– Gdyby polski rząd nie skorygował decyzji, trzeba by nałożyć sankcje. Rozwój wydarzeń w Warszawie przypomina drogę, którą poszły także dyktatorskie reżimy – oznajmił w rozmowie z Reutersem szef MSZ Luksemburga Jean Asselborn. Wpływowy dyplomata zasugerował, że konsekwencje automatyzowania się władzy w Polsce mogą nadejść nie tylko ze strony Unii Europejskiej. Czego powinniśmy się po takich sankcjach spodziewać? Przede wszystkim tego, że za błędy władzy zapłacą zwykli Polacy.
Nikt z Polską nie żartuje
Naginanie zasad demokracji to od kilku lat norma w krajach członkowskich Unii Europejskiej z Europy Wschodniej. Nie bez powodu są one wciąż nazywane "nową Unią", bo co jakiś czas któryś z nich przypomina, że do standardów funkcjonowania państw Zachodu wiele mu jeszcze brakuje. Najbliżej wykreślenia z "nowej Unii" i dołączenia do tej "normalnej" do niedawna była Polska, ale w zaledwie kilka tygodni nadrobiła większość grzechów, które wcześniej na swoim sumieniu mieli już Czesi, Bułgarzy, Rumuni, a przede wszystkim Słowacy i Węgrzy.
Żaden z tych narodów nie był jednak w Europie tak ważnym graczem, jak Polska. I właśnie dlatego reakcje Zachodu w sprawie wydarzeń nad Wisłą bliższe są stanowczej linii wobec Rosji, niż przymykaniu oka na autorytarne wybryki Viktora Orbána. Ekipa Jarosława Kaczyńskiego idzie jego drogą, ale sprzeciw Europy i świata jest znacznie silniejszy niż przed laty wobec Węgier. Także dlatego, że destabilizacja w Polsce o wiele silniej odbija się na kondycji całej UE niż alienacja małych i słabych państewek. A skoro groźba sankcji padła publicznie tak szybko, nie należy sądzić, że jest bez pokrycia.
Kaczyński może spać spokojnie, ale Kowalski...
Co nas więc czeka, jeżeli Prawo i Sprawiedliwość nie ustąpi z prób demontowania demokratycznego ustroju? To w dużym stopniu zależy od tego, kto zdecyduje się na obłożenie Polski sankcjami. Najbardziej "optymistyczny" scenariusz to ten, w którym prezydenta, rząd i parlament sterowanych przez Jarosława Kaczyńskiego ukarać postanowi tylko Unia Europejska.
Podstawowymi rodzajami sankcji, którymi może zostać obłożony przez nią kraj członkowski są: okresowa kara pieniężna, korekta finansowa lub kara finansowa, a także wstrzymanie dotacji z unijnego budżetu. Trzy pierwsze uderzają przede wszystkim w kondycję budżetu państwa i w praktyce nie odczuwają ich od razu ani ludzie władzy, ani przeciętni obywatele.
Zakręceni kurka z europejskimi funduszami to już jednak historia znacznie bardziej komplikująca wszystkim życie. W zależności od szczegółów ewentualnej decyzji tego typu – w tym przede wszystkim okresu, na który sankcja zostanie nałożona – komplikacji może ulec funkcjonowanie urzędów odpowiedzialnych za realizację programów europejskich, a ostatecznie może dojść do zatrzymania wypłat dla beneficjentów. Najsilniej ucierpieć mogliby więc przedsiębiorcy, naukowcy, rolnicy, osoby bezrobotne aktywizowane zawodowo i wielu wielu innych "przeciętnych Kowalskich".
Wobec członka UE Bruksela praktycznie nie może zdecydować się na "zwykłe" sankcje, podobne do tych, którymi objęci są dziś na przykład Rosjanie. Bo niewyobrażalne jest, by na przykład zakazano wjazdu na terytorium Unii prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który jest nie tylko głową jednego z państw UE, ale i jej obywatelem. Przywódcy Polski raczej nie odkładają na zagranicznych kontach, więc chyba odpada też zablokowania ich kont. Zamrożenie majątku należącego do polskiego Skarbu Państwa to najbardziej realna opcje tego typu.
Opcja drastyczna
Jak wspomniano, to jednak scenariusz "optymistyczny". Bardziej drastyczne konsekwencje zarówno dla prezydenta Dudy, jak i premier Beaty Szydło, czy Jarosława Kaczyńskiego i innych najbardziej wpływowych ludzi obecnej władzy mogą zaistnieć, gdyby na sankcje wobec Polski poszczególne państwa zdecydowałyby się z osobna. Szczególnie, gdyby nie były to państwa unijne, a na przykład Stany Zjednoczone, których władze do działania w sprawie Polski są zachęcane m.in. przez wpływowy "The Washington Post".
Im ewentualne sankcje byłby ostrzejsze i miały charakter bardziej międzynarodowy niż unijny, tym prawdopodobnie silniej za działania władzy odpowiedzieliby zwykli Polacy. Jednym z najskuteczniejszych we współczesnym świecie środków nacisku jest na przykład wstrzymanie importu produktów z danego państwa. Boleśnie odczuliśmy to już ze strony Rosji. Gdyby w podobny sposób potraktowali Polaków inni międzynarodowi partnerzy, gospodarka i rynek pracy załamałyby się w kilka tygodni.
Skończy się na strachu?
Nim ktokolwiek podejmie jednak stanowcze działania, skuteczne w przypadku Polski może okazać się po prostu samo straszenie sankcjami. Pierwszym efektem zapowiedzi, iż Polacy mogą zostać nimi objęci zdają się być działania ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, który niespodziewanie postanowił skonsultować treść nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym z działającą przy Radzie Europy Europejską Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo, zwanej "Komisją Wenecką". Być może to groźba sankcji skłoniła też prezydenta Andrzeje Dudę do tego, by wstrzymać się z podpisaniem przyjętej ekspresowo przez Sejm i Senat nowelizacji.