Zaczynali bardzo wcześnie, pierwsze sukcesy mieli jeszcze przed 20 urodzinami, albo chwilę po. Łączy ich to, że do swojego sukcesu dochodzili ciężką pracą, wiarą w spełnienie marzeń. Wiedzieli jaki jest ich cel i w jaki sposób chcą go osiągnąć. Dziennikarka Karolina Sulej przeprowadziła rozmowy z kilkunastoma polskimi twórcami mody i wydała je w książce "Modni. Od Arkadiusa do Zienia". Oto historie początków kariery pięciu najpopularniejszych projektantów i marek modowych w Polsce.
– Jak dzisiaj o tym myślę, to jest dla mnie niepojęte. Zatrudnili gówniarza po maturze, który miał zapewnić pracę kilkuset osobom i wykazać się wynikami sprzedaży. Myślę, że dałem radę tylko dlatego, że nie zdawałem sobie sprawy, jaka to odpowiedzialności – wspomina Ossoliński w rozmowie z Karoliną Sulej. Chodzi o czasy, w których jako 19 latek został głównym projektantem firmy Bytom.
Mentor w programie "Project Runway" i najbardziej rozpoznawalny projektant garderoby męskiej. Zanim odniósł ten sukces uczył się w katowickim technikum odzieżowym. Tam dał się poznać jako chłopak, który ma pomysł na siebie i na swoją twórczość. Projektując kolekcję gorsetów dużo ryzykował, bo jeśli pokaz okazał by się klapą, zostałby wyrzucony ze szkoły. Dyrekcja technikum nie była przekonana do jego pomysłu. W tamtym czasie, aby być jeszcze lepszym projektantem, chodził na korepetycje z anatomii.
Brał udział w konkursach, projektował stroje do widowisk modowych w Teatrze Wybrzeże. Zaraz po maturze pewny siebie Ossoliński wystarał się w katowickim urzędzie miasta o mieszkanie, w którym miał mieć swoją pracownię. Nie było łatwo, bo urzędnicy nie rozumieli kim jest "projektant".
Pierwsza praca, w popularnym wtedy wśród kobiet Polconie, była wymagająca. Już pierwszego dnia kazano mu uszyć od początku do końca płaszcz. To doświadczenie wiele go nauczyło i dostał pracę w firmie Bytom. Jakiś czas po zakończeniu współpracy ze śląską marką projektant przyjechał do Warszawy i za pomocą sprytu i wdzięku zorganizował swój przełomowy pokaz w Hotelu Europejskim - "Godziny", inspirowany filmem z Nicole Kidman, Julianne Moore i Meryl Streep. Po kilku latach otworzył swój pierwszy butik w Warszawie.
Maciej Zień
Maciej Zień urodził się w 1974 roku i od dziecka interesował się bajkowymi sukniami księżniczek. Uwielbiał je rysować, dlatego poszedł do liceum plastycznego w rodzinnym Lublinie. Tam jako jedyny chłopak interesował się modą, ale dopiero podczas klasowej wycieczki do Paryża dowiedział się czegoś więcej o projektantach. Kupił sobie album Jeana-Paula Gaultiera i postanowił, że tak jak swój nowy idol w wieku 17 lat zorganizuje swój pierwszy pokaz mody.
W wieku 15 lat zaczął praktyki w salonie sukien ślubnych i wieczorowych. Kroił tam tkaniny, parzył kawę, zamiatał i się uczył. Aby zebrać pieniądze na pierwszy pokaz próbował pracować u mechanika samochodowego, w kwiaciarni doceniono jego zmysł kompozycji. Pierwszą kolekcję zainspirowaną płytą zespołu Pink Floyd "Dark Side of The Moon" zaprezentował podczas lubelskiego festiwalu mody "Prowokacje". Potem zaczął pojawiać się na innych tego typu wydarzeniach w całej Polsce, swoje projekty pokazał stylistce "Vivy!" Alicji Kowalskiej.
Przeprowadził się do stolicy i szybko zrozumiał, że żadna szkoła nie pomoże mu w karierze. Chodził na imprezy, na których pojawiały się gwiazdy i proponował im, że uszyje im stroje. Niektóre się godziły, na przykład Justyna Steczkowska. Poznał wielu wpływowych ludzi, w tym Olę Dochnal, z którą założył firmę i wspólnie otworzyli pracownię przy ulicy Szpitalnej, do której nie zamykały się drzwi - był już tak popularny. Kiedy parnterka biznesowa wyjechała do Londynu luzie wieścili mu upadek. On się nie poddawał i ciężko pracował. W efekcie otworzył atelier w warszawskiej "Promenadzie". Wkrótce potem media nazwały go polskim Diorem.
Ewa Minge
Nastoletnia Ewa chciała, aby rodzice byli z niej dumni. Zawsze ekstrawagancka i zawzięta. Po maturze nie dostała się na medycynę, poszła na rok na praktyki do szpitala, ale nie wytrzymała psychicznie i poszła na kulturoznawstwo w Poznaniu i została ekspedientką w galerii sztuki. Wśród klientów wzbudzała sensację swoimi wymyślnymi strojami szytymi przez krawcową, które projektowała sama Ewa.
W tamtym czasie wśród jej znajomych rozchodziła się wieść o jej talencie, a momentem przełomowym była prośba znajomej znajomej o zaprojektowanie sukni ślubnej. Dostała wtedy zaliczkę w wysokości dwóch pensji dyrektorskich i ojciec zaprowadził ją do urzędu, aby zarejestrowała działalność. Miała wtedy 19 lat. Niedługo potem wyszła za mąż i urodziła syna, wyprowadziła się na wieś. Postanowiła, że nie zrezygnuje z marzeń i w piwnicy domu, w którym mieszkała zorganizowała pracownię. Po kilku miesiącach wynajęła budynek po zakładzie weterynaryjnym. Zatrudniała 35 osób, które odszywały jej projekty.
