Lucjan Wiśniewski, pseudonim "Sęp", przeżył w życiu naprawdę wiele, a śmierć towarzyszyła mu niemal na co dzień. Tacy, jak on, likwidowali zdrajców. 90-latkowi, jednemu z ostatnich żyjących egzekutorów, pamięć nie szwankuje - ze szczegółami odsłania kulisy wojennych akcji w książce "Ptaki drapieżne" Emila Marata i Michała Wójcika.
– Chciałem strzelać do Niemców - szczerze wyznaje "Sęp", który już jako młody chłopiec, mieszkaniec Chomiczówki, był świadkiem egzekucji prawie 100 Polaków na tzw. Szwedzkich Górach w Warszawie (w granicach Bemowa). Był 1940 rok, gdy 15-letni chłopiec przeżył traumę.
Jak Polak z Polakiem
Kiedy zaczynał konspiracyjną działalność, w 1941 roku, widok rozstrzeliwanych rodaków miał ciągle przed oczami. Chciał likwidować znienawidzonych okupantów. Los chciał, że później wielokrotnie będzie też celował w Polaków, piętnując w ten sposób ich niecne czyny. Wojna rządziła się swoimi prawami. Rozkaz to rozkaz.
Walka z tymi, którzy na różne sposoby współpracowali z Niemcami, choć niełatwa, była konieczna. Donosiciele i innej maści zdrajcy prowadzili działalność szczególnie groźną z punktu widzenia istnienia Polskiego Państwa Podziemnego. Przekazywane nazistom informacje o personaliach czy adresach osób zaangażowanych w podziemną walkę uruchamiały całą lawinę aresztowań. Na to podziemie nie mogło pozwolić...
Tylko wybrani
Oddział "Wapiennik", później przemianowany na 993/W, był elitarną formacją, istniejącą od jesieni 1941 roku. Funkcjonował jako specjalna jednostka Wydziału Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej ZWZ-AK. Tam nie było miejsca na litość i wyrzuty sumienia.
Dlatego rekrutowano tylko tych, którzy za wszelką cenę mogli dotrzymać przysięgi. Zanim "Sep" po raz pierwszy wycelował w konfidenta, dostał od dowódcy oddziału czas do namysłu. Targały nim rozterki, chodziło przecież o decydowaniu o życiu i śmierci. Jakiekolwiek zwątpienie traktował jednak jako oznakę słabości. Na jesieni 1942 roku podjął kluczową decyzję - stał się członkiem "oddziału mścicieli".
Płeć nie gra roli
Pierwszą likwidację, z wiosny 1943 roku, Wiśniewski zapamiętał głównie z powodu... zaciętego pistoletu.
"Celem" była... kobieta. Pluton "Sępa" otrzymał jedynie informacje o jadącej tramwajem pasażerce, która powinna wysiąść na moście Poniatowskiego i udać się na Solec. Konspiratorzy dysponowali jej zdjęciem; nikt nie wiedział jednak, co miała na sumieniu. Jedno było natomiast pewne: została skazana przez Polskę Walczącą.
Egzamin dojrzałości
Sytuacja była skomplikowana. Kobiecie towarzyszył bowiem nieznany mężczyzna, oboje spacerowali ulicami Powiśla. Egzekutorzy nie mieli wyjścia, czas naglił, robiło się nerwowo. Musieli wykonać czarną robotę, nie bacząc na ryzyko. W ostatniej chwili pada rozkaz: egzekucję przeprowadzi "Sęp".
– Do kobiety strzelać? Nie podobało mi się – opowiada egzekutor. Jak mus to mus. Zaskoczony podszedł do ofiary odwróconej tyłem, wymierzył w głowę i nacisnął spust pistoletu. Kobieta osunęła się na ziemię, leżała w kałuży krwi. Już pierwszy strzał okazał się śmiertelny. Rozprawiono się też z towarzyszem ofiary, który rzucił się na akowców. Najprawdopodobniej nie miał nic wspólnego ze zdradą, ale wdał się w bójkę, a nikt przecież nie chciał rozgłosu...
W wieku 17 lat "Sep" przeszedł niecodzienny egzamin dojrzałości. Wraz z kolegami z młodzieńczego "patrolu Ptaków" - pseudonimy zaczerpnęli z atlasu ornitologicznego - odbył daleką drogę od pisklęcia do drapieżnika. Brał jeszcze udział w co najmniej 60 podobnych akcjach.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 639
Lucjan Wiśniewski "Sep"
Żadnej euforii, żadnej przyjemności i żadnych rozterek. Rozkaz, spełnienie obowiązku. Nerwy i napięcie. Żadnego lubowania w tym nie było. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą, pewnie dlatego zapamiętałem przede wszystkim ten pistolet – wyznaje bohater książki.
Lucjan "Sęp" Wiśniewski
Nie, nie wiedzieliśmy, kto to jest. Nie liczono się wówczas z nami na tyle, by tłumaczyć, kto, co i dlaczego. Nie. Był cel, był dowódca i koniec. Cała machina była tak skonstruowana, że mieliśmy po prostu ufać szefom i nie wnikać.