Centra miast bez latarni, wozy konne na głównych drogach, kierowcy-zabójcy – przed tymi niebezpieczeństwami ostrzega swoich obywateli wybierających się na Euro do Polski brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych. Na krótko przed mistrzostwami zaktualizowało poradnik na swojej stronie internetowej.
Kibicom przypomina się, że odległości między miastami-gospodarzami są "znaczne". Ostrzegają też, że "jeżdżenie w Polsce może być niebezpieczne. Istnieje ryzyko bycia obrabowanym podczas podróży pociągiem lub autobusem".
Brytyjczycy są również ostrzegani przed niebezpieczeństwem "ulicznych rozbojów i drobnych kradzieży", bo cudzoziemcy mogą być postrzegani jako "lukratywny cel". Za niebezpieczne uważane są dworce kolejowe. Jednak nawet po przetrwaniu podróży pociągiem na Brytyjczyków czekają niebezpieczeństwa. Spory akapit poświęcono znanemu wszystkim "przewozowi osób". "Nieuregulowani taksówkarze działają działają przy warszawskim lotnisku i w innych miejscach. Z reguły przeszacowują koszty. Korzystaj oficjalnych taksówek, które mają nazwę i numer telefonu korporacji na drzwiach i dachu samochodu".
Nie lepiej wygląda sytuacja tych, którzy zdecydują się na przyjazd do Polski własnym samochodem. "Jeżdżenie w Polsce może być niebezpieczne. (…) Jest kilka dróg ekspresowych i nawet główne drogi między głównymi miastami mogą być wąskie i często są słabo utwardzone. Oświetlenie uliczne, nawet w większych miastach, są słabe. (…) Miejscowe standardy drogowe są niskie: ograniczenia prędkości, sygnalizacja świetlna i znaki drogowe są często ignorowane i kierowcy rzadko sygnalizują manewry. Wolno jeżdżące pojazdy rolnicze (i ciągnięte przez konie pojazdy) są powszechne na obszarach wiejskich, nawet na głównych drogach". Na dokładkę autorzy przytaczają statystyki, z których wynika, że śmiertelność na polskich drogach jest niemal trzykrotnie wyższa niż w Wielkiej Brytanii.
Ale są też rady wynikające z charakteru Brytyjczyków, a nie Polaków. "Polska policja ma restrykcyjne podejście do picia w miejscach publicznych i jeśli zostaniesz znaleziony pijany na ulicy, możesz zostać zabrany by wytrzeźwieć do kliniki, gdzie lekarz lub pielęgniarka oceni twój stan. Jednak kontakt z nimi może być utrudniony. I to nie tylko przez alkohol. Bo choć jesteśmy chwaleni za dobre wykształcenie, to "angielski nie jest powszechnie używany w Polsce i pacjenci z Wielkiej Brytanii mogą się spotkać z trudnościami w komunikowaniu".
Biedni Brytyjczycy będą musieli sami zmierzyć się z brakiem pieniędzy. "Ambasada Brytyjska w Warszawie nie może dać ci pieniędzy, by pomóc ci w podróży, zakwaterowaniu lub opłaceniu rachunków". I radzi, by w takim wypadku zwrócić się do przyjaciół, którzy mogą przesłać pieniądze przez odpowiednie firmy.
Podobne rady znajdziemy też w filmiku instruktażowym z 2007 roku. Jego bohaterem jest Danny - typowy brytyjski turysta. Gdy pierwszego dnia wakacji kradną mu portfel wdaje się w sprzeczkę z kolegą i trafia do więzienia. Dostaje pomoc z ambasady i wkrótce wychodzi z aresztu. Jednak jest bez pieniędzy i dokumentów. Z formalnościami pomaga mu pracownik ambasady, ale pieniądze musi załatwić sobie sam. Ten filmik to element akcji "Damy ci pomocną dłoń, ale nie jałmużnę" (po angielsku brzmi to zgrabniej: "We'll give you a hand not a handaout".
Filmik brytyjskiego MSZ nie wystawia rodakom najlepszej opinii. Tak samo zresztą jak badanie Skyscanner, które przeprowadzono na grupie ponad 1000 Wyspiarzy. Uznali się oni za najgorszych turystów na świecie. Jako wady wymieniono m.in. to, że są pijani i awanturują się oraz nie dają napiwków. Zapewne spore doświadczenie w tej kwestii mają Krakusi. Może więc odwiedzający dawną stolicę Polski powinni skorzystać z niemieckiego poradnika "Jak uniknąć brytyjskich turystów".