Kobieta w reklamie to temat-rzeka. Jej twarz i ciało sprzedadzą wszystko. I choć żyjemy w XXI wieku, kiedy feminizm jest, a przynajmniej powinien być normą, wydaje się, że w świecie marketingu panują zupełnie inne zasady. Doskonałym przykładem na to jest nowa reklama popularnych tabletek przeciwbólowych. Jej twórcy chętnie powielają myślenie swoich poprzedników – jeśli kobiecość, to tylko w parze z określonym cierpieniem.
Kobiece cierpienie
Nie każda kobieta musi być feministką, ale w jakim świetle jest stawiana, gdy niezbyt subtelny przekaz brzmi: To jest to, czego potrzebujesz, ale czy potrzebny jest ci ból głowy? Zanim dotrzemy do tego pytania, warto sprawdzić, co jest kobiecie niezbędne, by mogła się tak nazwać
Dbanie o siebie (depilacja), walka ze słabościami (wspinaczka), spełnianie marzeń (tatuaż) czy urodzenie dziecka – dobrze, jeśli przysparzają cierpień. Tak można pomyśleć, oglądając każdą kolejną bohaterkę znajdującą się w jednej z wymienionych sytuacji.
Golisz nogi – nie czujesz się zbyt komfortowo czy pozwalasz wbić igłę artyście, by ten stworzył wzór, o którym marzysz – masz ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. Trudno już znaleźć porównanie dla momentu, gdy sprowadzasz na nią nowego człowieka. Niejako jednak takie rodzaje bólu uszlachetniają. Te rodzaje są przecież bardziej kobiece od innych, niosą za sobą coś, co determinuje płeć.
Ból egzystencji
– Ból głowy nie jest kobietom do niczego potrzebny – można usłyszeć. Zatem jeśli nie chcesz nosić szpilek i narzekać na kręgosłup, nie jesteś kobietą...? Jeśli prosisz o znieczulenie w trakcie porodu, nie możesz nazwać siebie prawdziwą matką?
Kobiety to bohaterki, bo... wygrywają z praniem, sprzątaniem, oczkiem w rajstopach. Są nimi, gdy biegają po bruku w louboutinach, ale nie kiedy zamieniają je na trampki.
Okazuje się, że cierpienie dzieli się na kobiece i męskie. Nie ma cierpienia pomiędzy, gdy mówi się językiem reklamy. Zanim ta trafi do emisji, ogląda ją grupa docelowa – kupuje to, co widzi albo nie. Najwyraźniej tę kupiła, ale może dlatego, że po prostu innej nie dostała?
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl