- Nie chcę przechodzić na polityczną emeryturę, więc nie wykluczam startu w wyborach - mówi w rozmowie z naTemat Józef Oleksy. Były premier przyznaje, że myśli o kandydowaniu do Parlamentu Europejskiego. Polityk SLD ocenia, że list Baracka Obamy do Bronisława Komorowskiego kończy sprawę i nie należy oczekiwać niczego więcej. W jego ocenie nadymanie się niektórych polityków jest nie na miejscu.
Widzieliśmy dzisiaj konflikt na linii MSZ-Kancelaria Prezydenta. Rzecznik ministerstwa Marcin Bosacki ogłosił rano na Twitterze, że list Baracka Obamy jest dobry i godny. W RMF-ie Tomasz Nałęcz powiedział, że Bosacki nie ma prawa znać jego treści, a w tym samym czasie ujawnione zostały fragmenty listu. Państwo oblało egzamin?
Józef Oleksy: Nie można tak powiedzieć. Lepiej byłoby, żeby takie niuanse interpretacyjne nie miały miejsca. Ludzie nie muszą rozumieć, z czego one się biorą. Sprawami zagranicznymi zajmuje się MSZ, które pomaga głowie państwa w reprezentacji kraju na zewnątrz. List był do prezydenta, więc tylko on może nadać mu własną interpretację.
Jest dobrym zakończeniem sprawy. Polacy nie mogą niczego więcej oczekiwać. Nadymanie się niektórych polityków jest nie na miejscu. Nie wiadomo, co chcemy osiągnąć. Upokorzyć Stany Zjednoczone? Zmusić je do czegoś? Miałem wrażenie, że niektórzy politycy złapali wiatr w żagle i próbowali się czymś wykazać.
Ewa Kopacz powiedziała, że lepiej byłoby, gdyby prezydent Obama przeprosił ustnie. Jarosław Kaczyński nie wierzy z kolei w przypadki. Takie wypowiedzi kompromitują Polskę?
Rozpętała się bezskuteczna dydaktyka nakierowana w stronę Obamy. Kraje mają swoje procedury, obyczaje i słownictwo na różne okoliczności.
Przyjmując odznaczenie, i słysząc to przejęzyczenie w wypowiedzi wygłaszanej dobrym angielskim, Rotfeld powinien jakoś zareagować. Także Lech Wałęsa zwrócił na to uwagę. Natychmiastowa reakcja Rotfelda byłaby najlepszym wyjściem z tej sytuacji, ale głos prezydenta USA zostałby usłyszany i również miałby swoją wymowę. Nie ma już co się pastwić nad Rotfeldem.
Reakcja premiera Tuska podobała się Panu? Zdaniem Włodzimierza Cimoszewicza była za mocna.
Wcale tak nie uważam. Tusk jako szef rządu przyjął taką formułę. Surową, ostrzejszą niż inni, ale nie róbmy z tego sprawy, bo nie ma to wielkiego znaczenia.
Wpadka Obamy może być szansą na to, że więcej ludzi na świecie dowie się, jak naprawdę było z obozami. Prezydent USA nie przeprosił jednak na konferencji. Nie wiem, czy jego list przebije się na świecie.
Efekt został osiągnięty. Wiele osób na całym świecie nie wie, że to były obozy nazistowskie i dopiero teraz mają szanse to zrozumieć. Efekt oczekiwany przez Polaków nastąpił. I w tym wszystkim jest to pozytywne.
Ale może byłoby to lepiej słyszalne, gdyby Barack Obama zorganizował specjalną konferencję prasową.
Nie uważam tak. Było wystarczająco dużo głosów, które spowodowały wzrost świadomości o zbrodniach nazizmu na całym świecie.
Nadal opowiada się Pan za współpracą SLD z Ruchem Palikota?
Jednym z celów polityki jest poszukiwanie współdziałania tam, gdzie widzi się zbieżne poglądy. Można się doszukać podobnych akcentów u Palikota. O żadnym zjednoczeniu nie może być jednak mowy.
Dlaczego?
SLD jest dużo bardziej zakorzeniony w polskiej rzeczywistości. Ma dużo bardziej wyrazisty, lewicowy profil, aniżeli Ruch Palikota, który przybrał szatę lewicowości na jakiś czas. Aczkolwiek niektóre wartości z pakietu lewicowego głosi stanowczo i konsekwentnie.
Organizuje same happeningi. Ostatnio zapalił jointa.
Antyklerykalizm czy palenie marihuany nie decydują o tym, czy ktoś jest naprawdę na lewicy. Tutaj trzeba konsekwencji. SLD nie musi niczego udowadniać w kwestii własnej lewicowości.
Jak się układa Pana współpraca z Leszkiem Millerem?
Jestem wiceprzewodniczącym partii, wybranym na jej kongresie. Dość powszechnie wiadomo, że Leszek Miller tego nie chciał. Zastanawiam się, jak on to dalej widzi. Opowiadam się za poszukiwaniem wspólnej płaszczyzny dla całej lewicy w Polsce. Nie mówię nawet, że wokół samego SLD. Jestem zwolennikiem kongresu polskiej lewicy społecznej. Wewnątrz partii jest konsolidacja. Nie widzę tu większego problemu. Jest gotowość do działania z Leszkiem Millerem, ale trzeba go zapytać, jak on to sobie wyobraża. Od kongresu nie mamy specjalnie bliskich kontaktów.
SLD poniosło klęskę w sprawie reformy emerytalnej. Prezydent podpisał dzisiaj tę ustawę, więc na referendum jest za późno. Czytałem zresztą, że referendum w sprawie emerytur może być niezgodne z konstytucją.
Nie jest to wyznacznik żadnej klęski. Liczyła się aktywność lewicy w ważnej dla milionów ludzi sprawie. Zostało to zaakcentowane w krytyce rządowego projektu. Sojusz zebrał bardzo dużo podpisów popierających referendum.
Nie ciągnie Pana do wielkiej polityki? Zamierza Pan kandydować w przyszłości do Sejmu?
Nie wykluczam tego. Chciałem startować w ostatnich wyborach, ale kierownictwo postąpiło w stosunku do mnie w sposób zadziwiający i nieszczery. Nie chcę jeszcze przechodzić na polityczną emeryturę. Myślę także o kandydowaniu do Parlamentu Europejskiego. Przemawiają za mną kwalifikacje, znajomość Europy, wiedza o świecie, doświadczenie polityczne. Popieram kolektywny model zarządzania partią. Sądzę, że jest bardziej optymalny niż model liderski, który obecnie się kształtuje. Podobnie jak ja myśli dużo ludzi w SLD. I nie chodzi tu o żadne wodzostwo. Wiem, że Miller wolałby mieć figuranta jako wiceprzewodniczącego. Ja nim jednak nie będę.