
Do psychiatryka i to na czas nieokreślony, dostać się nietrudno, wystarczy cień podejrzenia i niewielkie przewinienie. Znacznie gorzej jest z wydostaniem się z takiego miejsca. Przy takich sprawach, jak bumerang powraca też pytanie o wadliwe przepisy, które w prosty sposób umożliwiają umieszczenie kogoś na całe lata w zakładzie zamkniętym. A wszystko to dzieje się w ramach dziwnie pojętej prewencji.
Krakowski adwokat jest jednym z nielicznych, którzy stają w obronie osób pomijanych i lekceważonych przez system. Pacjentom szpitali psychiatrycznych trudno przecież dochodzić swoich praw, jeszcze trudniej im udowodnić, że znaleźli się tu przez fatalny zbieg okoliczności lub przez ludzką pomyłkę.
57-letni Stanisław Belski jest jednym z tych szczęśliwców, który trafił pod skrzydła adwokata. Po 8 długich latach opuścił Państwowy Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku. Po wyjściu, mężczyzna nie krył wzruszenia.
Już nie wierzyłem, że ten dzień nadejdzie. Czuję się, jakbym wygrał w totolotka. Cieszę się, mam w sobie wiele pozytywnych emocji. Spróbuje nadrobić tych 8 lat. Marzę by się wykąpać, zjeść kolację, chciałbym pojechać na wakacje. Długo planowałem ten dzień. Czytaj więcej
Były to dla mnie najtrudniejsze lata. Panował tam więzienny reżim. Pełna, całodobowa obserwacja, kamery w każdym pomieszczeniu, drzwi automatycznie zamykane i bezwzględny personel nastawiony na stuprocentowe posłuszeństwo. Trzy razy dziennie podawano mi środki psychoaktywne.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl