, z metkami. Płacono gotówką, więc zwrot w tej samej postaci, raptem ponad 2000 złotych. Niezadowolony klient? Nie. Chleb powszedni stylistyki.
Okazuje się, że kupując nowe rzeczy, nigdy nie możemy mieć pewności, czy nie były one rekwizytami przy reklamach i sesjach. Ten proceder jest bardzo powszechny – wykorzystanie prawa zwrotu, według regulaminu danego sklepu, odbywa się legalnie. I powszechnie.
– Nie mamy żadnych podstaw, żeby ubrań nie przyjąć, chyba że są brudne czy uszkodzone, wtedy w razie wątpliwości można odmówić. Ale to musi być rażący wypadek. Ale zazwyczaj na drobne wady przymykamy oko – mówi rozmowie z naTemat.pl Ania, kasjerka jednej z warszawskich sieciówek.
Oszczędność przede wszystkim
Takie praktyki to nic innego jak wykorzystanie prawa do zwrotu dla klientów indywidualnych. A jak odróżnić klienta indywidualnego od pracującego na zlecenie agencji reklamowej stylisty?
– Nie ma czegoś takiego, że jest limit na liczbę oddawanych rzeczy. Nie da się ustalić, ani udowodnić, co ktoś robił z takimi ubraniami – dodaje Ania.
Każdy może więc oddać zakupioną rzecz, o ile nie nosi śladów użytkowania i posiada metkę. Ale sama metka to najmniejszy problem – metkownica, profesjonalne urządzenie do wszywania, kosztuje 100 zł i z noszonego ubrania po wypraniu, uczyni towar zwrotny.
Prywatni klienci to jedno. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą wykorzystywać przywieje dla klientów. Większy problem stanowią praktyki agencji reklamowych, które pomimo posiadania dużego budżetu na reklamę, chcą "przyoszczędzić".
Jak wyglądają kulisy takiego procederu zdradza Ewa, modelka i stylistka w jednym. – Są sklepy, w których trzeba kupić ubrania i później się je zwraca. Są też sklepy, które wiedzą do jakich celów są wypożyczane ubrania i wypełnia się specjalny kwitek. Nikt nie robi z tego problemu.
Reklama od kuchni
W praktyce reklama wygląda tak, że styliści dostają zaliczkę w gotówce, kupują ubrania, z których część zostanie wykorzystana do reklamy. Większość z ubrań idzie tylko do szybkiej przymiarki. Po sesji ubrania w większości wracają do sklepu. Wszystkie. Stylistka oddaje je z powrotem do sklepu i rozlicza się po sesji z produkcją. Sesja trwa zazwyczaj 1-3 dni i nie trudno jest przewidzieć, że wielogodzinne kręcenie reklamy, plus stres, równa się spocona koszula, wgniecione buty itd. Potem taki towar wraca do sklepów. Czy oczyszczony, to zależy od osobistego podejścia stylistki.
Tak wygląda rzeczywistość reklam, kręconych dla największych firm telefonii komórkowych, banków i producentów żywności.
- Czy można się spocić? Oczywiście ze tak! Po sesji rzeczy wracają do sklepów. Zazwyczaj nie są prane. Chyba że są ubrudzone, czymś takim co widać na pierwszy rzut oka. Ale zazwyczaj jest akcja: może się nie skapną, może przyjmą - mówi Ewa.
Styliści bardzo dbają o to, aby rzeczy użyte w reklamach, były w jak najlepszym stanie. W przypadku, kiedy dany sklep odmówi przyjęcia zwrotu ze względu na rażącą wadę – koszty ponosi stylista, który będzie musiał się dołożyć do otrzymanej z produkcji zaliczki. Bardzo rzadko zdarza się, że za szkody zapłaci klient.
– Właśnie dlatego, styliści starają się dbać o te rzeczy na maksa i na przykład podklejają podeszwy w butach, żeby się nie zniszczyły podczas chodzenia na planie. A plany są różne bo nie zawsze jest to studio fotograficzne. Czasem jest też ulica – dodaje modelka.
No właśnie. Pot, godziny noszenia, a także różni ludzie i związane z tym problemy. Takie niewidzialne ślady użytkowania, wcale nie są bezpieczne, dla kolejnych "nosicieli".
– Nie wiemy, w jakim stanie zdrowotnym była osoba, która nosiła przed nami ubrania – mówi Joanna Narożniak z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie.
– Wystarczy kichać i kaszleć lub wycierać dłonie o ubranie aby przenieść bakterie i mikroby. Kontakt naszej skóry z takim przepoconym wcześniej ubraniem, może spowodować problemy skórne lub alergię. Na przykład na ubraniach, wirus grypy potrafi się utrzymywać nawet kilkadziesiąt godzin. Nie należy popadać w paranoję, ale zważywszy na powszechność takich praktyk zwrotu ubrań, lepiej dla własnego komfortu od razu je wyprać.
Jeśli ciuchy wyglądają na zużyte albo są pobrudzone – to ja zawsze je odkupuję! Zwraca się jedynie te pokazane, przymierzone, ale nie te, które zagrały w reklamie... no chyba że naprawdę nie zdradzają użycia, na przykład płaszcze i kurtki. Jeśli się ubrudzą to po zdjęciach oddaje się je do pralni. Przynajmniej ja tak robię. Wiele zależy indywidualnie od stylisty
Wypowiedź z forum
Ja czasami mam wrażenie, że sklepy same "wypożyczają". Byłam świadkiem sytuacji w Zarze, kiedy przy kasie jakaś pani, oddawała dużo rzeczy. Rachunki miała na ponad 3tys. Przyszedł manager, wszystko sprawdzał, podpisywał i sobie rozmawiali. I nagle zapytał, czy jest już po sesji i czy ubrania się przydały. Ta odpowiedziała, że jasne, że prawie wszystkie wykorzystali do zdjęć.