Zapis o ustawowym zakazie podnoszenia cen to powrót do PRL: stawek urzędowych na masło i wódkę, łapanek na spekulantów oraz inspekcji robotniczo-chłopskiej wizytującej sklepy.
Nową politykę gospodarczą PiS najbardziej ośmieszył bank PKO mający w nazwie „Bank Polski”. Kiedy wprowadzano przepisy o podatku bankowym urzędnicy PiS, Paweł Szałamacha i Mateusz Morawiecki komentowali, że banki nie przeniosą opłaty na klientów i nie podwyższą tym samym ceny za usługi. Jest przecież PKO BP, który w razie czego przejmie klientów od tych bardziej chciwych bankierów. Prezes PKO okazał się niezłym figlarzem. Poszedł w ślady konkurencji i kilka dni temu podwyższył opłaty dla klientów indywidualnych. Zapłacą więcej m.in. za prowadzenie konta i wypłatę pieniędzy z bankomatów.
Teraz minister finansów brnie w te same tłumaczenia. – Rynek handlu detalicznego jest tak nasycony, że podniesienie cen przez jednego przedsiębiorcę spowodowałoby odpływ klientów do drugiego. Nie spodziewamy się zatem zbiorowego podniesienia cen.
Trudno zakładać, że właściciele największych sieci handlowych przełkną nowy podatek. W przypadku Biedronki wyniósłby on blisko 500 mln zł. Co oznacza, że po rozliczeniu VAT, zapłaceniu podatku dochodowego sieć musiałaby dobrowolnie oddać jeszcze połowę wypracowanych zysków za 2015 rok. Są sieci, które ze względu na inwestycje rozliczają stratę, skąd wezmą gotówkę jeśli nie z portfeli klientów?
Ustawa z zakazem podwyżek
Dlatego w ustawie o podatku handlowym ma znaleźć się zapis zakazujący handlowcom podnoszenia cen w związku z nowym podatkiem od handlu detalicznego. – Oczywiście do realizacji pewnie wszyscy będą mieli zastrzeżenia, ale od tego jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – mówił Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
A oto głos jednego z szefów sieci handlowej: – Handel spożywczy działa na niskich kilkuprocentowych marżach, a zysk bierze się z dużej skali obrotów. Nie ma możliwości wypłaty tak wysokich kwot, bez konsekwencji dla tego biznesu. Rozważamy kilka rozwiązań, podniesienie cen co uderza w klientów, zażądanie obniżek cen co uderza w dostawców, cięcie kosztów czyli wstrzymanie inwestycji oraz ograniczenia podwyżek dla pracowników. A najprawdopodobniej wszystkiego po trochu.
Dodajmy że przedstawiciel sieci sklepów nie wierzy w skuteczność jakiegokolwiek monitorowania podwyżek cen przez urzędników. – Wystarczy pójść do dowolnego sklepu spożywczego trzy dni z rzędu. Większość marketów ma system dynamicznej zmiany cen. W zależności od dnia tygodnia czy okresów promocji masło Mlekowity raz kosztuje 3,29 groszy a raz 3,89. Jeśli sąsiednie Tesco obniża cenę mleka i ja to robię. Tak jest z tysiącami artykułów. Kto będzie to monitorował, spisywał i jak oceni, która podwyżka jest „ekonomicznie uzasadniona”? – punktuje absurdy.
Czarne listy spekulantów, grzywna, więzienie
Ustawowy zakaz podnoszenia cen, to nic innego jak wprowadzenie cen urzędowych, które pokolenia Polaków znają z PRL. W latach 80. broniły tych stawek Milicja Obywatelska żołnierze WSW, którzy łapali spekulantów a także inspekcja robotniczo-chłopska karząca sklepikarzy. Przypomnijmy sobie jak było. Można się już domyślać, jak współcześni urzędnicy będą walczyć z podwyżkami. Plan takiej ofensywy stworzono w Ministerstwie Finansów gdy w 2011 roku przygotowywano mechanizmy wprowadzenia w Polsce Euro. Wówczas powstał Zespół Roboczy do spraw Obrony Konsumentów. Miał on opracować metody walki z występującą w innych krajach Eurostrefy plagą zawyżania cen podczas przeliczenia ich na euro.
„Należy zaprojektować system bodźców negatywnych i pozytywnych oraz odpowiednio dobrać instrumenty” rekomendował zespół. Do najłagodniejszych środków perswazji należało "tworzenie i podawanie do publicznej wiadomości czarnych list przedsiębiorców, którzy w nieuzasadniony ekonomicznie sposób dokonywali podwyżek cen". Zespół rekomendował wywarcie presji na firmy poprzez "wprowadzenie osobistej odpowiedzialności prezesów firm" (grzywna), a w najbardziej drastycznych przypadkach kar więzienia. Na Słowacji za podwyższanie cen groziło do 2 lat więzienia. Do strefy euro nie weszliśmy, ale strategia leży w szufladzie i jest gotowa do wykorzystania.
Ci sami eksperci stwierdzają, że największym problemem jest zdefiniowanie terminu podwyżki "ekonomicznie nieuzasadnionej". Z tego właśnie, podstawowego, powodu do wielkiego niczego doszedł "Międzyresortowy Zespół do spraw Monitorowania Działań Podmiotów w Łańcuchu Żywnościowym" (pełna nazwa w skrócie to MZdsZPRAR-SiPFŁŻ) To powołana przez ministra Rolnictwa Marka Sawickiego zgraja urzędników, która w 2009 roku miała zadbać o interesy rolników i zmusić markety do podniesienia cen dla dostawców w sklepach. Ale tak, by konsumentów nie dotknęły podwyżki. Po uszy ugrzęźli w monitoringu i ustalaniu sprawiedliwych cen oraz marż. Na koniec chcieli, aby na artykułach żywnościowych umieszczano dwie ceny: cenę producenta, informującą o koszcie wytworzenia danego artykułu oraz rzeczywistą cenę detaliczną. Pomysł upadł. Oby i tak było tym razem.
Podwyższają podatki, gdzie tylko się da, ale próbują wmawiać wszystkim naokoło, że to nie może spowodować podwyżek, bo oni niby tak chcą. Niby, bo to tylko zagrywka pod ciemniaków, którzy na nich głosowali. Te wszystkie babcie i dziadki bez własnego rozumu, którym Rydzyk podpowiada, na kogo mają głosować. Reszta dokładnie wie, że nikomu nie można zabronić podwyżek, w końcu mamy wolny rynek. Teraz tylko trzeba poczekać, aż pisiory zaczną wydawać dekrety