6 lat. Właśnie tyle minęło od skasowania przymusowego poboru do wojska. Mimo tego, sprawa nadal nie traci na aktualności, a przy okazji tegorocznej kwalifikacji wojskowej wracają pytania o zasadność tej decyzji. Co jakiś czas podnoszą się też głosy tych, którzy uważają, że reforma likwidująca odbycie przymusowej służby to błąd i na dłuższą metę nie przysłuży się polskiemu wojsku. Sprawdziliśmy, co na ten temat myślą ci, którzy muszą teraz stawiać się przed komisjami lekarskimi. Czym dla nich jest służba i czy chętnie wskoczyliby w "kamasze"?
Zawieszenie obowiązkowego poboru do wojska w przeszłości wielokrotnie było gorącym tematem politycznym. Jedną z głośniejszych i bardziej zapamiętanych wypowiedzi wygłosiła parę miesięcy temu była już rzeczniczka rządu Elżbieta Witek. Dopytywana przez dziennikarzy o to, czy zasadnicza służba wojskowa powinna być przywrócona, odpowiedziała: "być może tak". Potem Witek starała się tonować swoją wypowiedź, tłumacząc że przez przywrócenie poboru rozumiała dobrowolne szkolenie, ale i tak niektórym napędziła strachu. To zresztą nic nowego.
Kiedy Bogdan Klich, były minister obrony narodowej podejmował decyzję o wstrzymaniu obowiązkowego poboru, obecna partia rządząca nie kryła rozczarowania. – Były takie oczekiwania społeczne, by z poboru zrezygnować. Jednak z punktu widzenia siły polskiej armii, to na pewno nie był dobry pomysł – mówił wówczas Adam Lipiński, wiceprezes PiS. Z kolei Antonii Macierewicz, obecny szef MON jest zdecydowanym przeciwnikiem armii zawodowej, ale – jak podkreślał w jednym z wywiadów, nie oznacza to, że nosi się z zamiarem przywrócenia poboru.
O zdolności do czynnej służby wojskowej orzekają wojewódzkie i powiatowe komisje lekarskie. Odwiedziliśmy jedną z nich, żeby zobaczyć, jak dzisiaj wyglądają procedury i żeby zasięgnąć języka u młodych mężczyzn, którzy w tym roku znaleźli w skrzynce na listy wezwanie do stawienia się przed komisją. W tym roku kwalifikacja wojskowa obejmuje przede mężczyzn urodzonych w 1997 roku. Oprócz nich badanie zdolności do czynnej służby wojskowej przechodzą jeszcze roczniki 1992-1996, ale tylko w przypadku, jeśli wcześniej nie została im przypisana żadna kategoria.
Wojsko? To nie dla nich. Poszliby tylko pod przymusem
Wraz z rozpoczęciem lutego w Warszawie otwarto kilka komisji lekarskich zajmujących się wydawaniem orzeczenia o zdolności do służby. Wybraliśmy się na Bielany, gdzie od wczoraj badani są pod tym kątem młodzi mężczyźni. Tuż po godzinie 8 korytarz, w którym ulokowano komisję, jest opustoszały. W poczekalni na krzesłach siedzą tylko dwie osoby. Jedną z nich jest Michał Bonkiewicz. Ten 19-latek doskonale pamięta moment, w którym dostał wezwanie do stawienia się przed komisją.
– Byłem przekonany, że znowu wzywają mnie na policję! – śmieje się. I zaraz tłumaczy, że niedawno został oszukany i stąd jego przypuszczenia odnośnie do zawartości przesyłki. – Kiedy przekonałem się, że to od wojska, poczułem ulgę – mówi Michał. Czy nie bał się stawienia się przed komisją? – Nie, mam starszych braci, którzy już mają za sobą taką procedurę i wyjaśnili mi na czym polega. Michał nigdy nie myślał o tym, żeby pójść do wojska. Głowę zaprząta mu bardziej matura i studia, a perspektywa przywdziana munduru wydaje mu się raczej średnio nęcąca.
W poczekalni obok Michała siedzi jego kolega. Kiedyś razem chodzili do podstawówki i traf chciał, że dzisiaj spotkali się przed komisją lekarską. Podobnie jak jego kompan, 18-letni Damian Woś nie boi się, że będzie musiał iść do wojska, a stawienie się przed lekarzami traktuje jak formalność. Wojsko kojarzy mu się z ciekawym pomysłem na robienie kariery. – Dawniej nawet rozważałem taką możliwość, żeby wstąpić do armii i tutaj się rozwijać, ale po głębszym zastanowieniu zrezygnowałem z tego pomysłu. Tu trzeba mieć określone cechy, to trudna i wymagająca ścieżka i obawiam się, że nie pasowałbym do tego modelu – tłumaczy.
Z każdą minutą w poczekalni robi się coraz bardziej tłoczno, kolejka do ewidencji, a później na badanie wydłuża się. Patryk Bagiński wydaje się zniecierpliwiony i wpatruje się od dłuższego czasu w jeden punkt. Kiedy go pytamy, czy myślał kiedyś o wstąpieniu do wojska, przyznaje, że taka myśl zaświtała mu w głowie. Ale mógłby rozważyć taką ewentualność tylko pod jednym warunkiem. – Liczą się zarobki. Wyłącznie. Jeśli wojsko dobrze by mi płaciło, to może bym poszedł – mówi po chwili zastanowienia.
