Przejęcie kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym to dla PiS kluczowa kwestia, bo inaczej nie da się wprowadzić nad Wisłą budzących podziw tej ekipy wzorców z Węgier, Czech, Słowacji i Federacji Rosyjskiej. W tym celu prezydent złamał konstytucje, jednak jest strażnik, który ma szansę ją obronić – to prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński, z którym PiS ma prywatną wojnę.
Nawet Orban i Putin się tak nie wyżywali...
Gdy wywołuje się konflikt, sojuszników do walki najłatwiej zdobyć jasnym sprecyzowaniem wspólnego wroga. W Prawie i Sprawiedliwości na konfliktach znają się, jak mało kto w polskiej polityce, więc nic dziwnego, że w wojnie o Trybunał Konstytucyjny i demokratyczny ustrój Polski szybko spersonifikowano głównego przeciwnika. Dlaczego jednak trafiło akurat prof. Andrzeja Rzeplińskiego?
Najprostsza odpowiedź nie wydaje się wcale najbardziej trafna. Wspomniani na wstępie Węgrzy, Czesi, Słowacy i Rosjanie rozmontowywali swoje sądownictwo konstytucyjne znacznie bardziej delikatnie i bez tak silnych personalnych wycieczek. Tymczasem dziś w Polsce prezes Trybunału jest oskarżany o najbardziej niegodziwe intencje, a jego imponujący życiorys poddany został głębokiej "weryfikacji".
Jeszcze niedawno nazwisko Rzepliński budziło szacunek na wszystkich ideologicznych barykadach. I kojarzyło się przede wszystkim z ponad 40 latami, które profesor spędził na walce o prawa człowieka. Najpierw w Polsce, gdzie karierę prawniczą zaczynał w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. W latach 80-tych wiedzę i doświadczenia akademickie przeniósł do Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych "Solidarności".
Po upadku komunizmu został członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce i jednym z najważniejszych ludzi w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Doradzał Organizacji Narodów Zjednoczonych, Radzie Europy, oraz Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Jest też jednym ze współtwórców Instytutu Pamięci Narodowej. Między innymi za wszystkie te zasługi został odznaczony przez Stolicę Apostolską medalem Pro Ecclesia et Pontifice (za co przed rokiem również trafił na celownik). Można tak wyliczać długo...
W ostatnich tygodniach polityczne memy i hurtowo rozsyłane po mediach społecznościowych komentarze przedstawiały go jednak jako człowieka o przeszłości prawie tak wątpliwej, jak na przykład Stanisław Piotrowicza z PiS. Wypomniano prof. Andrzejowi Rzeplińskiemu, że zapisał się do PZPR. Zapomniano już jednak dodać, że komuniści go z partii wyrzucili za sprzeciw wobec wprowadzenia stanu wojennego.
Nienawidzą, bo "z Platformy"
Skąd ta nagonka? O Andrzeju Rzeplińskim długo można też opowiadać jako o kandydacie na różnego rodzaju wysokie funkcje demokratycznego państwa prawa. Wysuwano jego kandydaturę na Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, później chciano uczynić go Rzecznikiem Praw Obywatelskich. A mówiąc dokładnie, próby te podejmowało środowisko kojarzone najpierw z Unią Wolności, a później Platformą Obywatelską.
Bez partyjnego wsparcia nie da się trafić na żadne stanowisko, które obsadzane jest decyzją Sejmu, ale nawet najlepiej mu życzący przyznają, że prof. Andrzeja Rzeplińskiego wsparcie tych nadwiślańskich "konserwatywnych liberałów" obciążyło szczególnie mocno.
– Przede wszystkim obrywa teraz za działalność "helsińską", za pilnowanie przestrzegania praw człowieka w tym kraju. To się objawia choćby w oskarżeniach, że inspirował protesty pielęgniarek w 2007 roku. Krążą jakieś zdjęcia, kłamliwe memy, że robił to dla Platformy. On tam wspierał te zdesperowane kobiety, które Kaczyński zastraszał – słyszę od jednego z dawnych studentów prof. Rzeplińskiego, a dziś pracownika naukowego na UW. Profesora szanuje, ale pod nazwiskiem bronić nie chce, bo "UW już jest na celowniku po uchwale ws. Dudy". Skądinąd, podobno na uczelni tylko czekają na reakcje ministerstwa i ruchy kadrowe...
Bezsilny
W środowisku prawniczym nie oczekuje się natomiast już mocniejszych reakcji samego prezesa Trybunału Konstytucyjnego na to, co się dzieje z jego instytucją. Andrzej Rzepliński potrafi być stanowczy i bezkompromisowy, czasem wychodzi nawet z niego nerwus. Co objawiło się na przykład podczas ustalania, czy ostatnie głośne sprawy rozpatrywane będą w pełnym, czy też jedynie 5-osobowym składzie i kilku bardzo ostrych wywiadach na temat deliktu, którego dopuścił się prezydent Duda.
Dziś mówi się jednak, iż prezes jest już zbyt zmęczony, by de facto walczyć z wiatrakami. Chociaż, jak wskazuje Wojciech Sadurski, jest jeszcze jedno rozwiązanie.
Czy Rzepliński skorzysta z podpowiedzi? Trudno stwierdzić, bo można odnieść wrażenie, że jest on już zmęczony całym zamieszaniem wokół Trybunału.
Ewentualna walka o status polskiego Trybunału Konstytucyjnego w instytucjach europejskich i na forum politycznym też raczej raczej nie jest dla niego. Jako jedna z pierwszych "ofiar" nowego rozdziału IV RP miałby zapewne spory potencjał w polityce, ale choć prof. Rzepliński to rówieśnik Jarosława Kaczyńskiego i ma "dopiero" 66 lat, w przeciwieństwie do prezesa PiS, prezes TK planował raczej spokojne zwieńczenie kariery niż jej rozkręcanie.
Trzej prawidłowo wybrani przez Sejm sędziowie (o czym przesądza opublikowany już wyrok z 3 grudnia) - Roman Hauser, Krzysztof Ślebzak i Andrzej Jakubecki - powinni albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem prezesa TK przesłać do prezydenta notarialnie poświadczone ślubowania, zgodne z tekstem w ustawie o TK. Nie jest to zgodne z tradycją, ale winny temu jest prezydent, który zaprzysiągł "sędziów" wybranych bezprawnie, bo w braku wakatów. Natomiast nie jest to sprzeczne z ustawą, gdyż ustawa mówi o złożeniu ślubowania "wobec" prezydenta, nie precyzując formy.
Następnie trzej wymienieni sędziowie powinni przystąpić do normalnej pracy, a prezes TK powinien zacząć obsadzać ich w składach orzekających. Jednocześnie powinien oświadczyć "sędziom" wybranym nieprawidłowo, że nie mają co robić w budynku Trybunału.