Zaledwie po roku od założenia własnej firmy, otrzymała prestiżową nagrodę MARKA ROKU od magazynu ELLE. Jej torebki kochają aktorki i stylistki, na przykład Marieta Żukowska czy Maja Naskrętska - szefowa działu mody magazynu PANI. Zosia Chylak, o której mowa, zawodu uczyła się w nowojorskiej pracowni duetu Proenza Schouler, by wbrew oczekiwaniom wrócić do Warszawy i założyć własną markę.
Do Proenza Schouler trafiłam przez moją znajomą – Weronikę Olbrychską, która wraz z Jack’iem McCollough i Lazaro Hernandezem - twórcami tej marki, właściwie zakładała ich firmę (nazwa Proenza Schouler pochodzi od panieńskich nazwisk ich matek - przyp. red.). Jednego z nich poznała na stażu u Michaela Korsa, kiedy jeszcze byli studentami w Fashion Institute of Technology w Nowym Jorku.
W tej chwili Weronika jest w Proenza szefową produkcji. Znamy się od dzieciństwa, bo nasze rodziny się przyjaźniły. To staż, na który bardzo ciężko się dostać. Dziennie otrzymują kilkadziesiąt portfolio, których jak sądzę, nawet nie mają szans otworzyć, ponieważ zwyczajnie musieliby zatrudnić pracownika, który zajmował by się tylko tym. Jaka jest zasługa Weroniki w moim stażu? Taka, że skierowała moje portfolio do osoby, która je otworzyła. Później była rozmowa na Skypie, po której zaproszono mnie do współpracy.
W Proenza Schouler spędziłam tylko parę miesięcy. Ten krótki czas naprawdę sporo mi dał. W Nowym Yorku ten staż uważany jest za jeden z najlepszych, jest tam tyle pracy, że właściwie każdy otrzymuje od pierwszego dnia bardzo odpowiedzialne zadania. Pracowałam na przykład nad sukienkami, które potem otwierały pokaz. Czasem byłam tym zwyczajnie przestraszona, w obawie, że po prostu coś zniszczę. Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia, kiedy pracowałam nad prototypem patchworkowych spodni. Jednym z elementów była skóra z pytona, która od razu spaliła mi się pod żelazkiem. To było na tyle stresujące wydarzenie, że już do końca życia zapamiętam jak powinno się to robić. Do moich obowiązków należało między innymi rysowanie, szukanie tkanin, przygotowywanie prototypów, szycie czy dziurkowanie jedwabnych sukienek i nabijanie na nie nitów i nap.
Po pierwszych dwóch tygodniach, połowa stażystów, która rozpoczynała staż wraz ze mną została zwolniona. To niesamowite, biorąc pod uwagę, że ludzie przyjeżdżali na własny koszt z całego świata, a za staż nie otrzymywali wynagrodzenia. Większość modowych staży w Nowym Yorku jest bezpłatnych, ale prawda jest taka, że można się tam nauczyć więcej niż w niejednej szkole. W zamian wymaga się zaangażowania i ciężkiej pracy. Poziom stresu i pośpiechu przed samym fashion week’iem trudno porównać do czegokolwiek. Ja w dniu pokazu straciłam głos, bo intensywność pracy przekroczyła moje możliwości fizyczne.
Niebywałą niespodzianką i wyróżnieniem był dla mnie fakt, że otrzymałam od nich propozycję pracy. W Nowym Jorku jest mnóstwo utalentowanych ludzi, którzy tylko czekają na taką okazję. Jeżeli człowiek jest pracowity i wkłada w to co robi serce, to jego zaangażowanie może się wspaniale zwrócić.
W czasie mojego stażu, oprócz Jack’a McCollough i Lazaro Hernandeza, w Proenza pracowało wtedy jeszcze dziesięciu innych projektantów, którzy byli odpowiedzialni za całą kolekcję. Samo obserwowanie ich przy pracy było już olbrzymią nauką. Zanim przyjechałam na praktyki do Nowego Jorku, zdarzyło mi się pracować u polskich projektantów i chociaż wspominam to bardzo dobrze, to jednak możliwości biznesu modowego w Stanach, znacznie przekraczają nasze o nim wyobrażenia.
Nad częścią projektów Proenza Schouler pracują, uznawani za jednych z najlepszych w mieście, konstruktorzy w Atelier Nicolas’a Caito. Dzięki temu i mnie udało się przez kilka tygodni z nimi pracować nad najtrudniejszymi sukienkami z kolekcji. W atelier zatrudniani są wyłącznie Francuzi, ponieważ Nicolas, uważa, że dobra szkoła konstruktorska to szkoła francuska. Stąd nie przyjmuje do pracy nikogo z poza Paryża. W ekipie, z którą współpracowałam było czterech konstruktorów i jedna krawcowa, która wcześniej pracowała dla właściwie wszystkich największych paryskich domów mody, w tym Chanel, Givenchy czy Balenciaga. Podobnie zresztą jak wszyscy inni współpracownicy Nicolas. Ich pracą jest robienie konstrukcji najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych modeli najlepszych marek, które biorą udział w tygodniu mody w Nowym Jorku. Byłam zobowiązana zakazem robienia zdjęć, właśnie z tego względu, że obok siebie wisiały sukienki na przykład Marca Jacobsa czy Caroliny Herrery, które chwilę później można było zobaczyć na wybiegu. Patrzenie na to w jaki sposób konstruktorzy pracowali było dla mnie czymś niebywałym. Cieszyłam się, że po prostu tam jestem.
Od Proenza Schouler dostałam różne kontakty do firm i producentów na całym świecie, które dzisiaj są mi przydatne w prowadzeniu własnej firmy. Zaskoczył mnie brak sekretów czy tajemnic, które są tak obecne w Polsce – trochę na zasadzie – nie podzielę się tym z tobą, bo sam to wszystko zdobyłem.
W NY zafascynowało mnie to, że Jack McCollough i Lazaro Hernandez, którzy mają już status celebrytów, i są uosobieniem fantastyczniej kariery, przychodzili do pracy jako pierwsi, a wychodzili często jako ostatni. Nie raz schodziłam z nimi do pracowni, czyli miejsca, w którym pracują konstruktorzy i krawcy. Razem z projektantami kroiłam tkaniny, podczas kiedy oni je zszywali. Zaskoczył mnie fakt, że nie mają w sobie żadnej pychy, nie wynoszą się ponad innych. Ich pokora i pracowitość zrobiły na mnie gigantyczne wrażenie.
Jeśli więc ktoś pyta mnie dlaczego nie zostałam w Nowym Jorku, a wróciłam do Warszawy, to odpowiadam, że Polska jest krajem, w którym można świetnie rozwinąć biznes. Mój własny ma tylko rok, a po tym krótkim czasie otrzymałam już nagrodę ELLE w kategorii „Marka Roku”. Myślę, że w NY, gdzie jest nadmiar wszystkiego byłoby to prawie niemożliwe. Polska daje niesamowite możliwości. Wystarczy je tylko wykorzystać.