Wraca projekt flagowych uczelni. Nowy minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin ogłosił go tuż przed odbiorem nominacji. Projekt wzmocni polską naukę, ale kosztem jej najsłabszych ośrodków. Wbrew zapowiedziom nowego rządu, pogłębi się podział na Polskę A i Polskę B.
Tuż przed nominacją Gowin mówił na kongresie Klubu Jagiellońskiego w Warszawie, że potrzebne jest wyłonienie w Polsce ośrodków wiodących i obszarów nauk stosowanych, dzięki którym Polska będzie liczyć się w świecie nauki. Projekt Prawa i Sprawiedliwości może jednak mieć również złe konsekwencje - pogłębienie nierówności.
Finansowanie dla najlepszych
Decyzja ministra Gowina ma być wsparta uproszczeniami w edukacyjnej administracji. Uniwersytety mają dzięki temu łatwiej pozyskiwać granty. Sam projekt uczelni flagowych nie jest jednak nowy, opisywała go na swoim blogu na naTemat.pl była minister Barbara Kudrycka. Teraz Gowin adaptuje pomysł, chociaż nie znamy finansowych i administracyjnych szczegółów.
Na czym będą polegały zmiany? Rząd PO miał nadać sześciu silnym ośrodkom naukowym prestiżowy status Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących. Nie wiadomo, czy u PiS też będzie to akurat sześć ośrodków, ale system ma działać tak samo. Uczelnie, których prace zdobywają punkty w rankingach cytowań, dostaną większe środki. Mówi się o podziale na trzy koszyki.
Pierwszy to te uczelnie, które są perełkami polskiej nauki. Studiowanie lub wykładanie na tych ośrodkach będzie prawdziwym wyróżnieniem. Nie dość, że otrzymają największe dofinansowanie, to staną również pierwsi w kolejce po kierunki zamawiane i granty. Nowy system ma właśnie bowiem premiować te flagowe uczelnie.
Za nimi będą plasowały się uczelnie "zwykłe" (PiS mówiąc o reformie nie sprecyzował nazewnictwa). Te uzyskają niepełne dofinansowanie środków z budżetu państwa. Resztę będą musiały zdobyć z grantów naukowych (standardem na uczelniach jest podział pozyskanych środków między naukowca i ośrodek badawczy) lub zamawianych kierunków.
Na końcu byłyby uczelnie z najniższym dofinansowaniem. Braki środków prawdopodobnie doprowadziłyby do tego, że zamykane zostaną nierentowne - przede wszystkim humanistyczne - kierunki. Nie będzie też pieniędzy na nowy sprzęt edukacyjny, w mniejszych miastach uczelnie mogą więc zamienić się w relikty PRL-u. Zamiast iść w stronę innowacji i wykształcenia kadr, będą ledwie łączyły koniec z końcem.
Oczywiście można stwierdzić, że taki system premiowania flagowych uczelni jest sprawiedliwy i lepszy dla polskiej nauki i jej osiągnięć. Ciężko jednak oczekiwać, by Uniwersytet Warmińsko-Mazurski rywalizował ze stołeczną wszechnicą. Spauperyzowane uczelnie będą pogłębiać kryzys mniejszych miast i podział na Polskę A i Polskę B. Te zagrożenia widzieli i zgłaszali politycy... PiSu w 2008 roku, gdy podobne projekty przedstawiał rząd Platformy Obywatelskiej.
Swoje pomysły minister Gowin ma również na humanistykę. Jak przyznał, za dużo jest naukowców z tej dziedziny. Minister nauki uważa też, że trzeba z rankingów czasopism naukowych wyrzucić "jakieś studia gejowskie lub lesbijskie". Zapewne Gowinowi chodzi o gender studies.
System boloński po przejściach
Pojawienie się flagowych uczelni to nie koniec zmian, które zapowiada PiS. Wśród nich są korekty terminów procedur awansowych dla poszczególnych tytułów naukowych oraz zmiana zapisu, że a uczelni do minimum kadrowego zamiast jednego doktora, można wliczyć dwóch magistrów, a zamiast jednego profesora dwóch doktorów.
Głośniej komentowane jest jednak odejście w bok od systemu bolońskiego, a właściwie gruntowne przemeblowanie go. Dotychczas obowiązywał system 3 +2. Była osobna rekrutacja na studia pierwszego i drugiego stopnia. Działało to tak, że wiele osób przechodziło na uniwersytety po ukończeniu licencjatu z prywatnych i na ogół łatwych wyższych szkół. Poseł PiS prof. Włodzimierz Bernacki jeszcze przed wyborami tłumaczył, że o wiele korzystniejsza jest propozycja 5-2.
Oznaczałoby to, że student dostaje się na pięcioletnie studia jednolite z zaznaczeniem, że może zrezygnować po trzech latach z licencjatem "na ręku". Po co ta zmiana? Politycy PiS uważają, że uniwersytety są przepełnione miernymi studentami, którzy nie wiedzą co chcą studiować. Po to by odsiać kolejnych potencjalnych studentów PiS chce też wprowadzić egzaminy wstępne na uczelnie. Większość środowiska akademickiego jest temu przeciwna. Uważają, że lepsza jest jedna, oceniana niezależnie matura niż organizowanie dodatkowo egzaminy, które trzeba ułożyć i ocenić.
Zdaniem polityków PiS-u ich rozwiązania zapewnią przywrócenie wartości dyplomom wydawanym przez polskie uczelnie. PiS chce też by naukowcy nie mogli recenzować wzajemnie swoje prac. W trakcie kampanii wyborczej partia obiecała, że nakłady na szkolnictwo wyższe wzrosną z obecnego 0,7 proc. do 1 proc. budżetu państwa. Jest więc szansa na poprawę - co najmniej na największych uczelniach.