Od czasu zwycięstwa Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich, z warszawskiej giełdy wyparowało 70 mld złotych. Tak ucieka kapitał, który boi się programu gospodarczego PiS.
– Sondaże wskazują, że także wybory parlamentarne wygrają kandydaci Prawa i Sprawiedliwości, a ugrupowanie to stworzy nowy rząd. W rezultacie od pierwszej po wyborach prezydenckich sesji na warszawskiej giełdzie, 25 maja, WIG20 stracił ponad 20 proc. To oznacza, że inwestorzy uwzględnili już w swych wycenach zmianę rządu – powiedział dziennikarzom Jarosław Antonik z zarządu KBC TFI, jednego z wiodących funduszy inwestycyjnych na GPW.
Dalszy komentarz szefa funduszu brzmi wręcz groteskowo: – Z punktu widzenia inwestorów obecnie rządząca partia jest dobrze znana i wiadomo, czego można po niej oczekiwać.
Antonik nawet nie musi puszczać oka, wiadomo, że spodziewać można się wszystkiego najgorszego. Dane z warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych pokazują ile jest strachu przed nadchodzącym zwycięstwem PiS. Jeszcze przed zwycięstwem Dudy 20 największych spółek notowanych na giełdzie (WIG 20) wycenianych było na ponad 420 mld złotych, dziś już tylko na 355. 70 mld to prawie dwa razy więcej niż wartość kiełbasy wyborczej oferowanej przez Beatę Szydło (dodatek 500 zł na dziecko, wyższa kwota wolna od opodatkowania, obniżenie wieku emerytalnego).
Wszystkiego najgorszego
Inwestorzy szybko kalkulują ryzyko. Jeśli banki mają zapłacić dodatkowe podatki od transakcji finansowych, przewalutować kredyty we frankach, a nawet pomagać zadłużonym, to należy sprzedawać ich akcje. Pisaliśmy już, że prezes jednego z banków odpowiedział, iż pieniądze na podatki zbierze od klientów, w tym takich jak Andrzej Duda, którzy na kontach odłożyli co nie co, a teraz za pomysły polityków zapłacą wyższymi cenami usług bankowych.
Drżą prezesi sieci handlowych. Jeśli spełni się projekt PiS objęcia ich podatkiem obrotowym, największe firmy zapłacą ponad miliard czy kilkaset milionów złotych podatku. I oni deklarują, że kosztami rozwiązania podzielą się z klientami.
To, co budzi obawy przed powrotem PiS do władzy, to tradycyjna "sympatia" dla przedsiębiorców i ludzi zamożnych, szczególnie tych z list najbogatszych Polaków. Jarosław Kaczyński nie wierzy, że w Polsce przedsiębiorczością i pracą ludzie się bogacą. – Znamy te rankingi najbogatszych Polaków, nie wierzę w nie (…) otóż uważam, że jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma – powiedział prezes Kaczyński kilka lat temu na spotkaniu z wyborcami w Ostrołęce.
Rozmawiałem z jednym z "aferzystów - kombatantów IV RP". – Nie trzeba jakiejś specjalnej zachęty. Natychmiast znajdą się ludzie, którzy korzystając z klimatu zechcą zrobić karierę na wydumanej aferze z najbogatszym Polakiem w tle – mówi menedżer dużego funduszu inwestycyjnego
Kombatanci IV RP
Opowiada swoją historię. W 2005 roku pracował w Orlenie. Jarosław Kaczyński wprost na konferencji powiedział, że jest zdziwiony, iż tyle osób z poprzedniej ekipy pozostało w zarządach spółek skarbu państwa. Prezes spółki Igor Chalupiec błyskawicznie stracił wówczas stanowisko, a na jego miejsce przyszedł Piotr Kownacki, polityk, a nie menedżer.
Kiedy wymiotła go partyjna miotła, prokuratura oraz służby ochoczo wszczęły śledztwo. – Byłem naprawdę zdziwiony, kiedy agenci wyciągnęli mi jakiegoś maila sprzed 5 lat od rozczarowanego klienta jeszcze z czasów kiedy pracowałem w banku. Na tej podstawie prokurator w ogóle nie rozumiejąc sedna sporu, transakcji, wszczął śledztwo. Potem zażądał 1,5 mln kaucji w zamian za odstąpienia od aresztowania. To ja na to, że drogo, bo bandziory chodzą po wolności, a nie płacą nawet 50 tys. – mówi dalej. Dodaje, że sprawa przeciągała się, a kiedy w 2007 roku PiS przegrało wybory, nagle zakończono śledztwo. Rozmówca naTemat początkowo chętnie opowiedział o swoich doświadczeniach, jednak doradca PR zalecił mu pozostanie anonimowym.
Wielu przedsiębiorców uważa, że podobnych afer będzie więcej. Wystarczy przypomnieć publiczne zakucie w kajdanki i przetrzymywanie w areszcie Janusza Filipiaka, jednego z najbogatszych Polaków, prezesa Cracovii. Zatrzymano go, podejrzewając, że brał udział w ustawianiu meczów swoich piłkarzy. Było to na początku 2008 roku, ale wtedy prokuratura jeszcze siłą rozpędu grała pod PiS. Z zarzutów nic nie wyszło, ale po uwolnieniu Filipiak wyprowadził się do Szwajcarii. To dlatego pytany o nastroje po zwycięstwie wyborczym Dudy, Jerzy Mazgaj, założyciel delikatesów Alma i inwestor giełdowy, odpowiedział prowokacyjnie, że czas szykować sobie rezydencję w Monako.
Czy zmądrzeli?
5 lat zajęło wyplątanie się z absurdalnych zarzutów Grzegorzowi Ślakowi, którzy dziś zarządza majątkiem spadkobierców Aleksandra Gudzowatego. I on uznaje się za kombatanta IV RP. W 2006 roku krakowska prokuratura zarzuciła mu, że jako prezes państwowej firmy Rafineria Trzebinia nie zapłacił podatku akcyzowego na niespotykaną wcześniej kwotę 760 mln. Trafił nawet na kilka miesięcy do aresztu.
Absurd polegał na tym, że prezes nie mógł zyskać niczego na niezapłaceniu akcyzy, bo Rafineria Trzebinia była państwowym, a nie prywatnym biznesem. Śledczy błędnie zinterpretowali też szereg transakcji, które właściwie zamiast strat, przyniosły korzyści spółce. Ślak przekonuje, że za jego sprawą i aresztowaniem stał żądny awansu i sławy prokurator Marek Wełna – ten sam, który pognębił wcześniej Romana Kluskę. Do dziś procesuje się z nim i skarbem państwa o odszkodowanie. – Mam nadzieję, że zmądrzeli i tamte czasy nie powrócą – mówi dziś Grzegorz Ślak.