Polski rząd udaje w Europie, że go nie ma. Ku zdziwieniu Brukseli, nie odpowiada na unijne pytania o Trybunał Konstytucyjny oraz sprawę mediów publicznych w naszym kraju. W ten sposób da się przyhamować działania UE, ale na krótką metę.
Bruksela ogłosiła, że już 13 stycznia zajmie się sytuacją w Polsce. Będzie to początek działań na rzecz umocnienia praworządności w naszym kraju. Unia zastosuje procedurę, której do tej pory nigdy nie trzeba było wdrażać w życie. Ma na ona na celu doprowadzić do odwrotu od zmian wprowadzanych przez PiS.
Tyle tylko, że jak na razie Bruksela ma związane ręce. Wszystko przez to, że Warszawa wciąż nie odpowiedziała oficjalnie na listy z pytaniami, które wystosował pierwszy wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans. To zaś jest wymogiem, aby rozpocząć procedurę postępowania na rzecz praworządności - opisuje wyborcza.pl.
Wypowiadający się nieoficjalnie unijni urzędnicy liczą, że Polska strona nadeśle odpowiedzi, bo nakazuje to zasada lojalnej współpracy. Jeśli jednak zabieg ten jest polskim sposobem na blokowanie Unii, będzie to jedynie działanie na krótką metę. Unia Europejska może bowiem uruchomić artykuł 7 Traktatu Unii Europejskiej, co skutkuje między innymi odebraniem prawa głosu w Radzie Unii Europejskiej oraz zawieszeniem niektórych praw członkowskich.
Pisaliśmy w naTemat, że konsekwencje dla Polski mogą nadejść nie tylko ze strony Unii Europejskiej. Szef MSZ Luksemburga Jean Asselborn stwierdził, że rozwój wydarzeń w Warszawie przypomina drogę, którą poszły także dyktatorskie reżimy.