Dlaczego Teatr 6. Piętro nie wziął i nie bierze publicznych dotacji, nie błaznuje, wystawia klasykę i jeszcze zarabia. Tymczasem we Wrocławiu biorą ponad 10 mln państwowej dotacji, nie starcza im na pensje i premiery, a jeszcze muszą reklamować się żenującym skandalem.
– U nas nie ma porno – stwierdza Michał Żebrowski komentując wrocławską pornoaferę. Na Facebooku zamieścił jeszcze zabawne zdjęcie, na którym w jednej ręce trzyma okładkę Playboy’a, a własną twarz zasłania folderem z wizerunkiem zakłopotanego wujaszka Wani, bohatera Antoniego Czechowa.
Tuż przed niedawną premierą Żebrowski martwił się czy aby na pewno jego Czechow będzie wystarczająco dobry, bo grając dopiero szósty sezon porywają się na dużą klasykę. – Nic tak nie sprawdza teatru jak poziom wystawianego w nim Czechowa - podkreśla dyrektor 6. Piętra. –U nas jakoś po bożemu, nie ma skandali, a budżet się spina - ironizuje jeden ze współpracowników Żebrowskiego. W ciemno można się założyć, że na tym Czechowie, który ma już niezłe recenzje Żebrowski i jego wspólnik Eugeniusz Korin zarobią lepiej niż Teatr Polski wystawiając „Śmierć i dziewczynę”. Do skomentowania "pornoafery" jak ulał pasuje też inne powiedzonko Żebrowskiego.
I sprawa jasna. Gdyby Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu robił skandal za swoje, żaden minister nie miałby pretekstu do interwencji. A tak musi teraz wytłumaczyć czy skandalizujące przedstawienie, aby na pewno pasuje do 10 mln złotych dotacji od podatników jaką co roku otrzymuje. Pieniądze te mają służyć finansowaniu „działalności misyjnej”, czyli wystawianiu bardziej ambitnych, rzekomo z definicji deficytowych sztuk. Tymczasem to sami autorzy wrocławskiego spektaklu nakręcali spiralę emocji. Najpierw plakatem z dziewczyny z ręką w majtkach (taką fotkę od razu zbanowałby Facebook) A potem dostarczając dziennikarzom niskich lotów sensacji, że w przedstawieniu wystąpią aktorzy porno, a na scenie odbędzie prawdziwy seks. Seksu na żywo nie było, porno aktorzy byli tylko tłem. Tylko afera jest prawdziwa.
Goła d… sprzeda wszystko
Porównując biznesowo prywatny teatr Żebrowskiego i Teatr Polski we Wrocławiu chciałbym pokazać, że dzieje się coś bardzo dziwnego. Jeszcze niedawno prywaciarze ( Żebrowski, Janda, Emilian Kamiński) byli krytykowani, że idą na komercję wystawiając ckliwe komedyjki a ich celebryci-grajkowie (np. Kuba Wojewódzki) nie znaleźliby miejsca w porządnym zespole artystycznym. A teraz? To oni chcą wystawiać klasykę i na niej zarabiać, a publiczne teatry gonią królika szermując skandalem.
Dlaczego Teatr Polski we Wrocławiu tytułujący się „jedną z najważniejszych scen w Polsce” postanowił sprawdzić w praktyce starą biznesową zasadę, że goła d… sprzeda wszystko? Odpowiedź znajduję w dramatycznym wywiadzie jakiego przed rokiem udzielił Krzysztof Mieszkowski. Po wystawieniu dwóch premier: "Dziady" oraz "Termopile Polskie" wypstrykał się z pieniędzy i wyciągnął rękę po publiczną jałmużnę. Dyrektor stwierdził, że gdyby miał dostosować działalność do otrzymywanych dotacji musiałby zwolnić 70 osób, albo zakończyć działalność w październiku. Długi ciągną się od 1994 roku.
Teatr to świetny biznes
Serio, nie da rady? Według Żebrowskiego mitem jest, że teatry muszą biedować. Wręcz przeciwnie rynek rośnie, co potwierdzają dane GUS o frekwencji teatralnej. W 2013 roku spektakle obejrzało 11,5 mln widzów 7 proc. więcej niż w roku poprzednim. W takim razie to jedna z bardziej rosnących branż w Polsce. Jedynie milionowe dotacje od podatników kastrują dyrektorów z rozsądnej walki o klienta. Tego lata część publicznych teatrów była zamknięta, gdy prywaciarze grali do upadłego.
Łatwe dopłaty powodują rozpasanie instytucji teatralnych. Jeśli użyć biznesowego porównania 6.Piętro to startup, który z rozwagą ogląda każdą zainwestowaną złotówkę. Teatry publiczne szastają forsą jakby były wytwórniami z Hollywood.
Oto przykład: publiczny Teatr Współczesny w Warszawie (kilka milionów dotacji rocznie) na stałe zatrudnia 41 aktorów, ale dyrekcja, administracja i dział techniczny to już ponad 60 osób w tym jeden strażak, ośmiu maszynistów, pięciu portierów, cztery garderobiane, dwie perukarki, kierowca, bufetowa i goniec (swoją drogą ciekawe gdzie on goni w epoce kurierów?) W prywatnym teatrze Żebrowskiego nawet Piotr Fronczewski i Małgorzata Socha grali na kontraktach. Co nie przeszkodziło w tym, aby ich spektakl sprzedał ponad 100 kompletów widzów.
Sześć lat temu zakładając 6.Piętro Żebrowski zrozumiał coś co u innych dyrektorów teatrów wzbudza zazwyczaj dreszcze i odrazę. Teatr to usługi, widowisko do produkt, a widz jest klientem. – Zanim wraz z Eugeniuszem Korinem otworzyliśmy własny teatr, złożyliśmy nowemu szefowi jednego z warszawskich publicznych teatrów propozycję, że wystawimy u niego za własne pieniądze spektakl gwarantujący kolejki pod kasami. Spojrzał na mnie jakbym mu najbardziej śmierdzący ser podsunął pod nos. Odpowiedział, że nie jest mu to potrzebne – wspomina w jednym z wywiadów.
Michał Żebrowski, czym się różni teatr publiczny od prywatnego
Czy naprawdę podatnicy muszą opłacać czyjeś męki twórcze? W teatrze państwowym, dyrektor siedzi na ciepłej posadce za pańskie i moje pieniądze. U nas jest tak, że jeśli popełnimy błąd, a niestety takie się zdarzają, musimy wyciągnąć własne, ciężko zarobione pieniądze i za to zapłacić. To szalona różnica. Jeżeli przyjdzie pan do Teatru 6. piętro i nie spodoba się panu spektakl, ma pan świadomość, że przynajmniej pan do tego nie dopłaca.
Karolina, komentarz w serwisie naTemat.pl
Widzowie spektaklu też są podatnikami i dokładają się do publicznej kasy. Cała ta gównoburza miała na celu tylko i wyłącznie wzbudzić zainteresowanie (ponoć cienkim) spektaklem.