W czwartek w Warszawie odbędzie się spotkanie przedsiębiorców pokrzywdzonych przez urzędników. - Nie będziemy biadolić, chcemy pokazać, gdzie państwo źle funkcjonuje - tak o kongresie Niepokonani 2012 mówi jego organizator. W rozmowie z naTemat Marcin Kołodziejczyk opowiada, jak wpadł w pułapkę Urzędu Skarbowego, patologiach systemu i tłumaczy, dlaczego nie będzie palił opon przed Sejmem.
Współorganizuje pan jutrzejszy kongres Niepokonani 2012, na którym mają spotkać się przedsiębiorcy pokrzywdzeni przez urzędników. Dlaczego?
Marcin Kołodziejczyk: Jestem klinicznym przykładem patologii, która funkcjonuje w naszym kraju, bo niesprawiedliwość spotkała mnie z wielu stron. Najpierw urzędnicy skarbowi mnie pogruchotali, potem swoje dołożył prokurator, a sąd potwierdził. Straciłem firmę, jestem niewinnie skazany i dziś funkcjonuję na marginesie społeczeństwa.
Co stało się z pańskim biznesem?
Choć z kolegą zaczynaliśmy w latach dziewięćdziesiątych od zera, już w 2001 roku Big Blue było największą firmą z branży turystycznej w regionie. Obsługiwaliśmy tysiące podróżnych, robiliśmy kilkadziesiąt milionów złotych obrotu.
Historię Marcina Kołodziejczyka pokazała telewizja Polsat News w programie "Państwo w Państwie" CZYTAJ WIĘCEJ
Nasze rozwiązania podatkowe dotyczące stawek VAT [firma naliczała 7-procentowy podatek od usług turystycznych i stawkę 0 proc. od przelotów czarterowych - przyp. aut.] konsultowaliśmy z największymi autorytetami, mieliśmy opinię Deloitte, współpracowaliśmy w tym zakresie z prof. Witoldem Modzelewskim. Co roku przyjmowaliśmy także kontrole skarbowe, które nie wykazywały w nich żadnych nieprawidłowości.
Kiedy jednak okazało się, że nasze obroty sięgnęły 100 mln zł, Urząd Skarbowy zmienił zdanie. Przyszła urzędniczka oznajmiając: musicie zapłacić zaległy VAT. I nie tylko za ten rok, ale także za ubiegły.
W którym nie stwierdzono nieprawidłowości?
Tak. Do tego dochodzą kary, odsetki. Wchodzimy więc z Urzędem Skarbowym w spór, mamy przecież pozytywne opinie, a sezon trwa, mamy ludzi na wycieczkach. Cały czas walczymy, żeby się utrzymać. Urząd nie daje za wygraną, blokuje nam konta. Półtora tygodnia przed końcem sezonu musimy się poddać. Firma zbankrutowała.
Wypłaciliśmy naszym klientom stuprocentowe odszkodowania, a ci, którzy byli w tym czasie na wycieczkach, dostali proporcjonalne rekompensaty. To był jedyny taki przypadek podczas upadku biura podróży.
Powiedział pan, że ma pretensje także do prokuratury i sądu.
Bo to nie był koniec sprawy. Organom nie było dość i przerzuciły na nas zobowiązania wobec skarbu państwa - kilka milionów złotych. Sprawa trafiła do prokuratury, a my zostaliśmy świadkami.
Jak długo to trwało?
To kolejny urzędniczy absurd. Biegła, którą powołano, badała sytuację naszej firmy przez trzy i pół roku. Na tyle sprawa została zawieszona. Podkreślę tylko, że w podobnych przypadkach praca biegłego to dwa tygodnie.
W 2005 roku władza zaczęła naciskać, by odwieszać sprawy takie, jak nasza, szybko ze świadków zostaliśmy oskarżonymi. Prokuratura w 62 proc. przepisała akt oskarżenia biegłej. W sądzie udało nam się jednak udowodnić, że urzędniczka kłamała. Nic nie pomogło. W oczach sądu pozostaliśmy złodziejami.
Złożyliśmy apelację. Przed rozprawą podszedł do mnie oskarżyciel posiłkowy i przyznał, że jego zdaniem wygramy. Tak się nie stało. Sąd wyrok podtrzymał.
Ma pan jeszcze jakieś możliwości, czy to już definitywny koniec?
Rzecznik Praw Obywatelskich może złożyć w moim imieniu kasację. Mogę znaleźć nowe dowody w sprawie i ją wznowić. Może mnie ułaskawić prezydent. Ale wszystkie opcje są niemal niemożliwe. Żyję ze stygmatem przestępcy.
I mimo wszystko chce pan jeszcze do tego wracać? W czym panu pomoże kongres Niepokonani 2012?
Myśmy myśleli, że możemy walczyć z konkretnymi urzędnikami. Ale potem zaczęliśmy spotykać innych ludzi, których firmy upadły przez funkcjonariuszy administracji i razem zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie chodzi o poszczególne jednostki, ale o cały system, który jest patologiczny.
Teraz organizujemy spotkanie dla osób, które nie chcą biadolić nad swoim losem. Na bazie naszej krzywdy chcemy pokazać, jak państwo źle funkcjonuje.
Zapraszacie na kongres słowami: "Jeżeli spotkałeś się z niegodziwością i bezdusznością funkcjonariuszy państwa reprezentujących jego administrację, urzędy celne, ZUS, aparat skarbowy, prokuraturę i sądy – dołącz do nas". Wiele osób odpowiedziało na apel?
Wysłaliśmy zaproszenie tylko do ośmiu instytucji, między innymi do Kancelarii Prezydenta i Premiera. Poza tym umieściliśmy otwarte zaproszenie w internecie. I to z niego zgłosiło się tyle osób, że musieliśmy wynająć salę kongresową w Warszawie.
Wielu przedsiębiorców zauważyło, że w pojedynkę nie mamy z systemem szans. Dlatego kongres ma służyć konsolidacji osób pokrzywdzonych. Postanowiliśmy zewrzeć szeregi.
Spotkanie przyniesie jakieś konkrety? Na stronie internauci zarzucają, że będzie tylko gadaniem.
Nasz przekaz ma być pozytywny, nie będziemy palić opon ani wiązać barierek przed Sejmem. Mamy przygotowany pakiet propozycji zmian w prawie. Po kongresie uzupełnimy go o przykłady osób pokrzywdzonych przez urzędników, historie uczestników spotkania. Taki pakiet przedstawimy w kancelariach najważniejszych organów w państwie. Chcemy w ten sposób pokazać patologie funkcjonowania systemu.
Szczerze: myśli pan, że to przyniesie efekt?
Jesteśmy wyjałowieni z powiązań politycznych, nie chcemy być maczugą do okładania innych partii. Pokażemy, że jesteśmy roztropnym partnerem społecznym, dynamicznym, kształtującym się ruchem. Chcemy pomóc w naprawianiu państwa, bo my wiemy gdzie system źle funkcjonuje. Sprawdziliśmy na własnej skórze.
Może pani pomyśleć: idiota, idealista, ale ja wierzę w sukces. Wierzę w to, o czym śpiewał Czesław Niemen, że na świecie nie brakuje jeszcze ludzi dobrej woli.