Wsiadłem do dziwoląga. Dlaczego już nie będę się śmiał z Citroena C4 Cactusa?
Michał Mańkowski
24 listopada 2015, 08:08·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 24 listopada 2015, 08:08
Citroen C4 Cactus to jeden z tych samochodów, na widok których zastanawiasz się, jakim cudem on został wymyślony. Okej, nie jest to legendarny już Fiat Multipla, ale Cactus to niezły wariat, który często wzbudza podobną reakcję: ale o co chodzi?! Zwłaszcza jeśli jest dodatkowo w kolorze – jakżeby inaczej – kaktusa. Tak – zwraca uwagę na ulicy. Ale w tym przypadku nie wolno oceniać po pierwszym wrażeniu.
Reklama.
To bez wątpienia model, który można uznać za jeden z najbardziej charakterystycznych na rynku (czyt. jest śmieszny). Do sprzedaży wszedł dopiero w 2014 roku i przyznam szczerze, że za każdym razem, gdy go widzę, zastanawiam się, jakim cudem. A okazji mam sporo, bo jednego z nich widuję codziennie rano na parkingu pod blokiem.
Chociaż z drugiej strony, w czasach gdy wszystkie auta z danego segmentu wyglądają podobnie… może to jakiś sposób na wyróżnienie się wśród konkurencji. W pewien sposób na pewno skuteczne, bo obok auta trudno przejść obojętnie. Docenili je także dziennikarze motoryzacyjni przyznając w 2015 roku drugie miejsce w konkursie Europejski Samochód Roku, a także tytuł World Car Design of the Year 2015.
Najwięcej zamieszania jest oczywiście z boku, gdzie znajdują się charakterystyczne nakładki wypełnione powietrzem tzw. airbumpy. Dotykając ich dłonią możesz poczuć, jak są wypełnione i testowo wcisnąć je lekko do środka. To takie „kolce”, które nie ranią, a chronią kaktusa. W przypadku niewielkich kolizji czy otarć mogą zaoszczędzić sporo kosztów. Wizualnie kwestia dyskusyjna, ale na pewno dodająca autu charakteru. Projektanci porównują je do osłon, z których korzystamy na smartfonach. „Skoro je chronimy, to czemu nie robić tego z samochodem”.
Cały Cactus w ogóle sprawia wrażenie samochodu opakowanego w swojego rodzaju osłonę. Auto wydaje się być solidne. Poza airbumpami wrażenie to potęgują wysokie, czarne zderzaki, taki sam pas na drzwiach bagażnika oraz nadkola i progi. Dodatkowo zabezpieczono także reflektory. Nietypowe są także relingi, które zakończono ostrymi końcówkami.
Równie mieszane uczucia można mieć do przodu Cactusa, gdzie światła (dziennie, mijania, halogeny) rozmieszczono w trzech oddzielnych miejscach. Efekt jest tak, że z francuskiej stajni wyszło auto, które z przodu momentami wygląda jak Azjata (wąski pierwszy pas świateł). Zamawiając sobie nowego Cactusa, mamy do wyboru naprawdę dużo opcji personalizacji. Poza kolorem nadwozia, wybieramy też kolor aribumpów i tapicerki, co daje nam razem 21 różnych kombinacji. W wersji biało-brązowej wygląda fantastycznie! W tej, którą widzicie, nieco zabawnie.
Przyznam, że mimo tego, iż w przeszłości wielokrotnie reagowałem na to auto w stylu WTF, po bliższym zapoznaniu się jestem w stanie docenić zalety tego nietypowego rozwiązania, jakim są airbumpy. Trochę komfortu psychicznego, który bardziej dodaje charakteru niż odbiera wdzięku.
Wsiadając do środka poczułem się za to trochę jak w wehikule czasu. Nie wiem czemu, ale moje myśli szybko poszybowały do czasów liceum i leciwego już fiata punto mojego kolegi. Środek Cactusa jest bardzo prosty, bardzo plastikowy i bardzo czarny. Praktyczny i intuicyjny, bez zbędnego silenia się na coś, czym nie jest. Doceniam podręczną i łatwo dostępną półkę na telefon.