Dzisiaj nie kombinują
Dzisiejsze stawianie się przed komisją lekarską w niczym nie przypomina niestworzonych opowieści o tym, jak kiedyś próbowano migać się od służby wojskowej. Często najbardziej pożądane były kategorie "D" czy "E", które oznaczały, że niedoszły rekrut z punktu widzenia armii reprezentuje nikły potencjał. Żółte papiery, zmyślone historyjki i nieistniejące choroby były wtedy w cenie. Wraz z przeorientowaniem się wojska na zawodowców i wraz z odejściem od obowiązkowego poboru, te zwyczaje zniknęły jak ręką odjął.
– Dzisiaj nikt nie kombinuje, nie wydziwia. Przychodzą zrelaksowani, badanie trwa kilka minut, wychodzą i po krzyku – przyznaje członkini komisji lekarskiej na Bielanach. Wtóruje jej koleżanka, która dodaje jednak, że największa różnica jest w liczbach. – Dawniej podczas jednego poboru trzeba było przebadać jakieś 1400 - 1500 osób. A teraz? Marne 400 – mówi.
Polska tak, wojsko nie?
Ci, którzy dzisiaj stawili się na komisji nie pamiętają dawnych czasów, sprzed reformy, która zniosła obowiązek odbycia służby wojskowej. 18-letni Piotrek jest tutaj wyjątkiem. Jemu przed przyjściem tutaj ojciec opowiedział, jakie rzeczy się wyprawiały, kiedy na niektórych padał blady strach przed pójściem do "woja". Kiedy on sam dostał zawiadomienie pomyślał jedno: "Ojczyzna wzywa!" – żartuje. Ale już tak zupełnie na serio Piotrek uważa, że obowiązkowej służby wojskowej nie należy demonizować. – Nie miałbym nic przeciwko, żeby takie obowiązkowe szkolenia wprowadzić. Dzisiaj, jeśli zaszłaby taka konieczność, nikt nie potrafiłby obronić kraju. Nie potrafimy posługiwać się bronią, nie wiemy, jak się zachować w podbramkowych sytuacjach. Jeśli byłaby taka możliwość, chętnie bym się dobrowolnie zgłosił na podobne szkolenie – przyznaje.
Kamil, rocznik 1993 – żeby stawić się na komisję przyleciał specjalnie z Włoch, gdzie mieszka od 7 lat. Jest starszy od reszty osób czekających w holu na badania. Studiował tam, a obecnie jest tatuażystą. Wojsko, konflikty zbrojne – to stoi w takiej sprzeczności ze światopoglądem Kamila, że wzdryga się na samą myśl o pójściu do wojska. – Kiedy byłem mały, bycie żołnierzem jawiło mi się jako rewelacyjny zawód. Ale szybko z tego wyrosłem. Wolałbym nie toczyć wojen o czyjeś pieniądze, bo przecież zazwyczaj do tego to się sprowadza – mówi.
Co innego z powrotem do Polski. Lata na obczyźnie zalicza do udanych, ale kiedy dostał wezwanie do stawienia się przed komisją przemknęło mu przez myśl: "może teraz powinienem wrócić na dobre". – Włochy to kraj jak każdy inny. W ojczyźnie człowiek jednak zawsze czuje się najlepiej. To że musiałem przylecieć teraz do Polski biorę za dobrą monetę. Będę miał okazję sprawdzić, czy jest tu po co wracać – opowiada.
Na drzwiach do gabinetu, w którym odbywają się badania lekarskie wisi duży plakat. Na grafice widać samych żołnierzy – w maskującym umundurowaniu, z karabinami, na misji, w opancerzonych pojazdach. Na nim dumny napis głosi: "Wojsko polskie - czas profesjonalistów. Zawód: żołnierz". 18-letni Damian Woś wybiega z pokoju badań i pędzi przed siebie. Po kilku minutach musi się wrócić po orzeczenie, którego nie wziął przez pośpiech. Dostał kategorię "A", ale nie tryska radością. Nie dla niego "zawód: żołnierz". To samo chyba myśli sobie większość młodych mężczyzn zgromadzonych w ciasnym holu przy ul. Pabla Narudy na warszawskich Bielanach.
Liberałowie stworzyli w wyniku błędnie pojmowanej profesjonalizacji armii strukturę kompletnie wyizolowaną. Konsekwencją takiej koncepcji jest odejście od historycznie ważnej cechy polskiej armii – jej obywatelskości. Doświadczenie wojenne ostatnich lat pokazuje, że armia wyizolowana z organizmu narodowego nie ma szans na zwycięstwo. Ale podkreślam – nie chodzi o powrót do obowiązkowego poboru. Czytaj więcej
Michał Bonkiewicz, lat 19
Do wojska poszedłbym, gdyby była taka konieczność, ale bieganie z karabinem nie jest dla mnie. Jeśli ktoś by mi kazał, nie migałbym się, ale dobrowolnie nigdy nie zdecydowałbym się na taki krok.
Damian Woś, 18 lat
Myślę, że wojsko jest dzisiaj przez młodych traktowane na dwa sposoby. W pierwszym przypadku to po prostu rodzaj pracy - dla tych, którym się nie udało nigdzie załapać, albo po prostu chcą być zawodowymi żołnierzami. Z drugiej strony mam wielu kolegów, którzy rozpatrują możliwość wstąpienia do służby w imię patriotycznych wartości i wyższej konieczności.