– Wszystkie pytania napisałem sobie sam – oświadczył, zaraz po przywitaniu ze zgromadzoną na swoim spotkaniu autorskim publicznością, Tomasz Lis. Sala, a przynajmniej jej pierwsze rzędy okupowane przez najbardziej oddane czytelniczki, zaniosła się cichym chichotem. Z kamiennych twarzy niektórych gości opierających się o stojące na tyłach warszawskiego Empiku regały, można było jednak wyczytać głębokie przekonanie o prawdziwości tego stwierdzenia.
– Pytano mnie czy jako mój szef, zmusiłeś mnie do prowadzenia tego spotkania – stwierdziła, również w zamyśle żartobliwie, dziennikarka "Newsweeka", Renata Kim. Reakcja sali – ponownie dwojaka: część nagrodziła ironię śmiechem, część wyglądała, jakby chciała powiedzieć: „Ty łajdaku, sam się prężysz na ściance, a biednej kobiecie dzieci w domu płaczą”. Bo na spotkaniu promującym „A nie mówiłem?” pojawili się Polacy każdego sortu i, sądząc po frekwencji, gdyby nie fakt, że odbywało się ono w Empiku, nikt by nie pomyślał, że przedmiotem dyskusji ma być książka. Bardziej stawiałabym na promocję najnowszego albumu Dody.
Idziemy za tłumem
Gdyby jednak o znaną piosenkarkę chodziło, przed wejściem zapewne stałoby kilka banerów, obwieszczających rychłe nadejście wydarzenia. O spotkaniu z Lisem informowała dopiero wywieszka w głębi sklepu, więc stojąc na parterze przez chwilę zastanawiałam się, czy to rzeczywiście tu. Najlepsza strategia w takich przypadkach to podążać za tłumem i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest za kim podążać. Na ruchome schody pakowała się właśnie spora grupka, z której jeden pan właśnie wyciągał spod pazuchy rzeczoną książkę.
Mimo że do spotkania zostało jeszcze pół godziny, na pierwszym piętrze – tłumy. O miejscu siedzącym można było zapomnieć. – Która dobrze widzi? Coś się już tam dzieje? – dopytywała się pani stojąca w jednym z dalszych rzędów. I jakby na jej życzenie Tomasz Lis przemaszerował przez środek sceny. Sformułowanie „publiczność oszalała” może nie jest zbyt właściwe, biorąc pod uwagę, że średnia wieku zgromadzonych oscylowała wokół kilku dziesiątek, powiedzmy więc, że reakcja na pojawienie się gwiazdy wieczoru była „entuzjastyczna”.
Jako że do „godziny zero” pozostało jeszcze kilka minut, Lis rzucił tylko: „Zaraz wrócę” i grzecznie ustawił się na zaimprowizowanej za sceną „ściance”, gdzie wystawił się na ostrzał fotograficznych obiektywów. Na ten werbalny, ze strony zgromadzonych też nie musiał jednak długo czekać.
Niestety, miałem rację
Na początku spotkania Lis wyjaśnił, dlaczego zdecydował się nadać książce dość przekorny tytuł i dodał, że nie wynikało to z zadowolenia ze spełniających się właśnie poczynionych kilka lat temu przewidywań. – Niestety, miałem rację – stwierdził dodając, że w swoich tekstach mylił się głównie, gdy chodziło o prognozy optymistyczne.
W trakcie rozmowy Lis wyjaśniał, jak jego zdaniem doszło do tego, że PiS zyskał tak szerokie poparcie: – X ludzi ma poczucie, że w torcie, który przyniosła trzecia RP nie mieli swojego udziału, że mają się gorzej niż inni. To rodzi frustrację i trzeba to zrozumieć – argumentował.
Kiedy jednak odniósł się do personalnych ataków na własną osobę ze strony prawicowych mediów i portretowania go jako Nazisty, sala zagotowała się po raz pierwszy: – A narodowców też pan od nazioli wyzywał – odezwał się kobiecy głos. – Bo to złodzieje – krzyknął ktoś inny. – Tacy jak ja – odparował inny z widzów podnosząc rękę w geście wiktorii. – Niech ich ktoś uspokoi! Czy jest na sali lekarz? – zatroskał się ktoś inny. – Prawicowe tygodniki czytają tacy sami ludzie jak my – stwierdził ze spokojem Lis, kiedy atmosfera się unormowała.
