Kazimierz Wielki, ostatni z dynastii Piastów na polskim tronie, rozbudza wyobraźnię. W szkołach jak mantrę powtarza się, że świetny administrator, fundator Akademii Krakowskiej, wyciągnął kraj, którym władał, z kryzysu. Wszak zastał "Polskę drewnianą, zostawił murowaną".
Polski władca niewątpliwie zapracował na chwalebny przydomek - uważamy go za "wielkiego", bo wiele dla Królestwa zrobił. To, że uchodził wręcz za demona seksu, nie sprawi wcale, że piękna legenda króla zniknie. Co jeszcze powinniśmy o nim wiedzieć?
GWAŁCICIEL?
W 1330 roku Kazimierz - wówczas jeszcze "tylko" królewicz - miał pozwolić sobie na przysłowiowy skok w bok. Od kilku lat pozostawał w związku małżeńskim z litewską księżniczką Aldoną Anną, ale żona wcale nie musiała o zdradzie męża wiedzieć. Jeśli wierzyć relacji Jana Długosza, do takiej bowiem miało dojść z dala od krakowskiego dworu.
Przyszły król udał się na Węgry, aby odwiedzić siostrę Elżbietę, żonę tamtejszego króla Karola Roberta. Traf chciał, że Kazimierzowi wpadła w oko młoda i urodziwa dworka królowej - Klara Zach, córka możnowładcy Felicjana Zacha. Dziewczyna wcale nie chciała zbliżenia, ale polski królewicz miał postawić na swoim i... ją zgwałcić.
Długosz podaje, że gdyby nie nakaz Elżbiety, Klara nie trafiłaby do sypialni Kazimierza. Jeśli to prawda, siostra musiała specyficznie kochać brata.
Roczniki Jana Długosza
Kazimierz pragnący swojej chuci dogodzić, udał chorego i położył się w łóżku, po czym królowa węgierska Elżbieta, która go więcej nieco niż brata miłowała, wiadoma dobrze, iż to była choroba serca, a nie ciała, bo pochodziła z miłości ku dziewicy Klarze, przybywszy do niego niby w odwiedziny, powyprawiała z pokoju usługujących choremu domowników, pod pozorem jakoby coś tajemnego z nim mówić miała, a sama tylko pozostała z rzeczoną Klarą, która z nią razem przybyła; potem wymówiwszy jakieś słowa pozorne, wyszła, a dziewicę Klarę u książęcia Kazimierza zostawiła na zgwałcenie, uważając je za niewielki występek i mniemając, że nawet nikt o nim wiedzieć nie będzie i że bynajmniej nie nadweręży dobrej sławy Klary.
Gdy tylko ojciec Klary dowiedział się o zajściu, chciał ponoć własnoręcznie skarcić jurnego Polaka. Ale ten już dawno wyjechał. Możny rzucił się więc na węgierską parę królewską, czego później sromotnie pożałował (tak jak cały jego ród). Ale zdążył odrąbać Elżbiecie cztery palce u ręki. Kazimierzowi się upiekło. Na Węgry wrócił już jako król.
Część badaczy wskazuje jednak, że dobrze poświadczonego źródłowo zamachu Zacha i rzekomego zgwałcenia jego córki nie powinno się łączyć. O ile oczywiście ten drugi występek był faktem.
ŻONY I KOCHANKI
Gdy w 1333 roku Kazimierz objął ster rządów w Królestwie, zastępując zmarłego ojca Władysława Łokietka, wcale nie przestał być kochliwy. Związek z Elżbietą, za którą wyszedł mając zaledwie 15 lat, przetrwał do 1339 roku, kiedy zmarła królewska małżonka. Dwa lata później władca poślubił Adelajdę Heską. Ta również nie dała mu męskiego potomka, a ze względu na rozkład pożycia król starał się nawet o rozwód. Papież nie wyraził jednak zgody.
Co z tego, skoro już w 1356 roku - jak podają niektóre źródła - Kazimierz miał nową żonę (jednocześnie pozostając w formalnym małżeństwie z Adelajdą), i to ze społecznych nizin. Wybranką króla okazała się... czeska mieszczka Krystyna Rokiczana. Długosz pisze, że ślub odbył się w tajemnicy, ale nawet to nie wpłynęło na stosunek Kazimierza do kobiet (czyżby znaczenie miały, jak pisze Długosz, postępująca łysina i świerzb królowej?). Władca szybko się Krystyną znudził. Jego ostatnią żoną była Jadwiga Żagańska, która przeżyła króla o całe 20 lat (zmarła w 1390 roku). Także i ona nie dała mu męskiego potomka...
Co innego nałożnice, z którymi polski władca miał mieć częsty kontakt. Posądzono go choćby o romans z niejaką Cudką, żoną królewskiego dworzanina. Kazimierz miał mieć też słabość do pięknej Żydówki - Estery. Tymczasem wcale nie ma pewności, że taka w ogóle istniała.
NIEWYGODNY KAPŁAN
Trudne jest życie duchownego, kiedy przychodzi do upominania... samego króla. Takie zadanie miało przypaść w udziale ks. Marcinowi Baryczce, pełniącemu obowiązki wikariusza katedry krakowskiej. Nie należał do zwolenników króla, podobnie jak jego przełożony - biskup Jan Bodzanta. Ten już od jakiegoś czasu spierał się z Kazimierzem w kwestii ściągania danin z wsi biskupich, krytykował też sam styl rządzenia monarchy. Jego życie prywatne - zdaniem hierarchy - także nie było godne króla.
