Użytkownicy pięknego języka polskiego są podzieleni. Niektórzy wolą używać neutralnych określeń naukowych, inni lekko nacechowanych emocjonalnie, jeszcze inni posługują się infantylnymi określeniami dziecięcymi. Jak jednak najlepiej mówić o narządach rozrodczych dziecku?
Może najlepiej ukryć się za infantylnymi, skomplikowanymi metaforami jak ptaszki i gniazdka, czy pszczółki i kwiatki? – Dzieci, zwłaszcza te młodsze, rozumieją wszystko wprost, dlatego komplikowanie tego może prowadzić do niezrozumienia i tak skomplikowanej treści – mówi nam Jarek Żyliński, psycholog wychowawczy. Poza tym takie słownictwo często wynika ze wstydu rodziców, a ten dzieci wyczuwają.
Czy jest jakiś prosty sposób, np. do piątego roku życia mówimy o pszczółkach i kwiatkach, potem o siusiakach i cipkach, a od 13. roku życia o penisie i waginie? – Tu nie ma złotych rad. Każda rodzina ma swój język, swój kod, którym posługuje się na przykład w sytuacjach takich jak kąpiel. Tym językiem najlepiej się posługiwać, bo jest naturalny dla dziecka. Jeśli spotka się z innym określeniem i o nie zapyta, to trzeba mu to po prostu przetłumaczyć – tłumaczy Żyliński.
Z prywatnymi określeniami jak "słonik", "kurka", "sikuna", "kranik" czy inne, które krążą w rodzinach (te znaleźliśmy na forum), może być niewielki, ale jednak, kłopot, jak tłumaczy psycholog wychowawczy. – Jedynym problemem z używaniem wewnątrzrodzinnych określeń może być ten, że dziecko narazi się na śmieszność posługując się nim wśród rówieśników. Szczególnie w szkole podstawowej – podkreśla Żyliński.
Dlatego tak ważne jest, by uważnie rozmawiać z dzieckiem i wyjaśniać jego wszystkie wątpliwości. – Wszystko jest zależne od dziecka i tego jak rodzice podchodzą do kwestii seksualności. Trzeba dostosować się do tego co dziecko potrzebuje. Jeśli ma pytanie, a odpowiedź nie będzie wystarczająca, będzie poszukiwać dalej – mówi Żyliński.
Zapytaliśmy też seksuologa profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza, jak rodzice mają nazywać przy dzieciach narządy rozrodcze. Odpowiedział krótko – Normalnie.
– To zrozumiałe, że jak mówi pan do dziecka, to nie mówi nochal tylko nosek, ale oprócz tego nie ma żadnej różnicy – poucza nas profesor. Używania kodu rodzinnego nie potępia zupełnie, ale też ironizuje. – Już to widzę, jak czterdzieści milionów Polaków używa swoich kodów. Jak ktoś chce sobie taki tworzyć, niech tworzy. Ale czy pan uważa, że pana penis, różni się czymś od pańskiego nosa? – pyta ironicznie seksuolog.
Niektórzy zauważają problem w zasobie słownictwa, który w kwestii narządów żeńskich ma być uboższy. Lew-Starowicz jednak z tym się nie zgadza – Różnicy nie ma. – mówi seksuolog i kończy. – Nie ma co filozofować i dzielić włosa na czworo, niech się ludzie nauczą mówić normalnie.