Seong-Jin Cho, zwycięzca tegorocznego XVII Konkursu Chopinowskiego w szczerej rozmowie z Newsweekiem, opowiadał m.in. o swoim dzieciństwie, o tym jak został pianistą i o swoich uczuciach podczas gry na instrumencie. Wspomniał także, że nienawidzi konkursów, jest leniwy i lubi piwo zmieszane z wódką ryżową.
Cho wspomina, że jego przygoda z muzyką zaczęła się przypadkiem. – Jestem jedynakiem i rodzice bardzo się martwili, że jestem nieśmiały, nie mam kolegów, pewnie czuję się samotny. Chcieli, żebym zaczął uprawiać jakiś sport, znalazł sobie hobby albo chociaż zaczął grać na jakimś instrumencie – mówi Newsweekowi.
– Sport w ogóle mnie nie interesował, nie miałem specjalnych zainteresowań, więc zostawała muzyka. W naszym domu było pianino, bo moja mama grała. Jako dziecko lubiłem koło niej siadać i coś sobie brzdąkać, jednym palcem – wspomina.
W wieku 6 lat został zaprowadzony przez mamę do prywatnej szkoły muzycznej, do której uczęszczał wieczorami, po nauce w zwyczajnej szkole podstawowej. – Rano chodziłem do zwykłej podstawówki, a po południu uczyłem się solfeżu, czytania nut, i gry na pianinie. Tak mi się spodobało, że zacząłem brać lekcje u zawodowego pianisty. Miałem wtedy 10 lat – mówi Cho.
Koreański pianista mimo zwycięstwa w tak znaczącym konkursie pozostaje wciąż skromny – twierdzi, że sam nie wie czy ma talent. – Po prostu słyszę i czuję muzykę lepiej niż inni ludzie. Ale czy to jest talent? – zastanawia się.
Cho przyznaje też, że przez swój ponadprzeciętny słuch muzyczny, różne melodie bardzo wpływają na jego nastrój. – Kiedy gram jakiś dramatyczny utwór, wpadam w przygnębienie, jest mi smutno. A radosne utwory sprawiają, że czuję radość. Całe moje życie tak wygląda: teraz jestem szczęśliwy, że wygrałem Konkurs Chopinowski, a równocześnie się boję.