Po zatrzymaniu w Poznaniu grafficiarza, którego oskarżono o spowodowanie strat w wysokości około 200 tysięcy złotych znów zaczyna się dyskusja czy taka działalność to wandalizm czy sztuka.
Rysunki autorstwa PIVE od kilkunastu lat są wręcz wszechobecne w Poznaniu. Zresztą już 11 lat temu mężczyzna dostał wyrok w zawieszeniu. To jednak nie powstrzymało jego działalności. A jej efekt to wiele zniszczonych wiat przystankowych, bo nie da się usunąć farby z dodatkiem kwasu, jakiej używał PIVE. Czy jego działalność to sztuka czy wandalizm?
Na Zachodzie to artyzm
Jednym z najpopularniejszych na Zachodzie przedstawicieli tego nurtu jest André, Portugalczyk działający w Paryżu. Zaczynał w 1985 roku, ale dopiero lata 90. i Mr A przysporzyły mu sławy. Postać z wielkim uśmiechem, kółkiem i krzyżykiem w miejscu oczu oraz nieproporcjonalnie długimi nogami pokryły znaczną część miasta. Wtedy ścigała go policja, jednak teraz jego prace są źródłem pokaźnych wpływów. André jest ambasadorem marki wódki Belvedere, a jego prace są bardzo cenione.
Także w Polsce można się spotkać z licznymi artystami-grafficiarzami. To dla nich organizuje się duże festiwale w Warszawie, Łodzi czy we Wrocławiu, ale też te nieznane w mniejszych miastach. Do tych pierwszych należą "Muralia" organizowane w stolicy Dolnego Śląska, a zwycięskie projekty są później realizowane na budynkach w mieście. Ważnymi elementami warszawskiego krajobrazu jest Mur Sztuki w Muzeum Powstania Warszawskiego czy parkan okalający tor wyścigów konnych na Służewcu.
Tam artyści mogą legalnie tworzyć swoje dzieła. - Kiedy przejeżdża się koło tzw. legalnych ścian, na przykład muru Służewieckiego widać, że trzeba niemałych umiejętności, by coś takiego namalować - przekonuje Marcin Rutkiewicz, współautor "Graffiti w Polsce 1940-2010". - Wydaje mi się, że te dwa aspekty - artyzmu i wandalizmu - są nierozerwalnie związane. Te dwie formy często istnieją równolegle, a artyści wystawiający prace w renomowanych galeriach i sprzedający je za duże pieniądze nadal biegają z puszką i piszą po murach. Dla wielu to źródło energii do tworzenia tych skomplikowanych murali - ocenia. I dodaje: "Nie ma róży bez kolców".
Dlatego też nie należy się chyba spodziewać naturalnego wymarcia zwyczaju wypisywania na murach różnego rodzaju, nie zawsze konstruktywnych haseł. A problem jest spory. Według informacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na 100 tysięcy mieszkańców ponad 180 zgłasza zniszczenie ich własności przez grafficiarzy. Zaledwie 30 procent z nich udaje się wykryć, a wysokie koszty usuwania zniszczeń spowodowały, że firmy ubezpieczają własność od graffiti.
Niestety grafficiarze nie mają żadnych oporów przed niszczeniem zabytków czy kościołów. Co prawda w Polsce padają one ofiarą ataku rzadziej niż zwykłe budynki, ale to wynika z konserwatyzmu naszego narodu. Jak mówi Marcin Rutkiewicz we Francji pisze się po kościołach, samochodach czy zabytkach z różnych czasów.
- Nie ulega wątpliwości, że takie malunki mają negatywny wpływ na zabytki. Poza tym to często po prostu bazgroły, nie sztuka - przypomina Rafał Nadolny, Mazowiecki Konserwator Zabytków. - Niestety takie napisy pojawiają się niezależnie od tego, czy budynek jest zabytkiem czy nie. W grudniu 2010 roku przeprowadziliśmy się do wyremontowanej zabytkowej siedziby, a już wiosną wandal namalował tam jakieś napisy. Wtedy udało się go złapać i musiał sam naprawić szkody. Niestety jednak nie da się upilnować wszystkich budynków i większość z tych ludzi ma świadomość bezkarności. Przez to nie da się chyba wyeliminować tych aktów wandalizmu - podsumowuje. Dodaje, że złapanemu na gorącym uczynku wandalowi może grozić grzywna i nawet 5 lat więzienia.