Elżbieta Wycech, przyjaciółka Kamila Durczoka, przez seksaferę swojego kolegi musiała wyjechać z Polski. Kobieta twierdzi, że intryga została wymyślona przez właściciela mieszkania, który skarżył się na niezapłacony czynsz. Rzecz w tym, że wynajmującym lokal nie była Wycech, tylko firma, w której pracowała.
W rozmowie z
"Newsweekiem" kobieta opowiada, że Durczoka poznała przez znajomych pracujących w mediach. Pewnego razu, w dniu wolnym od pracy, przyjechał do niej z koleżeńską wizytą. Gdy wybuchła
afera tabloidy wzięły Wycech na widelec. Z kolorowych pism dowiedziała się, że podejrzewa się ją o romans z dziennikarzem i handel narkotykami. Zaczęły się też maile z obelgami.
Tabloidy informowały, że Wycech zalegała z czynszem. Kobieta tłumaczy, że było zupełnie inaczej. – Mieszkanie było wynajmowane przez firmę, w której pracowałam. Mało tego, nie byłam nawet lokatorką. Po prostu, podobnie jak inni pracownicy, miałam prawo tam przebywać – powiedziała.
Koleżanka
Durczoka podejrzewa, że biały proszek, który znaleziono w lokalu mógł zostać podrzucony przez męża właścicielki, który groził wywołaniem medialnej afery, jeśli nie odzyska swoich pieniędzy. Kobieta odniosła się też do innych rzeczy, na które natknęli się policjanci przeszukujący mieszkanie. – Gumowe lalki i inne erotyczne gadżety były w mieszkaniu od zabawy sylwestrowej. Przynieśli je moi znajomi, dla żartu – wyjaśnia.
Afera zrujnowała Wycech życie. Odwrócili się znajomi i rodzina, szef wręczył wypowiedzenie. – Byłam wrakiem człowieka, który na scenie mógłby się tylko popłakać. Straciłam stabilność finansową, musiałam prosić o pomoc rodziców. Byłam na pograniczu załamania nerwowego. Dostałam propozycję wyjazdu do Niemiec. Uznałam, że nie chcę żyć w tym bałaganie, pojechałam – opowiada kobieta. Zagranicą Wycech znalazła pracę i narzeczonego. Nie ukrywa jednak, że tęskni za Polską.
źródło: "Newsweek"