Z tym stosunkowo prostym wnętrzem zabawnie kontrastuje 7-calowy ekran. To właśnie za jego pomocą obsługujemy większość funkcji samochodu. Od klimatyzacji, przez całe media, po ustawienia auta. Nieco w lewo ma kolejnego elektronicznego kolegę w postaci cyfrowego wyświetlacza za kierownicą. To właśnie tam wyświetla się wielka informacja o tym z jaką prędkością jedziemy. Ta dwójka sprawiła, że Cactus wygląda trochę jak telefon dla starszych osób. Kojarzycie takie duże, proste komórki z dużymi przyciskami i łatwą obsługą? Właśnie tak można poczuć się za kierownicą Cactusa, gdzie przed nami mamy wielki, czerwony wyświetlacz prędkości, a obok kolejny.
Ale także w środku jest kilka charakternych fragmentów. To np. bardzo nietypowe i ciekawe uchwyty na drzwiach, które zrobiono z materiału. Nieoczywiste są także klamki oraz schowek po stronie pasażera. Zamontowany na górze deski, a nie jak to jest zazwyczaj na wysokości kolan. Poduszkę powietrzną zamiast tam, schowano… w suficie co pozwoliło zaoszczędzić miejsca. Cały górny panel jest wykonany nie z plastiku, ale fajnego w dotyku, nieco delikatnego, materiału.
Choć Citroen C4 Cactus nie jest dużym samochodem, to komfort podróży jest zaskakująco dobry. W środku można poczuć się „jak u siebie”, a na fotelach jest mniej więcej tak, jak na domowej sofie. Czwórka osób powinna bez problemu skoczyć w dłuższą trasę. Nawet z niemałym bagażem, który można wrzucić do 358-litrowego bagażnika. Jeśli nie wiesz, jak ta liczba przekłada się na rzeczywistość, po prostu zerknij na poniższe zdjęcie.
Tyle oglądania i patrzenia. Co się dzieje po odpaleniu? Cactus zaskoczył mnie łatwością prowadzenia. Samochód przy swoich 965 kg wagi w wersji podstawowej jest naprawdę zwrotny i lekki, co daje się odczuć podczas przyspieszania, pokonywania zakrętów, a także hamowania. Obniżyć wagę udało się m.in. konsekwentnym rezygnowaniu ze „zbędnych” rozwiązań. Przykładowo, w Cactusach nie znajdziecie dzielonej kanapy lub opuszczanych szyb z tyłu.
Oczywiście dynamika nie jest jego mocną stroną, ale to wszystko sprawia, że Cactus zostawia po sobie dobre wrażenie auta szybszego, niż wydaje się na papierze. Tradycyjnie już w przypadku francuzów, zawieszenie jest miękkie i ewentualne nierówności nie powinny nam uprzykrzać jazdy. Zgrabnie pokonuje też krawężniki.
5-biegowa, manualna skrzynia biegów nie jest do końca precyzyjna, a sama dźwignia mogłaby nie być aż tak luźna. Pod maskę Cactusa wrzucono Silnik Roku 2015, czyli 1.2 PureTech o mocy 110KM. Do wyboru jest jeszcze podobna jednostka, ale o mniejszej mocy 82KM oraz 100-konny diesel 1.6. Testowany model palił więcej niż deklaruje producent. Zamiast 5,8l/100km w mieście, mieliśmy o jakieś 1,5-2l więcej.
Francuski koncern Citroenem Cactusem pokazuje po raz kolejny, że potrafi robić odważne auta z charakterem. Do airbumpów po pierwszym (i każdym kolejnym) zdziwieniu można się przyzwyczaić, a nawet zacząć je doceniać. Samochód zostawia po sobie także bardzo dobre wrażenie, jeśli chodzi o komfort prowadzenia. Mimo nieco surowego wnętrza i luźnej skrzyni biegów, daje się polubić. Do miasta? W sam raz, choć może niekoniecznie w 110-konnym benzyniaku. Koszt? Pomiędzy 50 tys. a 75 tys. złotych.