Na myśl o pierwszych latach XXI wieku miłośnikom technologii kręci się w oku nostalgiczna łezka – epoka kafejek internetowych chyliła się ku upadkowi, „wdzwaniany” internet wypierały modemy, a przeglądarkowe chatroomy pustoszały na rzecz ploteczek na „gie gie”. Ci mniej sentymentalni zwrócą jednak uwagę, że kiedy internet trafił pod strzechy, wraz z nim pojawiły się problemy – wirusy. Które z nich wystawiły twoją miłość do internetu na próbę?
ILOVEYOU
Kto nie otworzyłby maila z takim nagłówkiem? Teraz pewnie wolicie nie pamiętać, ale w roku 2000 łatwej miłości łaknęło co najmniej 45 milionów osób na świecie. 4. i 5. maja tamtego roku właśnie tylu użytkowników internetu otworzyło wiadomość i zorientowało się, że zamiast obietnicy kolacji przy świecach czy propozycji zamążpójścia, w załączniku znajdował się „robak”, kradnący hasło do skrzynki. Straty spowodowane przez ILOVEYOU szacowano na 10 miliardów dolarów.
Anna Kournikova
W czasach, kiedy „selfie” były po prostu zdjęciami „z ręki”, a ich pstrykanie w negliżu nie należało do najpopularniejszych sposobów na osiągnięcie statusu celebryty, każdy cynk że oto można zobaczyć nagą gwiazdę budził sensację. Szybki update dla młodszych czytelników: 15 lat temu Anna Kournikova była dla sportu tym, czym Kim Kardashian dla show biznesu dzisiaj – sportowego talentu wystarczyło jej na pomachanie rakietą na przywitanie z publicznością, a główny obszar zainteresowań stanowiło pozowanie do okładek. W 2001 roku maile, rzekomo zwierające nagie zdjęcia rosyjskiej tenisistki, trafiły do setek tysięcy skrzynek. Załącznik znów, oprócz zwiedzionych nadziei, zawierał złośliwy program. Fanom Kournikovej nie pozostawało nic innego, jak wysupłać fundusze na naprawę komputera i numer Playboya z jej rozkładówką.
Morris
Wirusa o tej wdzięcznej nazwie, z racji starszeństwa, powinniśmy pewnie uwzględnić na początku zestawienia. Stworzony przez studenta Roberta Morrisa zaatakował kilka tysięcy akademickich i wojskowych komputerów już w 1988 roku i dzięki temu zyskał miano jednego z pierwszych, masowo rozprzestrzeniających się „bugów”. Co ciekawe, Robert Morris wcale nie zdawał sobie sprawy ze swoich hakerskich zdolności, a destrukcyjna moc wirusa była wynikiem programistycznej pomyłki. Jak się jednak okazuje, na błędach uczą się najlepsi – kilka lat później Morris dostał etat profesorski na prestiżowej uczelni MIT.
Code Red
Jeden z pierwszych wirusów, które zasiały popłoch wśród speców od światowego bezpieczeństwa. I choć obecnie każda średniej wielkości korporacja posiada komórkę do walki z cyberprzestępczością, w 2001 o to, żeby żaden samozwańczy admin nie uzyskał dostępu do rządowej witryny dbał często samotnie absolwent politechniki, i to po godzinach. Pewnie dlatego nie sposób wyobrazić sobie wyrazu twarzy, jaki malował się na urzędnikach Białego Domu, kiedy okazało się, że whitehouse.gov nie działa. „Czerwony Alarm” ogłoszono również w innych amerykańskich instytucjach, które profilaktycznie również musiały zawiesić działanie swoich stron.
Stuxnet
Z punktu widzenia specjalistów, czempionem w kategorii cyberprzestępczości był Stuxnet. – Stworzony z myślą o cyberszpiegostwie przemysłowym, był on w stanie sabotować pracę niektórych urządzeń, a dodatkowo wykradał informacje – jak żaden innych szkodnik przed nim. Mimo że było to pierwsze tak zaawansowane oprogramowanie, nie było wcale ostatnie. Kolejne równie zaawansowane szkodniki bazujące na częściowo podobnym kodzie to Flame, Gauss czy Duqu. Wszystkie te programy łączy to, że powstają przy użyciu bardzo zaawansowanych technik i dużych zasobów finansowych – argumentuje Maciej Ziarek, ekspert ds. bezpieczeństwa IT, Kaspersky Lab Polska.
Ratunku! Mój komputer się zakochał!
Rozwój technologii to jedno, ale nadzieje, że problemy z wirusami znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy określenie „pecet” trafi do słownika archaizmów, okazały się płonne. Rozwój globalnej sieci hakerom w to mi graj, a kolejne generacje ulepszonych „antywirusów” tylko zwiększają ich determinację. – Komputery firmowe są szczególnie narażone na wszelkiego rodzaju zagrożenia. Wymiana dużej ilości e-maili z kontrahentami, klientami, przeglądanie wielu stron w internecie czy wreszcie celowe ataki cyberprzestępców – są codziennością – ostrzega Łukasz Daszkiewicz, kierownik produktów bezpieczeństwa w Grupie home.pl.
Jak więc sprawić, aby nasz komputer nie wdał się w niechciany romans z wirusem? Problemy uczuciowe z reguły nie są proste do rozwikłania, co dopiero, gdy w grę wchodzą związki maszyny ze sprytnie napisanym programem. Łukasz Daszkiewicz przekonuje, że najlepiej sprawdza się tu stara życiowa zasada: lepiej zapobiegać, niż leczyć: – Warto zadbać o bezpieczeństwo plików, transakcji, sprzętu komputerowego i korespondencji e-mail. Zabezpieczajmy się używając programów antyspamowych czy wykonując backup plików. Kluczowe dla firmy dokumenty warto przenieść do chmury technologicznej, która jest dzisiaj jednym z najbezpieczniejszych miejsc – dodaje.
Pytany o to, jakie jego zdaniem oprogramowanie sprawdzi się na firmowych komputerach najlepiej, Daszkiewicz odpowiada: – Kaspersky Lab. Według wielu rankingów oprogramowanie Kaspersky Internet Security od lat plasuje się w ścisłej czołówce najlepszych programów antywirusowych stąd też decyzja home.pl o wprowadzeniu i utrzymywaniu tego produktu w ofercie – twierdzi. Maciej Ziarek dodaje: – Dobre oprogramowanie bezpieczeństwa powinno chronić przed wszelkimi możliwymi mechanizmami infekcji, a jego producent powinien szybko reagować na pojawiające się szkodliwe programy i ataki. Bardzo ważne jest, by taki program potrafił wykrywać także nieznane zagrożenia, czyli takie, dla których nie powstały jeszcze wpisy w antywirusowych bazach danych – podsumowuje. Z wirusem jest więc tak samo, jak ze strzałą amora – nigdy nie wiadomo, kiedy nas trafi. Z tą różnicą, że cyber-zaloty można, a nawet trzeba, bez skrupułów odrzucić.
Artykuł powstał we współpracy z home.pl.
Reklama.
Łukasz Daszkiewicz
Kierownik produktów bezpieczeństwa w grupie home.pl
Home.pl od lat edukuje polskich przedsiębiorców i namawia do skorzystania ze sprawdzonych oprogramowań. W biznesie przecież nie warto doprowadzać do sytuacji, kiedy mądrzy jesteśmy ale po szkodzie.