Rafał Sonik: Polska padła ofiarą własnego sukcesu. Drepczemy w miejscu zamiast przeć do przodu
Nino Dżikija
06 listopada 2015, 10:04·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 06 listopada 2015, 10:04
Chcę lepszy samochód i większe mieszkanie, ale do lokalu wyborczego nie pójdę. Bo imieniny szwagra, bo działka, bo delegacja, bo ode mnie i tak nic nie zależy. Kilkadziesiąt lat po rozpadzie systemu komunistycznego w Polsce ponownie mamy problem z wolnością. – Kiedyś o niej marzyliśmy, dzisiaj ją lekceważymy – przekonuje w rozmowie z naTemat.pl pierwszy Polak na podium legendarnego rajdu Dakar, czterokrotny zdobywca Pucharu Świata i przedsiębiorca Rafał Sonik.
Reklama.
Przyjechał Pan do Warszawy specjalnie po to, by wziąć udział w Kongresie Obywatelskim, który odbędzie się w najbliższą sobotę w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej. Hasło tegorocznej X edycji brzmi: „Polska jutra. Możemy być lepsi”. A co złego dzieje się z dzisiejszą Polską?
Przez ostatnie lata to nie sytuacja w Polsce, tylko pasje i przedsięwzięcia biznesowe pochłaniały moją uwagę i czas. Zmieniło się to tej wiosny, gdy nad Wisłą rozpoczął się maraton wyborczy. Uderzyła mnie rosnąca w siłę aspołeczna postawa Polaków, zwłaszcza tych młodszych. Ewidentnie część z nas zapomniała o tym, czym jest i jaką wagę ma wolność. Jest wartością nadrzędną, o którą poprzednie pokolenia zaciekle walczyły. Nie ma bez niej rozwoju, szacunku i innych dóbr.
Skąd te pesymistyczne wnioski?
Proszę popatrzeć na ostatnią frekwencję. Wyniosła niewiele ponad 50 proc. Oznacza to, że o losach kraju na najbliższe lata zadecydowała nawet nie połowa, tylko jedna czwarta społeczeństwa. Taki wynik jest moją osobistą porażką.
Janek z Chojnic, lat 30, nie poszedł na wybory, a winę za to ponosi Pan?
Tak, bo najwyraźniej padliśmy ofiarą własnego sukcesu. Dzięki Solidarności zmieniliśmy nie tylko swoje losy, lecz i połowy kuli ziemskiej. Mówię tu o polskim udziale w procesie rozpadu porządku komunistycznego, co ustawiło nas na pozycji jako minimum regionalnego lidera. Zadaniem mojego pokolenia jest przekazanie młodszym, jak ważną wartością jest wolność, ile wyrzeczeń ponieśli poprzednicy, by ją zdobyć i jak wiele od niej zależy.
Na przykład?
W polskim społeczeństwie da się odczuć pewne rozdwojenie jaźni. Z jednej strony narasta w nas frustracja, coraz donośniej brzmią głosy tzw. prekariuszy, młodsi chcą zmian, z drugiej zaś strony – nie chce nam się pójść do lokali wyborczych. Tymczasem zmiany nie nastąpią ot tak sobie, musimy dać im impuls, czyli wstać z sofy i zagłosować. Tylko aktywna postawa życiowa przyczynia się do tego, że warunki życiowe ulegają poprawie.
Tyle że coraz więcej Polaków wierzy, że wszyscy politycy to złodzieje i kłamcy, a Kowalski z Puław swoim głosem kraju nie naprawi.
I robią błąd. Nie jest prawdą, że nic od nas nie zależy, tak samo jak nie ma dowodów na to, że politycy kradną. Nie wykluczam, że zdarzają się i takie przypadki, ale na szczęście w Polsce nie ma to rozmiarów plagi. Musimy głosować, by politycy mieli świadomość, że na ich barkach spoczywa wielka odpowiedzialność, a społeczeństwo ich rozliczy. W przeciwnym wypadku polityk staje się manipulantem. I biada nam, jeżeli uprawiana przez niego manipulacja ma charakter destruktywny.
Oddaj głos, a twój los się odmieni – młodzi nie kupią tej formuły. Z trudem się wierzy w lepsze, gdy na koncie wiele porażek. W warunkach kapitalizmu ciężko jest stanąć na nogi. Wasze pokolenie miało łatwiej.
To prawda. Zaczynaliśmy wtedy, gdy pociąg polskiej gospodarki stał. Dzisiaj pędzi, trudniej jest do niego wskoczyć, ale nic tak nie hartuje jak trudności. Każdy ma swoją skalę. Ja wiem, że drugim Steve'em Jobsem raczej nie zostanę, ale to nie oznacza, że nie mogę się w najlepsze rozwijać.
Tyle że w dobie konkurencji wszystkich ze wszystkimi wyostrza się zmysł egoizmu. Doświadczył Pan tego m.in. podczas zawodów rajdowych, gdzie polskie ekipy trzymają się od siebie z daleka.
