Kiczowate, pretensjonalne, dramatycznie złe. Opinie na temat programów „Trudne sprawy”, czy „Dlaczego Ja?” są jednogłośne. Mimo to w każdy dzień roboczy, po pracy, czy szkole, ponad 2 miliony Polaków zasiada przed telewizorami, by obejrzeć polsatowskie soap docs. TVN też ma chrapkę na tak liczną publikę i od 13 lutego emituje swój nowy program „Ukryta prawda”. Czy pobije kultowe produkcje konkurencyjnej stacji?
Odcinek czwarty: Bożena po ośmiu latach wychodzi z więzienia. W tym czasie jej córką, Kamilą, opiekowała się siostra, Anita. Kamila ma teraz dziewiętnaście lat i przygotowuje się do ślubu z Jarosławem. Anita z mężem liczą na to małżeństwo, ponieważ Jarek chce zainwestować w ich restaurację. Podczas rodzinnego obiadu dochodzi do rozmów, które odsłaniają wiele spraw. Wkrótce okazuje się, że Anita i Waldek przepisali restaurację na Kamilę, ale wcześniej bardzo ją zadłużyli. Za ich niespłacone długi Kamila trafia do aresztu. Bożena robi wszystko, aby pomóc córce.
Takie i inne dramaty dotykają bohaterów „Ukrytej prawdy”. Pierwsza na antenie TVN telenowela dokumentalna zaczyna się w każdy dzień roboczy pięć minut przed 17. Zastąpiła programy „Anna Maria Wesołowska” i „Sąd rodzinny”. TVN w końcu poszedł po rozum do głowy i skorzystał z doświadczeń Polsatu, który za pomocą „Dlaczego Ja?”, „Trudnych sprawach” i „Pamiętników z wakacji”, przez siedem dni w tygodniu serwuje widzom pokaźną dawkę emocji. I święci triumfy.
Dowód?
Każdy odcinek weekendowych „Pamiętników z wakacji”, opowiadających o perypetiach wczasowiczów - równie zgrabnych, co mało bystrych dziewczyn oraz umięśnionych chłopaków, którzy kombinują, nie płacą napiwków i nie mogą opanować spotęgowanej wysoką temperaturą chuci, przyciąga przed telewizory
Banalny jak ten na zrobienie jajecznicy. Wystarczy podstawowy składnik w postaci scenariusza historii o niespodziewanym zgonie męża, wypadku samochodowym dziecka, niechcianej ciąży nieletniej siostrzenicy. A do tego garść naiwnych aktorów-amatorów, którzy odegrają wspomniane sceny, przyprawiając sztucznymi do granic możliwości kłótniami. Im bardziej znany schemat, katastrofalne aktorstwo i przewidywalne zakończenie, tym smaczniej.
Dlaczego one?
Według telewizji TVN soap docs dają nadzieję, że wszystkie rodzinne dramaty można rozwiązać, choć często wymaga to mnóstwa dobrej woli, zajrzenia wgłąb siebie, odwagi i konsekwencji. Widzowie podchodzą do nich jednak z mniejszą refleksją. Historie częściej bawią i żenują. Ale nie pozwalają też odejść od ekranu. Bo dają to, czego odbiorca oczekuje najbardziej – emocje. Przedstawione historie sprawiają, że czujemy, jakbyśmy podglądali sąsiadów przez dziurkę od klucza. A przecież wszyscy jesteśmy ciekawscy. I kochamy cieszyć się z tego, że inni mają gorzej.
Polskie telenowele dokumentalne prawdziwy sukces zawdzięczają jednak nastolatkom. Zamiast trafić do docelowego widza – niewykształconego emeryta lub rencisty z małego miasteczka, stały się hitem wśród najmłodszych. Gimnazjaliści i licealiści oglądają kolejne odcinki jak serial komediowy. A później, korzystając z szaty graficznej „Dlaczego Ja?, czy „Trudnych spraw”, przerabiają swoje zdjęcia i umieszczają jako profilowe na Facebooku. I tak Adrian, lat 17 „boi się, że nie wytrzyma Świąt Bożego Narodzenia w domu”, a 18-letni Tymoteusz „pije krew swojej dziewczyny”.
Telenowela dokumentalna to gatunek, który zrodził się w brytyjskiej telewizji w połowie lat 90. I równie szybko przyjął się na gruncie polskim. Pierwsze docu soaps, realizowane przez telewizyjną Dwójkę, dawały nadzieję, że gatunek będzie czymś w rodzaju "zwierciadła przechadzającego się po gościńcu". "Szpital Dzieciątka Jezus" opowiadał historie dzieci, których życie ograniczało się do zabiegowej sali. Nieco lżejsza gatunkowo "Kawaleria powietrzna", pokazywała, jak wygląda dzień żołnierza brygady w Tomaszowie Mazowieckim. Kontrowersje wywoływał nie tylko język, jakim posługiwali się zarówno rekruci, jak i oficerowie, ale także sposoby musztry.
Najbardziej elektryzująca była emitowana w 2003 roku "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym", o marzeniach dziewcząt z prowincji, które chciały podbijać światowe wybiegi, a kończyły walcząc w kisielu na dyskotekach w remizie. Czarek Mończyk, impresario kandydatek na modelki, przez kilka lat był numerem jeden wśród antybohaterów polskiej telewizji, a serial miał ciąg dalszy – w prokuraturze. Tak dobry start polskich telenowel dokumentalnych dawał nadzieję na więcej i lepiej. Stało się jednak odwrotnie.
Ale popularność mało ambitnych programów nie jest tylko cechą polskiej telewizji. Docu soaps cieszą się sporym powodzeniem w swojej ojczyźnie - Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych. Dotyczą na ogół konkretnych grup zawodowych: weterynarzy z brytyjskiej "Vet school", czy tatuażystów z "Miami Ink". I prezentują zdecydowanie wyższy poziom niż rodzime produkcje. Czy miałyby szansę na sukces w starciu z historiami na wakacjach last-minute? To raczej wątpliwa i trudna sprawa.