
6 lat. Właśnie tyle minęło od skasowania przymusowego poboru do wojska. Mimo tego, sprawa nadal nie traci na aktualności, a przy okazji tegorocznej kwalifikacji wojskowej wracają pytania o zasadność tej decyzji. Co jakiś czas podnoszą się też głosy tych, którzy uważają, że reforma likwidująca odbycie przymusowej służby to błąd i na dłuższą metę nie przysłuży się polskiemu wojsku. Sprawdziliśmy, co na ten temat myślą ci, którzy muszą teraz stawiać się przed komisjami lekarskimi. Czym dla nich jest służba i czy chętnie wskoczyliby w "kamasze"?
Liberałowie stworzyli w wyniku błędnie pojmowanej profesjonalizacji armii strukturę kompletnie wyizolowaną. Konsekwencją takiej koncepcji jest odejście od historycznie ważnej cechy polskiej armii – jej obywatelskości. Doświadczenie wojenne ostatnich lat pokazuje, że armia wyizolowana z organizmu narodowego nie ma szans na zwycięstwo. Ale podkreślam – nie chodzi o powrót do obowiązkowego poboru. Czytaj więcej
Wraz z rozpoczęciem lutego w Warszawie otwarto kilka komisji lekarskich zajmujących się wydawaniem orzeczenia o zdolności do służby. Wybraliśmy się na Bielany, gdzie od wczoraj badani są pod tym kątem młodzi mężczyźni. Tuż po godzinie 8 korytarz, w którym ulokowano komisję, jest opustoszały. W poczekalni na krzesłach siedzą tylko dwie osoby. Jedną z nich jest Michał Bonkiewicz. Ten 19-latek doskonale pamięta moment, w którym dostał wezwanie do stawienia się przed komisją.
Do wojska poszedłbym, gdyby była taka konieczność, ale bieganie z karabinem nie jest dla mnie. Jeśli ktoś by mi kazał, nie migałbym się, ale dobrowolnie nigdy nie zdecydowałbym się na taki krok.
Myślę, że wojsko jest dzisiaj przez młodych traktowane na dwa sposoby. W pierwszym przypadku to po prostu rodzaj pracy - dla tych, którym się nie udało nigdzie załapać, albo po prostu chcą być zawodowymi żołnierzami. Z drugiej strony mam wielu kolegów, którzy rozpatrują możliwość wstąpienia do służby w imię patriotycznych wartości i wyższej konieczności.
Dzisiejsze stawianie się przed komisją lekarską w niczym nie przypomina niestworzonych opowieści o tym, jak kiedyś próbowano migać się od służby wojskowej. Często najbardziej pożądane były kategorie "D" czy "E", które oznaczały, że niedoszły rekrut z punktu widzenia armii reprezentuje nikły potencjał. Żółte papiery, zmyślone historyjki i nieistniejące choroby były wtedy w cenie. Wraz z przeorientowaniem się wojska na zawodowców i wraz z odejściem od obowiązkowego poboru, te zwyczaje zniknęły jak ręką odjął.
Ci, którzy dzisiaj stawili się na komisji nie pamiętają dawnych czasów, sprzed reformy, która zniosła obowiązek odbycia służby wojskowej. 18-letni Piotrek jest tutaj wyjątkiem. Jemu przed przyjściem tutaj ojciec opowiedział, jakie rzeczy się wyprawiały, kiedy na niektórych padał blady strach przed pójściem do "woja". Kiedy on sam dostał zawiadomienie pomyślał jedno: "Ojczyzna wzywa!" – żartuje. Ale już tak zupełnie na serio Piotrek uważa, że obowiązkowej służby wojskowej nie należy demonizować. – Nie miałbym nic przeciwko, żeby takie obowiązkowe szkolenia wprowadzić. Dzisiaj, jeśli zaszłaby taka konieczność, nikt nie potrafiłby obronić kraju. Nie potrafimy posługiwać się bronią, nie wiemy, jak się zachować w podbramkowych sytuacjach. Jeśli byłaby taka możliwość, chętnie bym się dobrowolnie zgłosił na podobne szkolenie – przyznaje.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl
