Były pracownik firmy Piotra Kaszubskiego zdecydował się w wywiadzie przedstawić kulisy swojej pracy na stanowisku konsultanta telefonicznego. Od podszewki ujawnia jak wyglądał cały tabletkowy biznes, który doprowadził młodego celebrytę do postawienia mu przez prokuraturę poważnych zarzutów.
Anonimowy rozmówca "Faktu" rozpoczyna od opisu procesu rekrutacji. Zaskoczyło go już samo miejsce, w którym odbyło się spotkanie. – Blok z wielkiej płyty, jak każdy inny. 4 klatki, 10 pięter, tuż obok wyjścia z metra. Wchodzę na parter i wszystko wygląda jak w normalnym bloku mieszkalnym. Na drzwiach tylko jakiś napis „Studio Odnowy”. Rozmowę miałem bezpośrednio z Piotrem Kaszubskim... w przedpokoju. Mieszkanie zwyczajne, czteropokojowe, widać było rządki stanowisk pracy. Po tym salonie odnowy został taki stół do masażu i tam siedzieliśmy .
Przygotowanie do pracy opisuje jako bardzo powierzchowne. Opowiedziano mu co nieco o produktach, pokazano stronę internetową i kazano się wyuczyć chwytliwych haseł-formułek. Nikt mu natomiast nie chciał wytłumaczyć szczegółów gwarancji i ewentualnego zwrotu gotówki niezadowolonym klientom. – „Przełożeni” w przypadku trudnych, niewygodnych pytań nabierali wody w usta. Tylko patrzyli na siebie i śmiali się, kiedy pytałem o szczegóły – opowiada.
Do sprzedawanych preparatów była dołączana instrukcja w języku chińskim lub angielskim, wielu klientów przypuszczalnie więc nie wiedziało co dokładnie bierze i w jakich dawkach ma stosować cudowne tabletki na odchudzanie. Nie dołączano do sprzedawanego produktu żadnej faktury, czy paragonu.
Dzwoniący do firmy ludzie byli naciągani na dodatkowe koszty za połączenia, o których nie wiedzieli: – Numer zaczynał się od liczby 70. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak kierunkowy numeru stacjonarnego. A tak naprawdę to było „700”, czyli linia dodatkowo płatna. (...) Kiedy ktoś dzwonił z reklamacją, mieliśmy płacone 50 groszy za każdą minutę przetrzymania klienta na linii. Wymyślano więc wszystko, byle tylko rozmowa trwała jak najdłużej. Pytaliśmy, jak dana osoba stosowała produkt, od kiedy, „pani poczeka na linii” – relacjonuje były pracownik.
Twierdzi też, że był prawdopodobnie zatrudniony nielegalnie: – W życiu nie widziałem żadnej umowy. Kiedy się o nią upomniałem, zostałem zrugany. Pieniądze dostałem do ręki. Musiałem tylko podpisać oświadczenie, że je odebrałem. Kiedy nie zgadzało mi się rozliczenie (dostałem za mało), Kaszubski i jego koledzy dostali białej gorączki – .
Zwraca też uwagę, że cała oferta kierowana do klientów, z daleka pachniała oszustwem. – Choć odrobinę myślący człowiek zauważyłby, że to śmierdzi na kilometr. Cała masa okrągłych haseł, obietnice, „lekarze w szoku”, „w razie braku efektu zwrot pieniędzy” itd. To było tak sformułowane, że po prostu ciężko było w taką bajkę uwierzyć. Wymyślona wypowiedź lekarki plus zdjęcia otyłej kobiety i drugie, niby po kuracji. I wzruszająca historia. Było widać, że to ściema. Oczywiście, żadnej nazwy firmy czy adresu. Sam telefon. I wielka przecena z kilkuset złotych na 99 zł, ale „tylko jeśli dzisiaj zadzwonisz” – relacjonuje.
W końcu rozmówca "Faktu" postanowił zrezygnować z pracy: – Gdy tylko dotarło do mnie, co to za firma krzak, szybko się stamtąd zmyłem. Szczególnie że wśród kilkuset telefonów dziennie wiele było z samymi inwektywami. A czasem ludzie dzwonili z reklamacją, że coś im się faktycznie stało po użyciu tego produktu. Że dostali uczulenia albo ciężko zachorowali i muszą teraz stosować specjalną dietę. Raz nawet dostaliśmy telefon, że w efekcie stosowania produktu ktoś zmarł – opowiada.