Próbujemy to zmienić. Niestety tracimy umiejętność działania w grupie. Niewykluczone, że dzieje się tak, bo nie ma zagrożenia, które by scaliło Polaków. Powinniśmy jednak umieć współpracować także wówczas, gdy nic nam nie grozi. Życie mnie nauczyło ważnej rzeczy: zwycięża tylko ten, który działa w zespole.
Zdobył Pan złoto w tegorocznym rajdzie Dakar. Nikogo prócz Pana za sterami quada nie widziałam.
Kiedyś podczas kolacji wigilijnej w Stowarzyszeniu SIEMACHA miałem wytłumaczyć ponad tysiącu podopiecznych, w czym tkwi sukces Sonika. Poprosiłem dzieciaki, by zamknęły oczy i wyobraziły sobie, że obok mnie stoi kilkadziesiąt innych osób. Bo tak wygląda prawda o moich sukcesach. Jestem częścią zespołu każdego dnia wykonującego mozolną pracę, celem której jest podium. Mam jedynie przywilej, że to właśnie na mnie pada światło reflektora.
Ma Pan pomysł, jak zmienić postawę Polaków?
Trąbić na każdym kroku, pokazywać przykłady, promować własnych Marków Zuckerbergów, bo nic tak nie przemawia do nas, jak przykład z własnego podwórka. W Polsce nie brakuje wybitnych postaci. Mamy dużo innowacyjnych przedsiębiorców, sportowców, działaczy społecznych, naukowców.
Pan jest również przedstawicielem „american dream” w wydaniu polskim. Przyszedł Pan znikąd, doszedł Pan daleko. Kiedy zarobił Pan swoje pierwsze pieniądze?
W wieku 16 lat, pomagając narciarzom z kadry narodowej sprzedawać narty, które dostawali od Polskiego Związku Narciarskiego. Nasi zawodnicy tak bardzo oszczędzali swój sprzęt, że potrafili aż połowę przydziału przeznaczyć na sprzedaż.
Był to złoty interes?
Wystarczyło, by uniezależnić się od rodziców finansowo. Z czasem udało mi się zebrać kapitał, który wystarczył na kolejne inwestycje.
Duże pieniądze, duży stres. W jednym ze swoich wywiadów opisywał Pan scenę otwarcia Centrum Handlowego w Tarnowie. Był to rok 2010, który można uznać za kryzysowy dla polskich konsumentów. Zamiast radości był jednak ciężar blisko 300 mln zł kredytu, który zabezpieczał tylko Pan. Czy pieniądze warte są takich zmartwień?
Pieniądze nie są wartością samą w sobie, tylko środkiem do celu. A celem jest rozwój, w każdym możliwym wymiarze. Jest taka stara zasada biznesu, która się sprawdza też w innych dziedzinach. Brzmi: Kto stoi w miejscu, ten się cofa.
Jest Pan bardzo zajętym człowiekiem. Na co Panu te zmagania o lepszą Polskę?
Zabrzmi patetycznie, ale wielokrotnie powtarzałem, że jestem polskim patriotą. Obchodzą mnie losy kraju w takim samym stopniu jak życie mojej mamy emerytki czy ojca rencisty. Było mi niezwykle trudno znaleźć się tej soboty w Warszawie, by wziąć udział w Kongresie Obywatelskim. Jednak nie mogłem postąpić inaczej.
Dlaczego?
Bo gdy patrzę w lustro, nie chce zobaczyć hipokryty. Wartości, w które wierzę, popieram obecnością, słowem i czynem. Dlatego od lat współpracuję ze Stowarzyszeniem SIEMACHA, gdzie pomagamy i edukujemy dzieci znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej. Chcemy budzić w nich świadomą postawę tak, by wyrosły na liderów społecznych. Sprzątamy Tatry i polskie plaże, angażując do tego tysiące wolontariuszy i duże środki. Jestem też współtwórcą Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców (ATV Polska) i kodeksu quadowca, który również jest cegiełką w procesie budowania świadomości społecznej. Wszystko po to, by mieć poczucie mniejszego wstydu i coraz większej dumy. Udowodnić, że Polacy to nie maruderzy, tylko liderzy.
Rafał Sonik jest panelistą X edycji Kongresu Obywatelskiego organizowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Tegoroczne spotkanie odbędzie się 7 listopada w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej i przebiegnie pod hasłem „Polska Jutra. Możemy być lepsi!”. Rezerwacja miejsc jest bezpłatna – wystarczy wypełnić formularz rejestracyjny dostępny na stronie Kongresu.
Artykuł powstał we współpracy z Kongresem Obywatelskim.
Musimy zachować świadomość obywatelską, by Polska ze statku z kapitanem i nowoczesnym systemem sterowania nie zamieniła się w dryfującą donikąd dziurawą łódź.