„Bez telefonu jak bez ręki”. Któż z nas nie słyszał takiego stwierdzenia, albo sam przynajmniej raz w życiu go nie wypowiedział? Co jeśli jednak nasz smartfon – album na zdjęcia, kalendarz, pamiętnik, łącznik ze światem – ulegnie awarii? Jak żyć chciałoby się zapytać?! Najlepiej na nasz apel potrafi wtedy odpowiedzieć ekspert od naprawy takich cudeniek. Co i jak najczęściej psujemy? Czy da się uratować naszych elektronicznych towarzyszy życia codziennego? – Już w tej chwili mnie nic nie dziwi – mówi nam pracownik serwisu.
Katuj, tratuj!
Najczęstsze usterki chyba rzeczywiście nikogo nie zaskoczą. Jak mówi nam ekspert z serwisu smartfonów, są to przede wszystkim zbite szybki i wyświetlacze. – Ten moment, gdy telefon wyślizguje ci się z dłoni i niczym w zwolnionym tempie zbliża się do asfaltu/podłogi. Ba, nawet dywanu. Patrzysz i masz nadzieję, że może jakimś cudem ocaleje... Niestety, przez chwilę nieuwagi jest już po szybce – opisywał w naTemat swój przypadek Krzysztof Majak.
– Zbite szybki, zbite wyświetlacze, uszkodzone gniazda ładowania. Telefon podczas ładowania spada i wyrywa się gniazdo. To jest podstawa. Następną rzeczą są telefony po zalaniu – mówi nasz ekspert o najczęstszych usterkach, z jakimi przychodzą do niego klienci. Z naprawą gniazd, czy stłuczonych ekranów nie ma raczej problemu, o ile oczywiście dostępne są części. Gorzej jest z zalaniem. – Z zalaniem różnie to bywa. Woda i elektronika raczej nie współgrają. Powiedzmy, że 70 procent da się naprawić, 30 już nie – słyszymy.
Na czym polega taka naprawa? To jest wysuszenie, czy to także jest wymiana części?
Najpierw się taką płytę myje w specjalnej wanience ultradźwiękowej, w specjalnym płynie. Potem należy wymienić wszystkie uszkodzone elementy.
Możemy wtedy stracić jakieś dane?
Wszystko zależy od tego, co zostało uszkodzone. Jeśli uszkodziła się pamięć i musimy ją wymienić, to danych już nie będzie. Ale w 90 proc. przypadków dane zostają.
To właśnie zapisane w naszym telefonie kontakty, wspomnienia, zdjęcia wydają się być najistotniejsze. To samo podkreśla nasz rozmówca, mniej liczy się telefon, bardziej „liczy się wnętrze”. Nawet jeśli wiąże się to ze sporą nadpłatą z naszej strony. – Zawsze mówimy kiedy koszt naprawy może przekroczyć wartość telefonu. Decyzja zależy od klienta, czy ma naprawdę ważne dane i chce naprawić telefon, choćby to kosztowało więcej, niż kupno drugiego. Czasami są zdjęcia małych dzieci, które nie są już do powtórzenia – wyjaśnia.
Jakie to mogą być koszta?
Naprawa po zalaniu to mniej więcej od 150 do 250 złotych, jeżeli jest to naprawa samej płyty. Jeżeli dojdzie jeszcze wymiana wyświetlacza, musimy dodać jego koszt, który czasami sięga od 200 do nawet 500 - 600 złotych. Zależy to także od modelu telefonu. Jeżeli model jest drogi, to wiadomo, że i części do niego będą droższe.
Wymiana szybki i wyświetlacza to jest to samo?
Ponownie jest to kwestia modelu. Jeżeli pęka nam szybka, to można wymienić tylko ją z warstwą dotykową, albo wymienić cały moduł, co jest oczywiście droższe. Niestety w niektórych modelach nie da się wymienić tylko szybki, bo jest to zespolone, jest to jeden element.
Telefonem w ścianę
Akcja reakcja to jest już jednak kolejny krok. Często z własnej nieprzymuszonej woli doprowadzamy nasz smartfon do takiego właśnie stanu. – Połamany w drobny mak telefon, kiedy ze złości ktoś sam go uszkadza. Wtedy jest najgorzej – ocenia pracownik serwisu. Często odwiedzają go także o dziwo… stali klienci! – Mamy takich, którzy przychodzą na przykład trzy razy w miesiącu. Najczęściej są to upadki i wymiana wyświetlacza – słyszymy.
Od razu zapala się w mojej głowie lampka: czy nie lepiej kupić już wtedy nowy telefon, a nie wciąż inwestować w „zniszczony życiem” grat? – Nowy też by im upadał. To nie jest tak, że nowy telefon nagle będzie niezniszczalny. Niektórzy przychodzą i mówią: „O już 5 razy wymieniłem wyświetlacz, mogłem sobie kupić drugi”. Gdyby kupił drugi, też by mu wypadał. Wyszłoby zupełnie na to samo – nie sposób się z tą wypowiedzią nie zgodzić.
Zdarza się, że telefony "psują się same z siebie"?
Telefon nosimy ze sobą cały czas. Używa się go 24 godziny na dobę. Nawet jeśli ktoś w nocy zadzwoni, mamy go zawsze przy łóżku. Mamy go zawsze obok. Nie da się więc uniknąć upadków. Niektórzy mówią: „Nie, mi nigdy telefon nie upadł”. Raczej nie zgodziłbym się z tą opinią. Jak tylko upadnie i nic się z nim nie stanie, ludzie zapominają. Potem jednak dziwią się, że po kilku dniach ich smartfon przestaje działać. Kiedy upada coś się narusza, jakaś struktura płyty, jakieś elementy.
Czyli może być tak, że skutki upadku dostrzeżemy dopiero po kilku dniach?
Dokładnie. Mamy smartfon w kieszeni i wystarczy, że lekko stukniemy, a naruszona część odpadnie. Telefon nagle przestaje działać.
Prewencja ważna rzecz
Na szczęście możemy zrobić kilka rzeczy, które pozwolą nam w łatwy sposób ograniczyć skutki ewentualnych upadków. Przede wszystkim jest to pokrowiec. – Najlepiej gumowy, żeby amortyzował uderzenie. Plastikowe pokrowce nie przejmują impetu uderzenia, wszystko przechodzi na telefon – to słyszymy w pierwszej kolejności. Guma może pochłonąć przynajmniej część energii, dzięki temu prawdopodobieństwo przeżycia naszego smartfona niewątpliwie wzrasta.
– Do tego są teraz szklane folie na ekran, które też są bardzo dobre. Nie dość, że chronią telefon przed zarysowaniami, to również przed stłuczeniem. Oczywiście ta pierwsza warstwa, szybka którą nakleiliśmy, pęka, ale wyświetlacz jest w 90 na 100 przypadków cały. Kiedyś były tylko zwykłe plastikowe folie, które chroniły przed zarysowaniami. Były miękkie, szybko się rysowały, trzeba było je często wymieniać – dodaje pracownik serwisu.
Towarzysz codzienności
Telefony być może i wyciągają z nas duszę, tak jak pokazują to zdjęcia fotografa Antoine Geigera. Z drugiej jednak strony, są nieodłącznym elementem naszej codzienności. Widząc, jak rozpadają się w drobny mak, cierpimy wielkie katusze. Pracownicy serwisów wydają się już nie przeżywać takich emocji, kiedy widzą pękniętą szybkę, utopiony smartfon, czy wyrwane gniazdo. W ich oczach nasze małe tragedie są już tylko kolejnym przypadkiem.