Zniszczenie islamskiego domu modlitwy w Boże Narodzenie w Ajaccio obiło się w świecie szerokim echem. Ci co jednak znają Korsykę wiedzą, że to bardzo specyficzna wyspa a jej mieszkańcy nie dadzą sobie dmuchać w kaszę.
Korsyka to niewielka wyspa na Morzu Śródziemnym, jej populacja jest mniejsza nawet od naszego Gdańska – wynosi około 320 tys mieszkańców. Do połowy XVIII wieku wyspa należała do Genui i do dzisiaj mieszkańcy nie są w pełni Francuzami. O tym jak się żyje na wyspie zapytaliśmy Emila Mazurkiewicza, który przepracował trzy miesiące w korsykańskiej restauracji.
Jak znalazłeś się na Korsyce?
Pracowałem wtedy na kuchni jednego z trójmiejskich hoteli. Wyjazd załatwił sobie mój znajomy, który ostatecznie przeniósł się do innej restauracji. Pozostały mu jednak kontakty i tak trochę... w ramach przeprosin zaproponował mnie. I szefowie się zgodzili. Na wyspie przepracowałem jednak zaledwie trzy miesiące.
Coś ci nie odpowiadało?
Pracowałem w Bastii i miasto to jest niewiele większe od Kościerzyny. Fakt, że praca kucharza wypełnia sześć dni w tygodniu nie spowodował, że zwyczajnie się nie nudziłem. Poza chodzeniem nad morze i po górach, których jest tam sporo nie ma nic do roboty.
Nie istnieje nocne życie?
Do klubów mnie nie ciągnęło sam nie chciałem tam iść tym bardziej, że Korsykańczycy są specyficzni i często nie mówią w żadnym języku oprócz swojego (istnieje język korsykański – przyp. naTemat). Do tego są bardzo, jakby to ująć, specyficzni.
Specyficzni?
Tak, są bardzo zamknięci. Na kuchni było sześciu pomocników – czterech Włochów, Francuz i ja. Za to w kierownictwie sami Korsycy jak ich nazywaliśmy. Byli niedostępni. Nie mówię, że niemili, ale zamknięci. Do tego niespecjalnie lubią obcych.
Mówisz to jako emigrant zarobkowy, miałeś problemy?
Nie, ale ostrzeżono mnie bym nie włóczył się samemu. Druga sprawa to to, że mówiono, że i tu są gangsterzy jak na Sycylii. W razie czego chciałem tłumaczyć, że jestem rodakiem Świerczewskiego. (Piotr Świerczewski był piłkarzem SC Bastia w latach 1995-2001 - przyp. naTemat) Ogólnie źle nie było, chociaż wiedziałem czego się wystrzegać.
Czego?
Mówienia, że są Francuzami. Oni nie lubią specjalnie Francuzów. Cały czas chcą zwiększenia autonomii. Jak mi opowiadano to jeszcze w latach 90. na wyspie dochodziło do ataków terrorystycznych (np. 6 lutego 1998 zabito prefekta Claude'a Érignaca - przyp. naTemat). Podobno też spalono pierwszy McDonalds na wyspie. W ogóle cała Korsyka to taka dziwna kraina, jakby poza Eruopą.
Co jeszcze Cię zdziwiło?
Skończyłem pracę o 11 wieczorem i następnego dnia nie szedłem do pracy. Chciałem kupić butelkę wina i sobie usiąść gdzieś. Okazało się, że sklepy z alkoholem są otwarte w weekendy tylko do 15. Całodobowy jest, ale... przy lotnisku.
Korsykańczycy to tacy trochę Kaszubi, lubią turystów kiedy ci dają kasę, ale nie lubią dłuższej obecności obcych na ojcowiźnie. Wiem, bo znam to z własnego podwórka. No i jeszcze są potomkowie Legii Cudzoziemskiej, którzy na Korsyce otrzymali ziemię. Tych jednak nie spotkałem, tylko o nich słyszałem.
Dlaczego na Korsyce spędziłeś tylko trzy miesiące?
Byłem daleko od domu, a tutaj nie mogłem jakoś znaleźć miejsca. Co z tego, że ładna wyspa, skoro nie można było nigdzie pójść. Postanowiłem więc wrócić, chociaż pół roku później znów pojechałem za granicę – do Anglii.