
Po udanej operacji w Libii, Brytyjczycy zdają się mieć ochotę na dopisanie kolejnego militarnego sukcesu na swoje konto. Gdy Rosja uparcie chroni reżim Baszara al-Assada na forum międzynarodowym, a Pentagon podkreśla, że ONZ wciąż milczy w tej sprawie, w Londynie panuje inne nastawienie. - Jeżeli plan pokojowy Annana upadnie, nie możemy wykluczać akcji militarnej - mówi brytyjski minister obrony William Hague.
Wątpię, aby powodem wypowiedzi polityków brytyjskich była operacja libijska. Libia i Syria to dwa różne państwa, o zupełnie innym potencjale militarnym i znaczeniu w geopolityce.
Tymczasem Rada Bezpieczeństwa kilka dni temu jedynie jednogłośnie potępiła masakrę cywilów w mieście Hula, gdzie przed tygodniem zginęło 108 osób, w tym 49 dzieci. Kofi Annan, który w wtorek przybył do Damaszku mógł jednak jedynie odbyć - jak stwierdził - "poważną i szczerą" rozmowę Baszarem al-Assadem i po raz kolejny wezwać do respektowania zawieszenia broni, które teoretycznie obowiązuje w Syrii od 12 kwietnia. Mimo tego, od tamtej chwili zginęło już 2 tys. osób. Dzisiaj śmiertelne żniwo trwającej od roku wojny domowej w Syrii to już 13 tys. ludzi, w tym 9 tys. to ofiary cywilne.
Moglibyśmy przeprowadzić tam tysiące lotów nie tracąc żadnego samolotu. [...] To tylko kwestia decyzji politycznej.

