
„Jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola, ledwie karczmy nie rozwalą” – jak dowodzą źródła z początku XIX wieku, „poswawolić” w karczmie kiedyś to umieliśmy. Dzisiaj, jak wynika ze statystyk, do restauracji czy barów wpadamy raczej po dania na wynos. Jednocześnie lubimy narzekać, że duch biesiadowania poza domem w ostatnich latach w narodzie zanika. „Ci Włosi/Hiszpanie/Grecy to dopiero umieją świętować, a my co?” – utyskujemy po powrocie z urlopu na jednej z europejskich riwier. Okazuje się jednak, że spotykać się w restauracjach od święta chcemy, czego dowodem jest sukces inicjatywy Dzień Kuchni Polskiej organizowanej w Płocku, któremu do słonecznego południa dość daleko.
Trudne zadanie krzewienia w narodzie kultury restauracyjnej postanowił wziąć na swoje barki Cezary Supeł, prezes Fundacji Vivat Polonia. Jako pracownik płockiego Urzędu Miasta, instruktor Związku Harcerstwa Polskiego i strażak-ochotnik pojęcie o tym, co w mieście piszczy, ma dosyć spore. Pewnego listopadowego wieczoru stwierdził, że w sektorze restauracyjnym „piszczy” zdecydowanie za słabo.
Inicjatywa okazała się strzałem w dziesiątkę – z roku na rok przybywa chętnych, zarówno restauratorów, jak i gości. W tym roku bez uprzedniej rezerwacji nie było co liczyć na wolny stolik. Jak szacuje pan Cezary, w akcję włączyło się grubo ponad dwie trzecie restauracji, a w liczącym niewiele ponad 120 tysięcy mieszkańców Płocku zapełnienie wszystkich miejsc w lokalach gastronomicznych jest nie lada wyczynem.
Chęć gastronomicznej aktywizacji obywateli – to jedno. Dzień kuchni polskiej ma również drugie dno. – Z historycznego punktu widzenia 11 listopada obchodzimy rocznicę wydarzenia, które do skutku doszło w wyniku współpracy wszystkich Polaków. Ludzie różnych wyznań i przekonań połączyli siły, aby przywrócić Polsce niepodległość – tłumaczy Cezary Supeł. – Jednocześnie zapominany, jak radosna jest to rocznica. Obchodzimy ją na smutno – zapominamy, że trzeba się z tej odzyskanej niepodległości cieszyć – dodaje.
Jak zgodnie podkreślają restauratorzy, to właśnie rodzinny charakter inicjatywy stanowi o jej wyjątkowości. – Najbardziej mnie zaskoczyło to, czego na co dzień w Garażu nie ma – przychodzą do nas raczej ludzie młodzi, a tego dnia były całe rodziny – od kilkuletnich dzieci do ich dziadków – opowiada Małgorzata Świtalska.
Na pytanie, czy zaryzykowaliby zorganizowanie Dnia Kuchni Polskiej w okresie około bożonarodzeniowym, moi rozmówcy są raczej sceptyczni. – Nie, jesteśmy zbyt tradycyjni – stwierdza kategorycznie Piotr Starzyński, a Cezary Supeł dodaje: – Święta Bożego Narodzenia to święta rodzinne i ich „rodzinność” jest nie do ugryzienia. To nie byłby dobry pomysł – kwituje.
