Premier Ewa Kopacz przegrała na całej linii. Jeśli przed wczorajszą debatą ktoś jeszcze miał złudzenia, że odwróci los kampanii, albo przynajmniej wypadnie przyzwoicie, dzisiaj musi posypać głowę popiołem. Jej kadencja w fotelu szefa rządu własnie dobiega końca. W fotelu szefowej Platformy najprawdopodobniej również. Dlaczego? Od samego początku wystawiali ją do wiatru ci, którym powinno najbardziej zależeć na jej mocnej pozycji i dobrym wizerunku. Zamiast tego, jak w starożytnym Rzymie. Premier Kopacz za każdym politykiem Platformy mogłaby spokojnie zawołać "I ty, Brutusie przeciwko mnie?"
Sztbowcy wystawili Kopacz do wiatru
Jak zgodnie zauważyli obserwatorzy wczorajszej debaty, sprawa zwycięstwa rozstrzygnęła się tak właściwie zanim premier Kopacz i Beata Szydło przekroczyły próg telewizyjnego studia. Prawdziwy pojedynek rozegrał się tak naprawde za zamkniętymi drzwiami pokoju, w których od dawna spin doktorzy Platformy i PiS-u obmyślali strategię wystepów swoich liderek.
I po raz kolejny okazało się, że sztabowcy PiS odrobili zadanie domowe. W przeciwieństwie do najbliższych współpracowników Ewy Kopacz, którzy zamiast porządnie przygotować do debaty swoją szefową, znowu pokazali, że patent na zwycięstwo jest jeden - wyciągnąć Kaczyńskiego w roli straszaka i czekać co się stanie.
Nie wiem, jak to się stało, ale drużyna sztabowców Kopacz tak bardzo zawierzyła politycznej intuicji Michała Kamińskiego, który dawniej potrafił wystrzelić świeżym pomysłem - dzisiaj potrafi już tylko nieudolnie kopiować dawnego siebie, z marnym zresztą skutkiem. "Styl" Kamińskiego w wystąpieniu premier Kopacz był tak wyczuwalny, że chyba nikt nie ma wątpliwości, kto był autorem tego miałkiego spektaklu, w który szefowa rządu została w jakimś sensie wmanewrowana.
Politycy PO kapitulują zawczasu i zostawiają Kopacz na lodzie
Pojawia się tu oczywiście uzasadnione pytanie o samodzielnośc premier Kopacz i o to, czy przyklaskiwanie każdemu pomysłowi doradców to przepis na wyborczy sukces. Nie, to nie jest dobry przepis, ale polityczna strategia, metody uwodzenia tłumu, to nigdy nie była mocna strona Kopacz, a komuś zaufać w tych kwestiach przecież trzeba.
Tyle tylko, że płochliwi politycy Platformy, którzy już czują gomadzące się nad nimi czarne chmury, ani myślą o ratowaniu tego, co jeszcze z Platformy zostało. Postawili nie na grę zespołową, tylko na grę na siebie. A szkoda. Bo gdyby nie ich mało waleczna postawa, zyskałaby i kampania i być może nawet sama Platforma. Z kolei ci, którzy teoretycznie nie zawiesili broni na kołek - czyli Michał Kamiński i Joanna Mucha - rzecznik kampanii PO, działają tak nieudolnie, że aż czasem trudno uwierzyć w ich dobre intencje i to, że starają się pomóc partii i swojej szefowej.
Kampania Platformy? Pochód zwieszonych głów
W tej kampanii obserwowaliśmy już tyle nieudanych prób wywindowania Platformy w sondażach, że aż dziw bierze, że ciągle utrzymują druga pozycję w kolejnych badaniach nastrojów wyborców. Konefrencje Platformy w trakcie kampanii da się sprowadzić do jednego zdania "głosujcie na nas, bo przyjdzie PiS". Ten wyświechtany już sposób okazał się polityczną petlą. I dobrze. Negatywna kampania nie działa, kiedy nie ma się w zanadrzu zbyt wiele do zaoferowania wyborcom. I nawet jeśli Platforma miała jakiś plan na kolejne cztery lata, to zniknął pod naporem wszechobecnej antypisowskiej narracji.
Wczorajsze zakończenie debaty - kiedy sztab i zwolennicy PiS zgotowali Beacie Szydło spektakularne przyjecie i odegrali świetny spektakl, w porównaniu z opuszczającą studio premier Kopacz, której nie towarzyszyły entuzjastyczne pohukiwania tłumu najlepiej zilustrowały osamotnienie szefowej rządu. Doświadczeni sztabowcy Platformy zapomnieli o tym ważnym szczególe? Wolne żarty - bardziej prawdopodobne jest to, że już im przestało zależeć.
W Platformie nie wszyscy rozpaczają na myśl o przegranej
Kiedy premier Kopacz rozedrganym głosem odpowiadała po debacie na pytania dzienniakarzy, niektórzy w Platformie już zacierali ręce. Tak z całą pewnościa zrobił Grzegorz Schetyna, szef dyplomacji, który po latach bycia w cieniu, teraz ma szansę na przejęcie władzy w partii.
Kopacz jest jego ostatnią przeszkodą. Po debacie pokazał, że apetyt na fotel szefa Platformy się u niego zaostrzył. W komentarzu po debacie stwierdził otwarcie, że sztabowcy PO się nie przygotowali i zasugerował, że już po wyborach czekają nas roszady w samym ugrupowaniu. A wiadomo, że osłabioną przegranymi wyborami premier Kopacz będzie łatwiej odesłać na boczny tor, co - jeśli wierzyć plotkom - od dawna chodzi po głowie Schetyny.
Projekt Kopacz na finiszu
Jest mi żal premier Ewy Kopacz. Jako jedna z nielicznych starała się tchnąć trochę życia w kampanię Platformy. Jest mi jej żal, bo to nie mogło się udać. Jest mi jej żal, bo od samego początku była tylko politycznym projektem Donalda Tuska, który był skazany na porażkę. Nie tylko dlatego, że premier Kopacz nie jest typem liderki z prawdziwego zdarzenia, o czym wiedzą doskonale wszyscy.
Mogła przecież nadrabiać pracowitością i zaangażowaniem - tego szefowej rzadu nie brakuje i na tym paliwie mogła zajechać jeszcze daleko. Przecież Beata Szydło też nie cierpi na dostatek charyzmy, ale ma za sobą zgraną drużynę, która trzyma nie tylko ją, ale i całą kampanię w ryzach. Premier Kopacz nie miała tyle szczęścia. Teraz pozostało jej już tylko czekać aż z politycznych szczytów strąci ją jej najbliższe zaplecze. A nadchodząca debata z liderami pozostałych partii i wyborcza niedziela, tylko przypieczętują jej los.