Prezes: trzy wiece, kandydatka na premiera: jedno spotkanie z seniorami. Tak wygląda plan dnia liderów PiS na 10 dni przed wyborami. Chociaż używanie tutaj liczby mnogiej jest coraz bardziej dyskusyjne. Jeśli PiS wygra będzie mógł powiedzieć “to ja wygrałem te wybory, Szydło nic nie robiła”. To da mu wolną rękę w tworzeniu powyborczej architektury.
Dała radę?
“Damy radę!” – to hasło sztabowców PiS. Umieszczają je we wszystkich wpisach w mediach społecznościowych, na plakatach i w spotach. Ale Beata Szydło nie dała rady. Co więcej, sam prezes robi wiele, by to pokazać.
Czwartek, do wyborów zostało dziesięć dni. Jarosław Kaczyński musiał wstać przed 10, by o 11 wyjechać z Warszawy do Płocka, gdzie o 13 miał przemówić pod główną bramą Orlenu. Kiedy pojawiłem się tam ok. 12.30 właśnie zaczynał zbierać się tłumek zwolenników PiS. To kandydaci, samorządowcy, młodzieżówka i pokaźna reprezentacja “Solidarności”.
Lider i paprotka
Prezes przyjechał pół godziny po czasie, ale pomimo przeszywającego wiatru nikt nie narzekał. Czekali na swojego lidera. Poddenerwowany Wojciech Jasiński zapowiedział swojego dawnego kolegę ze studiów i prezes zaczął mówić. Jarosław Kaczyński przekonywał też, że “Polska spadła w rankingu wydatków na ‘Be plus eR”, co nie jest prawdą. Narzekał też, że liczba mieszkańców Płocka się zmniejsza.
Później Jarosław Kaczyński przez kilka minut zapewniał, że Prawo i Sprawiedliwość ma kadry, by zarządzać nie tylko ministerstwami i najważniejszymi urzędami, ale też wielkimi państwowymi firmami. Reasumując: to było poważne, polityczne przemówienie lidera partii zmierzającej po władzę. Później Kaczyński pojechał do Nidzicy, a dzień skończy w Elblągu, skąd wybrano go senatorem w wyborach w 1989 r.
Wszystkie kamery na prezesa
Co w tym czasie robiła Beata Szydło? Jej plan dnia (przypomnijmy, na 10 dni przed wyborami) składał się z jednego punktu. To spotkanie z seniorami. Z całym szacunkiem dla seniorów, ale polityczna waga tego wydarzenia była nieporównywalnie mniejsza, niż przemówienia Kaczyńskiego. Szydło została sprowadzona do roli paprotki. Zresztą nie po raz pierwszy w tej kampanii.
Do tego w PiS zawiodło planowanie, bo prezes zaczął dosłownie kilka minut po tym, jak zaczęła przemawiać Szydło. Wybór telewizji był oczywisty. “Do przemówienia Beaty Szydło jeszcze wrócimy, teraz przenieśmy się do Płocka, gdzie jest prezes PiS Jarosław Kaczyński”.
Cień Dudy
Bo choć początkowo wydawało się, że wielki socjotechniczny projekt “Beata Szydło liderem” się udaje, szybko okazało się, że paliwa z kampanii Andrzeja Dudy wystarczyło tylko na kilka tygodni. Politycy PiS przekonują, że Beata Szydło przeszła ogromną przemianę. Może i tak jest, ale to nadal zbyt mały postęp, by udźwignąć tak wielkie wyzwanie, jak poprowadzenie największej partii opozycyjnej do pierwszego od dekady zwycięstwa.
Dlatego coraz częściej głos w imieniu PiS zaczął zabierać prezes. Kiedy o wygraną walczył Andrzej Duda, Jarosław Kaczyński pojawił się publicznie tylko kilka razy, a przemawiał może ze dwa. Na konwencjach był tylko widzem. Tymczasem na wielkich imprezach z udziałem Szydło to Kaczyński był najbardziej słuchanym mówcą, to on wyznaczał kierunki. Później wychodziła Szydło i głosem urzędniczki mówiła o ustawach, o aktach wykonawczych do wizji lidera.
Koniec iluzji
Na około miesiąc przed wyborami sztabowcy PiS chyba uznali, że dalsze próby utrzymania iluzji, że to Szydło jest liderką kampanii, mogą negatywnie odbić się na jej wyniku. Do gry wkroczył prezes, który zaczął jeździć po Polsce. Tak samo intensywnie, jak dawniej. Odwrotnie proporcjonalnie zmieniała się liczba wyjazdów Beaty Szydło. Kandydatka na premiera przestała się też pojawiać w spotach.
Jej ostatnim momentem chwały będzie debata z Ewą Kopacz, chociaż jak pisałem w naTemat już kilka tygodni temu, kandydatka PiS może ją przegrać. Godna rozważenia pozostaje teza, czy Jarosław Kaczyński zdecyduje się pojawić na debacie liderów wszystkich ogólnopolskich komitetów wyborczych. Z jednej strony uważa, że to poniżej jego poziomu, z drugiej pewnie porozstawiałby towarzystwo po kątach.
Prezes niezbędny
Dzięki temu miałby kolejny argument, który potwierdziłby tezę “to ja wygrałem kampanię parlamentarną”. A wszystko wskazuje na to, że właśnie taką legendę prezes PiS od kilku tygodni tworzy. Po pierwsze by wzmocnić swoją pozycję w partii. By zamknąć usta tym, którzy szepczą, że skoro udało się wygrać bez prezesa, to może czas zrobić go prezesem honorowym? A takie głosy na pewno do niego docierają, bo prezes bardzo ceni donosicielstwo jako metodę zdobywania informacji.
Teraz Kaczyński będzie mógł powtarzać “widzicie, nadal mnie potrzebujecie, chciałem dać szansę Szydło, ale nie uniosła tego”. Przede wszystkim jednak prezes patrzy już na to, co po wyborach. A po wyborach przychodzi do tworzenia rządu. Tuż po 25 października do mediów zaczną wyciekać relacje, jak to Szydło się załamała, jak chciała się poddać, jak – i to najważniejsze – prezes musiał przybyć z odsieczą, by ratować kampanię.
Premier Kaczyński – odsłona druga
W najlepszym dla Szydło wypadku to tylko osłabi jej pozycję i jeszcze bardziej uzależni od prezesa. W najgorszym to Kaczyński zostanie premierem. Pisałem już w naTemat, że jeśli chodzi o predyspozycje osobiste, bije swoją kandydatkę na głowę. Z kolei Szydło nie byłaby żadnym bezpiecznikiem, chroniącym państwo przed ruchami Kaczyńskiego dyktowanymi emocjami, bo jest mu w pełni podporządkowana. Nie potrafiła nawet wybronić miejsca na listach dla swojego rzecznika Marcina Mastalerka.
Po wyborach czeka nas więc stara polityczna śpiewka “nie chcem, ale muszem” i “dla dobra Polski się zgodzę”. I tak skończy się projekt “Szydło premierem”.