Najwyższą cenę za ten spór miał niebawem zapłacić ks. Baryczka. Gdy więc udał się do króla z napomnieniem biskupim (i obwieszczeniem ekskomuniki), ten ponoć wpadł w złość. Miał rozkazać uwięzienie duchownego, a następnie utopienie go w Wiśle. Bezpośrednio po tym wydarzeniu, do którego doszło w 1349 roku, król ufundował szereg klasztorów na ziemi sandomierskiej, o którą toczył spór z bp. Bodzantą. Zdaniem Długosza, Kazimierza ruszyło sumienie i chciał w ten sposób zmazać grzechy. Przeciwnicy monarchy rzekliby, że opatrzność nigdy mu nie wybaczyła.
Kronika Janka z Czarnkowa
Po powrocie (Kazimierza) z tryumfem pomyślności do Krakowa, gdzie był wspaniale przez kler i naród przyjęty, zdarzyło się, że za podszeptem diabła, niejaki Marcin Baryczka, wikariusz katedry krakowskiej, został przed królem fałszywie oskarżony przez jego przybocznych, w dzień św. Łukasza[1] uwięziono go, a następnej nocy utopiono w rzece Wiśle, bez żadnej przyczyny, zupełnie niewinnego. Odtąd, niestety, wszelka pomyślność odstąpiła króla, który pierwej nad nieprzyjaciółmi szczęśliwie tryumfował.
Ale konflikt z 1349 roku nie był pierwszym z udziałem władz kościelnych i króla, którego krytykował sam papież Klemens VI. Już kilka lat wcześniej władcy zaszedł za skórę biskup krakowski Grot. Obaj spierali się o zakres władzy świeckiej i duchownej. Doszło nawet do tego, że hierarcha upokorzył króla, gdy ten przyszedł na nabożeństwo w katedrze krakowskiej. Biskup po prostu je... przerwał.
WYSOKI, ALE NIE WIELKI
Królewskie przydomki nie wzięły się znikąd. Nie bez powodu obdarzano nimi rządzących, często dla podkreślenia sił witalnych, cech czysto fizycznych. Niektórzy łączyli ten fakt z wyglądem Kazimierza Wielkiego, który – jak na swoje czasy – odznaczał się pokaźnym wzrostem. Gdy w 1869 roku badaniom poddano królewski szkielet, okazało się, że liczy przeszło 183 cm długości. Postura Kazimierza robiła wrażenie, ale i tak nasz król sporo ustępował sławnemu Karolowi Wielkiemu. Cesarz miał aż 1,92 metra!
Badania sprzed prawie półtora stulecia były wyjątkowe, o ich przeprowadzeniu zadecydował bowiem przypadek. Naukowcy chcieli odrestaurować królewski sarkofag, ale nie spodziewali się, że znajdują się w nim rzeczywiste szczątki władcy. Traf chciał, że niezamierzenie uszkodzono grobowiec, a oczom badaczy ukazał się niecodzienny widok. Królewskie szczątki oraz insygnia. Możliwe było wreszcie dokładne zbadanie zwłok władcy (potwierdzono relację kronikarską o złamaniu nogi), a oględzinom bacznie przyglądał się Jan Matejko. To, co wówczas zobaczył, wykorzystał później przy pracy nad słynnym "Pocztem".
TRZY POGRZEBY
Jak pisze Janko z Czarnkowa, Kazimierz Wielki uległ w 1370 roku feralnemu wypadkowi podczas polowania - "goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń". Niecałe dwa miesiące później, w związku z powikłaniami po upadku, zmarł.
Pogrzeb zasłużonego monarchy odbył się w Krakowie 7 listopada wspomnianego roku. Tego dnia we wszystkich kościołach miasta modlono się za duszę króla, a uroczystości pogrzebowe w krakowskiej katedrze odprawił arcybiskup Jarosław. - Następnie pochowano zwłoki nie w ojcowskim sarkofagu, ale w miejscu specjalnym, po prawej stronie, w pobliżu wielkiego ołtarza - czytamy u Długosza.
Rocznicki Jana Długosza
A w czasie pogrzebu królewskiego podniósł się żałosny płacz duchownych i świeckich, rycerzy i ludu, bogatych i ubogich tak, że nie tylko katedra krakowska, ale całe miasto Kraków brzmiało skargami ludzi opłakujących pobożnego króla i skarżących się, że im go zabrała przedwcześnie śmierć.
Na pierwszy pochówek Kazimierza nie zdążył przybyć Ludwik węgierski, obrany jego następcą. Gdy więc tylko stanął na polskiej ziemi, wyprawił zmarłemu ponowny pogrzeb, a ściślej mówiąc dokonał egzekwii. Ceremonię opisali zarówno Długosz, jak i Janko z Czarnkowa. Cały Kraków miał pogrążyć się w żałobie, biły kościelne dzwony, a ulicami miasta szedł kondukt żałobny prowadzony przez odzianych w zbroje rycerzy.
Po raz ostatni króla pochowano po ekshumacji jego szczątków, która miała miejsce 146 lat temu. Uroczysty pogrzeb na Wawelu odbył się 8 lipca 1869 roku. W wielu miastach i miasteczkach na ziemiach polskich, znajdujących się pod zaborami, uroczystości kazimierzowskie przerodziły się w patriotyczne manifestacje.