Krystyna Janda od dawna nie ukrywa swojego stosunku do Prawa i Sprawiedliwości. W dzisiejszym "Newsweeku" aktorka skomentowała ostatnie działania rządu oraz wypowiedzi niektórych polityków. Dostało się Krystynie Pawłowicz.
– Nie mogę słuchać tonu, dźwięku, barwy głosu, który towarzyszy tym oświadczeniom. Nie życzę sobie, żeby ktoś mówił do mnie takim tonem – odniosła się Janda do wypowiedzi polityków PiS, którzy mówią o "gorszym sorcie" Polaków. Aktorka zapewniła jednak, że nie zabrania, aby w jej teatrze rozmawiano o polityce, chociaż nie ukrywa, że wolałaby żeby ich nie było. Jak sama mówi - takie dyskusje przenoszą na scenę niepotrzebne złe emocje.
Wypowiadając się o Krystynie Pawłowicz aktorka wskazała na wiele podobieństw między nią a posłanką. – Jestem z Ursusa. Pani Pawłowicz też, obie mamy na imię Krystyna, może nawet chodziłyśmy do tej samej szkoły – mówi Janda. Dodaje jednak, że nie podoba się jej zachowanie posłanki, która w jej ocenie ma "klimakterium w ostrym stadium". Aktorka podkreśla uszczypliwie, że zna dobrze tę przypadłość, ale w odróżnieniu od Pawłowicz "używa plastrów".
Aktorka odniosła się także do zmian PiS-u dotyczących telewizji publicznej. Zdaniem Krystyny Jandy PiS pomylił sztukę z propagandą. Nie podoba się jej również stwierdzenie, że nadszedł czas na "kulturę narodową". – Jestem polską aktorką, nie narodową – stwierdziła Janda.