Podczas spotkania wypłynął również temat wojny polsko-polskiej. – Podziały są naturalne, nigdy nie będzie tak, że padniemy sobie w ramiona. Ale wydaje mi się, że jesteśmy w stanie być obok siebie, żyć i pozwolić żyć innym – stwierdził Lis. I chwilę później zdradził, że marzy mu się w Polsce porządek na wzór amerykański: – Ameryka dzieli się na dwa skrajne światy – republikanów i demokratów, ale kiedy przychodzi 4. lipca, wszyscy wspólnie świętują – tłumaczył, co Renat Kim skwitowała stwierdzeniem, że właśnie mieliśmy okazję poznać „gołębią twarz” Tomasza Lisa – szerzącego ideę pojednania i wzajemnego szacunku.
Sam zainteresowany nie wytrzymał jednak długo bez wkładania kija w mrowisko. – Żaden polityk w historii Polski nie obraził Polaków tak, jak Kaczyński – stwierdził chwilę później, a za głośne gwizdy, które rozległy się w odpowiedzi – podziękował: – W USA to wyraz poparcia – stwierdził. I dodał, że w Ameryce żaden polityk nie ośmieliłby się nazwać rodaków „złodziejami”.
Dziękuję, nie przepraszam
Kiedy przyszedł czas na zadawanie pytań, nie było obaw, że na sali zapadnie krępująca cisza, a ochotników do odpytywania trzeba będzie szukać na siłę. Rozwiązania siłowe wchodziły w grę jedynie w przypadku przepychania się do mikrofonu, choć pytań było na początku niewiele. – Ja nie zapytam, bo nie mam o co – oświadczyła jedna z uczestniczek. – Ja tu przyszłam panu podziękować – stwierdziła, dodając, że uważa Tomasza Lisa za „najlepszego dziennikarza na świecie”, podczas gdy inna oświadczyła, że książkę z autografem będzie przechowywać dla swoich przyszłych wnuków. Przedstawiciele "frakcji gwiżdżącej" byli w przepychaniu się do mikrofonu równie zwinni, co życzliwe staruszki.
– Żądam, żeby przeprosił pan mojego ojca za tweeta na temat SDP. Ojciec od lat jest członkiem stowarzyszenia i czuje się urażony – stwierdził jeden z widzów. – Nie raz dałem dowód tego, że z przeprosinami nie mam problemu – stwierdził Lis, znów spokojnie, choć na sali wrzało. – Ale za tego tweeta nie przeproszę. Z cały szacunkiem dla pana ojca, ale mówiłem w nim o kierownictwie Stowarzyszenia. Nie przeproszę jego prezesa, który jest konferansjerem na pisowskich imprezach – odpowiedział.
Mikrofon trafił również w ręce „młodszego pokolenia”: – Nie wstydzi się pan być redaktorem naczelnym "Newsweeka", gazety z kapitałem niemieckim? Czy to licuje, żeby osoba zajmująca taką pozycję, jak pan, wygłaszała antydemokratyczne hasła? – pytał, na oko dwudziestoletni, chłopak. Salę znów wypełniły okrzyki i gwizdy, a Tomasz Lis, znów bez emocji, odparował: – Po pierwsze, "Newsweek" to magazyn z kapitałem szwajcarsko-niemieckim. Po drugie – nie, nie wstydzę się. Wie pan dlaczego? Bo Michał Karnowski pracował dla „Dziennika” – gazety w 100% z kapitałem niemieckim – dodał. Wątek „niemiecki” miał chwilę później jeszcze jedną odsłonę, kiedy jeden z widzów postanowił uhonorować Tomasza Lisa specjalnym dyplomem.
Choć mnie, w przeciwieństwie do pani Kim, szef w jakiś sposób "zmusił" do pojawienia się na spotkaniu, było warto. Idźcie pogadać z Lisem, nawet jeśli uważacie go za niemieckiego sprzedawczyka, a jego książką najchętniej napalilibyście w piecu. Idźcie, bo zobaczyć na własne oczy, jak ktoś stoickim spokojem i inteligentną ripostą odpiera agresywne ataki, to dzisiaj prawdziwa gratka – w telewizji tego nie pokazują. Może dlatego Lis ze swoim programem emigruje do internetu?
Tylko dla czytelników naTemat zniżka 20 proc. na nową książkę Tomasza Lisa
Specjalnie dla czytelników naTemat przygotowaliśmy specjalną 20-procentową zniżkę. Jak ją dostać?