Tradycyjne media żyją debatą Szydło-Kopacz, nie mówiąc prawie o wtorkowym starciu przedstawicieli wszystkich komitetów. A to ono jest zdecydowanie ważniejsze, bo może mocno namieszać w stawce i przesądzić o tym, ile partii wejdzie do Sejmu. Tym samym może zdecydować o tym, czy PiS będzie miał samodzielną większość, czy będzie musiał stworzyć koalicję.
Przed wyborami prezydenckimi debata wszystkich kandydatów właściwie nic nie zmieniła. Paweł Kukiz, który wypadł słabo i tak zdobył 21 proc. głosów, a Janusz Palikot, który poradził sobie dobrze, skończył w końcówce stawki. Z kolei dwie debaty Duda-Komorowski nie odwróciły niekorzystnego dla walczącego o reelekcję prezydenta trendu. Choć w przeciwieństwie do starcia przed pierwszą turą, to było chociaż interesujące i przykuło uwagę.
Napędzane desperacją
W wyborach parlamentarnych znowu najbardziej interesujące wydaje się starcie przedstawicielek dwóch największych partii. I o ile ono znowu nic nie zmieni, to debata wszystkich komitetów będzie miała ogromne znaczenie. Mimo tego dziennikarze tradycyjnych mediów koncentrują się na poniedziałkowym starciu. Dochodzi do takich absurdów, jak pytanie liderów innych komitetów czy prezydenta o to, która z pań lepiej poradzi sobie przed kamerami.
A jak sobie poradzą? Obie kandydatki na pewno są mocno zdesperowane. Jedna walczy o zatrzymanie sondażowych spadków, ale też o partyjne przeżycie. Jeśli Platforma przegra bardziej niż pokazują to sondaże, a szczególnie, jeśli spadnie poniżej 20 proc. Kopacz nie ma szans na utrzymanie się u sterów partii.
Stara śpiewka
Z kolei Beata Szydło walczy o to, by jej partia zdobyła samodzielną większość i nie musiała szukać koalicjanta. Szczególnie, że może być skazana na PSL, bo komitet Pawła Kukiza może nie przekroczyć progu. Poza tym Szydło walczy też o swoją pozycję. Jak pisałem w naTemat prezes de facto odebrał swojej kandydatce prowadzenie kampanii. Dlatego Szydło będzie musiała udowodnić, że nadal jest PiS-owi (i prezesowi) potrzebna.
Ale na próżno spodziewać się ciekawego, emocjonującego starcia. Beata Szydło i Ewa Kopacz nie mają zbyt wiele charyzmy. Poza tym ich starcie będzie do bólu przewidywalne. Szydło będzie zarzucała Kopacz, że jest histeryczką, a Kopacz będzie mówiła, że Szydło jest sterowana przez Kaczyńskiego, na co Szydło odpowie, że szefowa PO słucha poleceń Donalda Tuska. I tak przez 70 min.
Bez znaczenia
Nawet jednak, gdyby sztaby przygotowały swoim kandydatkom jakieś niesamowite zagrania, które sprawiłyby, że jedna ze stron wyraźnie wygra starcie i tak nie zmieni to losu wyborów. Przede wszystkim dlatego, że debata nie jest kluczowym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji wyborczej (tylko 10 proc. wyborców decyduje na tej podstawie - sondaż IPSOS dla TVP). A nawet jeśli, to różnica między PiS a PO jest już tak ogromna, że Platforma jej nie nadrobi.
Otwarta zostaje za to kwestia samodzielnej większości dla Prawa i Sprawiedliwości. Na tydzień przed wyborami partia Jarosława Kaczyńskiego ma średnio 38,6 proc. To, czy będzie miało więcej niż 231 głosów i samodzielną większość, będzie zależało od wszystkich, tylko nie PiS. Bo wydaje się, że partia doszła do ściany i nie ma szans na znaczące polepszenie wyniku.
PiS niewolnikiem małych
To od tego, ile partii nie dostanie się do Sejmu zależy wynik tych największych – wszystko przez metodę d'Hondta. Na przykład jeśli Zjednoczona Lewica nie przekroczy 8-proc. progu dla koalicji, PiS-owi wystarczy mniej głosów do samodzielnej większości niż gdyby ZL do Sejmu weszła. Tym samym dzisiaj samodzielne rządy PiS są w rękach konkurencji tej partii.
A walka w peletonie jadącym za PO-PiS będzie zacięta, bo żadna z partii nie może być stuprocentowo pewna przekroczenia progu. Teoretycznie .Nowoczesna i Zjednoczona Lewica są 2-3 pkt. proc. nad swoimi progami, ale biorąc pod uwagę błąd sondażowy, równie dobrze mogą być pod progiem, jak i 5-6 pkt. nad nim. To oznacza, że wtorkowa debata będzie pełna fajerwerków.
Będzie ciekawiej
Barbara Nowacka i Ryszard Petru już pokazali, że potrafią się kulturalnie różnić. Przedstawiciel Partii Razem będzie starał się, żeby wyborcy w ogóle usłyszeli o jego ugrupowaniu, bo dotychczas się to nie udawało. Janusz Piechociński pewnie rzuci jakimś bon motem, po którym wszyscy uderzą się otwartą dłonią w czoło. Podobny gest pewnie będziemy wykonywać po wypowiedziach Janusza Korwin-Mikkego. Paweł Kukiz będzie z kolei walczył o zmycie złego wrażenia z debaty prezydenckiej i zatrzymanie trendu spadkowego.
Prawie każdy z wymienionych liderów ogólnopolskich komitetów jest "jakiś". Do tego nie jest tak wyeksploatowany medialnie. To sprawi, że wtorkowa debata będzie ciekawsza. A przede wszystkim ważniejsza. Niestety, Polacy są tak przyzwyczajeni do klinczu PO-PiS, że pierwsze starcie trafi pewnie do większej liczby wyborców.