Zygmunta Szendzielarza komuniści oceniali jako wyjątkowo twardego, nieprzejednanego partyzanta. Obawiali się go nawet po śmierci, atakując jednego z żołnierzy "Łupaszki" – Pawła Jasienicę, a także satyryka Janusza Szpotańskiego, autora "Ballady o Łupaszce". Obawiali się i słusznie, bo legendarny dowódca V Wileńskiej Brygady AK, zwanej też Brygadą Śmierci, chciał Polski czystej jak łza. Polski niepodległej.
Przez lata budowaną jego czarną legendę. W czasie pokazowego procesu przed komunistycznym sądem propagandziści wyzywali go od "krwawego zbira". Także dziś niektóre środowiska widzą w nim okrutnego bandytę. To, co kiedyś było ideałem, dziś jest albo niezrozumiałe, wyszydzone, albo wyjęte z kontekstu. Ostracyzm nie omija nawet zasłużonych jednostek.
Zaplanowany na kwiecień państwowy pogrzeb "Łupaszki", zamordowanego strzałem "katyńskim" w tył głowy, gdzieś w kazamatach więzienia mokotowskiego, równo 65 lat temu, będzie dziejową sprawiedliwością. Tego człowieka komuniści skazali, stracili, a następnie niedbale pochowali gdzieś pod murem cmentarza. Tyle lat minęło, a oficer Rzeczypospolitej, doskonały organizator i świetny dowódca, legendarna postać Polskiego Państwa Podziemnego, jest odsądzana od czci. Są i tacy, którzy wzywają do bojkotu uroczystego pochówku wydobytych z dołu śmierci i zidentyfikowanych szczątków majora. Niektóre komentarze są wyjątkowo obrzydliwe.
Przy okazji wiele mówi się o mordzie na mieszkańcach litewskiej wsi Dubinki, spacyfikowanej przez pododdziały V Brygady 23 czerwca 1944 roku. Akcją dowodzili bezpośrednio podkomendni Szendzielarza - Jan Więcek "Rakoczy" i Antoni Rymsza "Maks". Nie znamy treści rozkazu (zakładając, że taki istniał) "Łupaszki". Jesteśmy skazani na domysły.
Wiemy za to, że pacyfikacja miała charakter odwetowy i że przeprowadzono ją trzy dni po masakrze polskiej wsi Glinciszki (39 ofiar), dokonanej przez litewskich policjantów w służbie Niemcom. W obu miejscowościach, niestety, ginęli bezbronni - starcy, kobiety i dzieci.
"Łupaszki" w Dubinkach wcale nie było (na fejsbukowym profilu akcji blokowania pogrzebu napisano kłamliwie, jakoby mjr Szendzielarz także "mordował"). Jak wiadomo, komendant wileńskiej AK płk. Aleksander Krzyżanowski "Wilk" już kilka miesięcy wcześniej zabiegał o otoczenie cywilów, niezależnie od narodowości, właściwą opieką. Później, po wydarzeniach z Glinciszek, zlecił przygotowanie odwetu na sprawcach mordu na Polakach. "Łupaszko" musiał znać te rozkazy.
Dowództwo Brygady dysponowało listami z nazwiskami litewskich policjantów, kolaborujących z Niemcami. Doraźnym celem była ochrona okolicznych Polaków. Nie wiadomo do końca - z braku dokumentacji - na ile "Rakoczy" i "Maks" realizowali polecenia bezpośredniego przełożonego, a na ile działali samowolnie. Trzeba dodać, że w warunkach podwyższonego ryzyka rozkazy mogły być opacznie rozumiane.
Efekt był tragiczny. Partyzanci rozstrzelali nie tylko litewskich policjantów, ale i członków ich rodzin. Pozbawili też życia jedną Polkę i jej nieletniego syna. Tych zbrodni pewnie można było uniknąć.
Każda dyskusja o okolicznościach wspomnianych tragicznych zajść wymaga (!) znajomości kontekstu wydarzeń, tła historycznego. "Łupaszko" nie walczył z cywilami, a dwoma zdefiniowanymi od lat wrogami – Niemcami i Sowietami (i ich poplecznikami). Wiedział, że Litwini do spółki z niemieckimi mocodawcami atakują od miesięcy polskie wsie pozbawiając życia tysiące istnień. Dowództwo Okręgu Wileńskiego AK nie raz ostrzegało nieprzyjaciela, wzywając do zaprzestania napadów.
Major Szendzielarz działał na wojnie. Był zmotywowany i bezkompromisowy. Rządziły emocje, gniew, pragnienie wymierzenia kary. Wielu żołnierzy "Łupaszki" właśnie straciło bliskich.
Krwawy odwet stał się faktem. Nikt tego dziś nie kwestionuje, ukazują się na ten temat publikacje. Ci, którzy mierzą historię nie skalą bieli i czerni, a odcieniami szarości, wiedzą, że wojna rządzi się swoimi, nieludzkimi prawami.
Żyjący w tych skomplikowanych czasach mjr Szendzielarz wierzył, że niepodległa Polska jest możliwa. Nie doczekał się. Ponad sześć dekad jego szczątki przeleżały w zwykłym, bezimiennym dole. Opluwany przez komunistów, a dziś - nawet po rehabilitacji i licznych odznaczeniach po 1989 roku – przez wolnych Polaków! To absurd. Brak w tym wszystkim zrozumienia dla okoliczności działania, motywacji, ale i szeroko pojętej tragedii Żołnierzy Wyklętych.
Mamy wielu bohaterów, o których dziwnie cicho. Spoczywają gdzieś na tzw. Łączce, czyli w kwaterze Ł Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach. Tam właśnie odbędzie się pogrzeb "Łupaszki". Niektórych dziwi zapowiadana obecność prezydenta. Przecież to świetna wiadomość! Niech zwierzchnik sił zbrojnych uhonoruje człowieka, dla którego mundur z orzełkiem był największą świętością.
Dla tych, którzy zbrojnie opierali się sowietyzacji Polski także po 1945 roku, wojna się nie skończyła. Oni nie godzili się na porządek narzucony siłą, ślubowali dalszą walkę. Wybrali krętą drogę przez lasy. Wielokrotnie dowodzili swego bohaterstwa. Wolnej Polski nie było już sześć lat, ale nadzieja pozostała...
– Niech żyje Polska! Niech żyje „Łupaszko” – krzyknęła przed śmiercią 17-letnia sanitariuszka V Brygady Danuta Siedzikówna "Inka". Chwilę później młodziutkiej dziewczyny nie było już wśród żywych. A dziś? Wolni Polacy osądzają lekką ręką. Mają niepodległość. Tacy jak "Łupaszko" poświęcali za nią życie.
Wobec tej niesłychanej i ohydnej zbrodni i wobec tego, że ostrzeżenie moje nie poskutkowało, poleciłem podległym mi oddziałom Armii Krajowej wykonanie odwetu na oddziałach litewskich. Ponadto komunikuję, że moralni sprawcy mordu będą ukarani na mocy wyroku sądu specjalnego.
Major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko"
Nie jesteśmy żadną "bandą", jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. Niejeden z Waszych ojców i braci jest z nami. (...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród.