Polityczna (i nie tylko polityczna) przyjaźń Andrzeja Dudy i Beaty Szydło to dzisiaj jeden z największych koszmarów prezesa. Jarosław Kaczyński boi się, że zaczną wspólnie knuć i będą starali się wybić na niepodległość. Jeśli tylko spróbują, prezes udowodni im, że to on trzyma kierownicę.
Andrzej Duda jest prezydentem, Beata Szydło wkrótce ma zostać premierem. Jarosław Kaczyński oficjalnie będzie "tylko" szefem Prawa i Sprawiedliwości. Dlatego prezes boi się, że jego pomazańcy będą pomijać go podczas podejmowania decyzji. Faktycznie to oni będą mieli pełnię formalnej władzy.
Poniżanie Szydło
Dlatego trwa przeciąganie liny między Kaczyńskim a Szydło, które opisuje w "Newsweeku" Michał Krzymowski. W skrócie: prezes pokazuje przyszłej premier, że jej nominacja wcale nie jest pewna i że to on dał jej to stanowisko. Szydło stara się wyrwać swoje. Poza tym za plecami zaczyna układać się z Dudą – spotkała się z prezydentem bez wiedzy prezesa.
Prezes odpłaca się pięknym za nadobne i przez swoich zaufanych wysyła opinii publicznej sygnały, które obniżają znaczenie przyszłej premier. Bo taki był skutek słów Mariusza Błaszczaka, który mimochodem rzucił, że Szydło jest na urlopie, a rząd konstruuje "drużyna "Prawa i Sprawiedliwości". Efekt? – Część nazwisk Beata Szydło dostanie w kopercie – usłyszeli widzowie poniedziałkowych "Wydarzeń" Polsatu.
Teoretyczna przewaga
To pokazuje, co może czekać Beatę Szydło, jeśli zacznie walczyć ze swoim politycznym patronem. Formalnie to Szydło będzie w lepszej sytuacji: będzie stała na czele olbrzymiej administracyjnej machiny, z setkami i tysiącami synekur, którymi teoretycznie będzie można kupić poparcie polityków PiS.
Teoretycznie. Bo mało kto zgodzi się na pójście wbrew prezesowi, bo to on i jego następca będą układać listy partii za cztery lata i tym samym decydować o tym, czy ktoś będzie dalej w polityce, czy nie. Przy dobrym miejscu na listach czteroletni mandat (i pensja z sejmu) to pewnik, natomiast urzędniczą posadę można w każdej chwili stracić.
Miecz Damoklesa
Bo nad Beatą Szydło cały czas będzie wisiało, niczym miecz Damoklesa, zagrożenie konstruktywnym wotum nieufności. Te trzy słowa to będzie największy koszmar Beaty Szydło. Memento. Zresztą prezes postarał się, by Szydło miała świadomość, że nic nie jest jej dane raz na zawsze. Temu służył m.in. kontrolowany przeciek o tym, że to Piotr Gliński może zostać premierem.
Kaczyński już w czasie kampanii wyborczej zapobiegł zbytniemu "urośnięciu" Szydło. Na kilka tygodni przed wyborami zaczął mocniej angażować się w kampanię wyborczą, a w ostatniej fazie całkowicie przejął walkę o wyborców, spychając kandydatkę na premiera na absolutny margines. Dlatego jeśli przyjdzie do zmiany premiera, będzie mógł przypomnieć, że Szydło wcale nie wygrała wyborów w pojedynkę.
Hegemon jest jeden
W lepszej sytuacji, by próbować budować samodzielną pozycję jest Andrzej Duda. Prezes nie ma żadnej możliwości odwołania go. Jednak w 2020 roku prezydent będzie walczył o reelekcję. I wtedy będzie potrzebował pieniędzy oraz struktur swojej partii, by przeprowadzić kampanię wyborczą.
Scenariusz wystawienia kandydata innego niż Duda byłby pewnie politycznym samobójstwem (jeśli Duda dowiezie do końca kadencji wysokie poparcie społeczne), ale groźba zmniejszenia budżetu na pewno będzie działał na prezydenta dyscyplinująco. Poza tym Duda nie ma w PiS "swoich" ludzi. Nie ma więc potencjału, by spróbować zbudować taką pozycję, jaką miał np. Aleksander Kwaśniewski.
Dzisiaj to Jarosław Kaczyński rządzi. I będzie rządził, choć pewnie duet Szydło-Duda będzie próbował ugrać dla siebie jak najwięcej. Ale brakuje im nie tylko charyzmy i doświadczenia. Przede wszystkim nie maja swojej armii. Przez ćwierć wieku w ogólnokrajowej polityce prezes zebrał grupę lojalnych współpracowników. I jeśli tylko da sygnał do ataku, skończy się projekt "premier Szydło".