W połowie lat 90-tych jej klientką została pierwsza dama Jolanta Kwaśniewska i jej córka Ola, ale utrzymywała tę współpracę w tajemnicy, bo obawiała się, że jej zaszkodzi. Zainwestowała w sprzęt i zaczęła projektować kolekcje, a nie jak wcześniej konkretne modele ciuchów, które nie zmieniały się wraz z nowym sezonem. Po rozwodzie przeprowadza się najpierw do Warszawy, która okazuje się być zakłamana, potem do Zielonej Góry, gdzie jej firma Minge przeradza się w markę Ewa Minge.
Gosia Baczyńska
Na początku lat 90-tych Gosia studiowała na wrocławskim ASP, dorabiała sobie jako kostiumograf przy filmach fabularnych. Kiedy nie zdała rysunku technicznego i wzięła urlop dziekański pewnego dnia spontanicznie postanowiła, że wyjedzie do Londynu. Nie znała języka, ale czuła, że sobie poradzi. Na początku nie rozumiała zastanej w Wielkiej Brytanii rzeczywistości, wiele rzeczy ją przerażało.
Zapisuje się do szkoły języka angielskiego, która staje się jej drugim domem. Kiedy koleżanki pokazują jej ogłoszenie pracy dla szwaczki - zgłasza się. – To studio obsługiwało młodych londyńskich projektantów. Również pierwsze kolekcje McQueena – wspomina Gosia w rozmowie z Karoliną Sulej. Dużo się tam uczy, ale bardzo mało zarabia. Zaczyna sprzątać w domach, a zarobione pieniądze przywozi do Polski. Kończy szkołę i zakłada firmę Fri 13.08 - to data jej urodzin. Od teraz ma zajmować się projektowaniem ciuchów.
Z kapitałem 10 tysięcy wygrywa przetarg na suterenę, która ma być jej pracownią. Było ciężko, bo w piwnicy było zimno i ponuro, ale nie poddawała się i szyła. Jej ubrania trafiały do prestiżowego butiku "Lalka". Wisiały obok ubrań znanych polskich projektantów. Jej upór w dążeniu do celu pomógł jej, kiedy postanowiła, że podbije Warszawę.
Do klientek dojeżdżała maluchem, pobierała ich wymiary w hotelowych toaletach. Miała też sporo szczęścia. Spotkała swoich byłych pracodawców z Londynu, którzy wynajęli jej mieszkanie na Powiślu, udało jej się namówić do współpracy założyciela Eurobanku, który dał jej pieniądze na pokaz, bo jej wcześniejszy wrocławski pokaz emitowany był przez "Fashion TV".
Obraca się w towarzystwie młodych i obiecujących projektantów, a prasa nazywa ją specjalistką od eleganckich sukienek wieczorowych. To projekty nowoczesne, z przymrużeniem oka, zbuntowane. W końcu z Powiśla przenosi się na ulicę Floriańską na Pradze, do nowego, trzypiętrowego studia.
Local Heroes
W ich ciuchach z napisem "Doing real stuff sucks" chodzi Justin Bieber i Rihanna. W 2012 Karolina Słota i Areta Szpura sprzedawały tylko kilka ubrań tygodniowo. Kiedy wysłały T-shirt z ich firmowym hasłem Bieberowi, a on pokazał się w nim publicznie i dał się w nim sfotografować, sprzedaż wzrosła sto razy.
To dlatego, że za około 80 złotych każdy mógł nosić to, co największe gwiazdy muzyki i mody. – Dzisiaj nie chodzi o to, żeby oszczędzać latami na torebkę Chanel. Nastolatki już nie chcą wyglądać jak pańcie. To dorośli chcą wyglądać jak nastolatki – mówią w książce "Modni". Karolina studiowała fotografię i zajmowała się robieniem zdjęć podczas modnych warszawskich imprez i pokazów mody. Tak poznała środowisko.
Kiedy obie dziewczyny dopadł kryzys i nie były pewne, że to co robią je uszczęśliwia, postanowiły, że założą wspólnie firmę. Rzuciły wszystko, w międzyczasie Areta miała kilka ciekawych przygód w Nowym Jorku. Okazało się, że biznes koszulkowy pochłania dużo pieniędzy i jeszcze więcej czasu. Pomagała im mama Karoliny, która zszywała rękawy i przyszywała metki.
Areta jest profesjonalistką jeśli chodzi o wyznaczanie trendów. Zanim zaczęła swoją działalność pracowała jako ekspert od gustu nastolatków dla marki Sinsay. Local Heroes są przykładem na to, że internet jest siłą. To osobny świat, który trzeba czuć, żeby zrozumieć ich ubrania. Pojawiają się na nich interpretowane przez projektantki skróty uniwersalne dla każdego obytego w tym świecie użytkownika, takie jak YOLO, WTF.
LH wypromowały również hasła, które zapisały się już w słowniku sieciowym - na przykład "Bad hair day". To stylistyka z Tumblra, gdzie za piękne uważa się palmy, bitą śmietanę, feerię barw. Takie zestawienie wymaga odwagi projektującego i noszącego ubranie.
Na początku ich biuro mieściło się na tyłach warszawskiego Nowego Światu, potem przeniosły się na ulicę Żurawią. Biuro jest małe, zagracone, przeważają w nich palmy i wycinki z gazet. Nie potrzebują dużej przestrzeni, bo firma funkcjonuje w internecie, Instagram do jedno z najważniejszych narzędzi w ich codzienności.