Za mało miejsc poświęconych kobietom - grzmią włoskie obrończynie równouprawnienia. I żądają, by w tej kwestii także wprowadzono parytety. Przesadzają? "Może się to wydawać banalne, ale to ważna, wręcz symboliczna, kwestia" - oświadczyła Joanna Piotrowska, szefowa Feminoteki, feministycznej fundacji. "Sprawa słuszna, ale metoda nie" - odpowiada pełnomocnik rządu ds. równego traktowania.
W Rzymie, na 14 tysięcy ulic, tylko 336 z nich nosi nazwy "kobiece". W Neapolu proporcja jest niewiele lepsza, wynosi 1165 do 55 na rzecz mężczyzn. - Wystarczy przejść się po jakimkolwiek mieście lub miasteczku we Włoszech, by przekonać się, że nazwy dedykowane kobietom należą do rzadkości - wyjaśniła Maria Ercolini, włoska działaczka na rzecz równouprawnienia, a zarazem autorka przewodników turystycznych po miejscach związanych z kobietami.
Zdaniem Ercolini, ta rażąca dyskryminacja musi zostać zastąpiona parytetem - tak samo jak w parlamencie i władzach lokalnych. Włoskie feministki przychyliły się do tej idei i zaczęły zasypywać władze listami apelującymi o zmiany. "Chcemy, aby nasze żądania zostały uznane z okazji Dnia Kobiet 8 marca. Chcemy złożenia obietnicy, że trzy następne ulice zostaną w najbliższym czasie nazwane imionami kobiet" - to cytat z jednego z pism wysłanego do samorządowych urzędników. W niektórych regionach burmistrzowie już odpowiadają i deklarują, że zajmą się tą - z pozoru nieważną - sprawą.
Problem całkiem poważny
Z pozoru, bo chociaż nazewnictwo ulic może zdawać się czymś kompletnie przyziemnym i nieistotnym, to ma spore znaczenie. Polskie feministki również to zauważają. Czy po głośnej debacie o aborcji, wywołanej wypowiedzią Marii Czubaszek, czeka nas kolejna o ulicach?
- Nie ma wątpliwości, że w Polsce także nazw ulic jest więcej "męskich" niż "żeńskich". Dla niektórych to może być banalna kwestia, ale ma wymiar wręcz symboliczny - podkreśliła Joanna Piotrowska. Jej zdaniem, zasługi i działania kobiet należy podkreślać na każdym kroku, dosłownie i w przenośni. - Jeśli nie będzie kobiet w przestrzeni publicznej, to powstaną białe plamy w historii, znikniemy. I znowu będzie się mówić, że kobiety są mniej zdolne i mniej robią, a to przecież nieprawda - wyjaśniła przewodnicząca Feminoteki.
- Nazwanie ulicy czyimś imieniem to symbol, który mówi: chcemy uszanować, podkreślić znaczenie, oddać hołd - zaznaczyła Piotrowska. Dlatego właśnie, w jej opinii, idea włoskich feministek jest słuszna. - Proszę zobaczyć, ile pomników stawia się mężczyznom. Chociażby tym walczącym w powstaniach, stojącym na barykadach. Rola kobiet w tych wydarzeniach jest niezauważona i marginalizowana. A przecież to, co one musiały robić, by przetrwać i zajmować się dziećmi, jest tak samo bohaterskie jak walka o wolność - tłumaczyła obrończyni równouprawnienia. Czy jest to gra warta świeczki w Polsce?
Polki pójdą w ślady Włoszek?
- Nie chcę hierarchizować, bo wszystko jest ważne, każda kwestia: kwot w parlamencie, równości w pracy, a także ulic. Pytanie raczej brzmi: na co mamy siły i co możemy dzisiaj zrobić. Myślę, że o sprawę nazw można by u nas powalczyć - poważnie oświadczyła Piotrowska. I, jak podkreśliła, przejawy takiej dyskryminacji już mieliśmy: zmianę nazwy Ronda Babka na Rondo Radosława w Warszawie.
- Tamta sytuacja to absurd, wszyscy używali nazwy "Babka" i byli do niej przyzwyczajeni. Cieszę się, że przynajmniej nowy most (nazywany wcześniej północnym - przyp. red.) otrzymał imię Marii Skłodowskiej-Curie. Chociaż naszej noblistce należało się coś większego i bardziej spektakularnego - podsumowała szefowa Feminoteki. Tylko co na to władze?
Rządowe "nie" dla rewolucji
Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania potwierdza, że również w Polsce istnieje dysproporcja między nazwami ulic z nazwiskami kobiet a nazwiskami mężczyzn. Przykładowo w dzielnicy Warszawy: Śródmieściu kobietom dedykowane jest tylko ok. 10% imion ulic. Zdaniem Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, problem jest realny, ale metoda zaproponowana przez włoskie feministki - nie najlepsza.
- O nazwach ulic decydują rady samorządowe, czyli lokalni politycy. Przy nadawaniu nazw radni kierują się zwykle historią regionu - a w opisach wydarzeń z przeszłości kobiety występują nieproporcjonalnie rzadko, dlatego też ich nazwiska rzadziej są rozpatrywane w tym kontekście - wyjaśniła rzeczowo pani minister. - Płci męskiej jest więcej w opisach historii, w sferze publicznej, szczególnie w gremiach decyzyjnych. Nazwy ulic to tylko lustro tej sytuacji, konsekwencja postrzegania roli kobiet w społeczeństwie - oświadczyła stanowczo pełnomocniczka.
Zdaniem Kozłowskiej-Rajewicz, droga obrana przez włoskie feministki nie sprawdziłaby się w Polsce.
- Domaganie się w nadawaniu nazw ulicom kwot, o parytetach nie wspominam, mogłoby tylko zaszkodzić sprawie. Potrzeba nam więcej kobiet w polityce, we władzach, szczególnie w gremiach decyzyjnych, zarządach i radach nadzorczych. Udział kobiet w podejmowaniu decyzji dotyczących życia publicznego szybciej zmieni postawy społeczne, niż "kwotowanie" pojedynczych decyzji, jak choćby tych związanych z nadawaniem nazw ulicom - stwierdziła minister.
Podkreśliła, że należy przyspieszać proces emancypacji kobiet, ale delikatnie, stopniowo, żeby nie wywoływać poczucia niesprawiedliwości i dodatkowych konfliktów. Wtedy, w jej opinii, sytuacja będzie ulegała poprawie. Czy więc czeka nas kolejna publiczna debata, tak jak o aborcji]o aborcji? Wątpliwe.
- Wspieram kwoty w biznesie i polityce, bo będzie to miało istotny wpływ na wszystkie istotne decyzje podejmowane w lokalnej i centralnej polityce, także na wybieranie nazw dla nowych ulic. A ze starymi i tak nic nie zrobimy, przecież nie będziemy zamieniać tysięcy tablic z nazwiskami mężczyzn na "żeńskie" odpowiedniki - podsumowała pełnomocnik rządu.