Na pewno nie jest pupilkiem szpitali psychiatrycznych. Piotr Wojtaszak, krakowski adwokat właśnie przyczynił się do uwolnienia Stanisława Belskiego, który ostatnie 8 lat spędził za murami szpitala psychiatrycznego w Rybniku. Wojtaszak nie po raz pierwszy zresztą udowodnił, że przez wadliwe prawo, uchybienia urzędników i zaniechania lekarzy, osoby zdrowe psychicznie są niesłusznie przetrzymywane w psychiatryku. Ale takich jak on nie ma wielu. Ta wąska i zawiła specjalizacja nie cieszy się wśród adwokatów wielkim wzięciem.
Do psychiatryka za... niewinność
Do psychiatryka i to na czas nieokreślony, dostać się nietrudno, wystarczy cień podejrzenia i niewielkie przewinienie. Znacznie gorzej jest z wydostaniem się z takiego miejsca. Przy takich sprawach, jak bumerang powraca też pytanie o wadliwe przepisy, które w prosty sposób umożliwiają umieszczenie kogoś na całe lata w zakładzie zamkniętym. A wszystko to dzieje się w ramach dziwnie pojętej prewencji.
Elektrowstrząsy, agresywne leczenie farmakologiczne i zakaz wychodzenia poza mury szpitala - tak wyglądała jeszcze do niedawna codzienność Stanisława Belskiego. Dzięki staraniom Piotra Wojtaszaka na wolność wyszło oprócz niego jeszcze dwóch mężczyzn, którzy byli przetrzymywani w rybnickim zakładzie psychiatrycznym. Krakowski adwokat nie ma jednak zamiaru odpuszczać. Pod jego pieczą jest już kolejny pacjent z psychiatryka, który najprawdopodobniej również znalazł się tam bezpodstawnie. I tkwi tam... od 12 lat.
Środkiem zabezpieczającym o charakterze izolacyjnym – co w praktyce oznacza umieszczenie pacjenta w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym, objęte jest obecnie ok. 2100 osób. Ta metoda odgradzania społeczeństwa od potencjalnie niebezpiecznych osób z problemami psychiatrycznymi budzi wiele kontrowersji. Sądy nie pochylają się często nad konkretnym przypadkiem i kiedy widzą, że sprawa dotyczy osoby niepoczytalnej, często z automatu posyłają ją do psychiatryka.
Ile osób przebywa tam obecnie przez pomyłkę? Tego nie wiadomo, ale można przypuszczać, że klienci prawnika z Krakowa nie są jedynymi, których spotkał taki los. – Mamy bardzo, ale to bardzo niedoskonałe przepisy, które regulują możliwość orzekania środków zabezpieczających. Moi klienci są najlepszym przykładem na to, że system tutaj zawodzi. Jest niewydolny – mówi Wojtaszak.
Klient w psychiatryku
Krakowski adwokat jest jednym z nielicznych, którzy stają w obronie osób pomijanych i lekceważonych przez system. Pacjentom szpitali psychiatrycznych trudno przecież dochodzić swoich praw, jeszcze trudniej im udowodnić, że znaleźli się tu przez fatalny zbieg okoliczności lub przez ludzką pomyłkę.
Bronić ich też często nie ma komu, ale Wojtaszak pokazuje, że pacjenci umieszczeni w zamkniętych szpitalach psychiatrycznych nie są pozostawieni sami sobie. Choć wielokrotnie miał okazję się przekonać, jak niewdzięczne bywa to zajęcie. – Już podczas pierwszego kontaktu z klientem często trzeba odwiedzić psychiatryk. Potem jest żmudne przeczesywanie lekarskiej dokumentacji, porównywanie podpisów. Do tego nierzadko dochodzi do spięć z samymi lekarzami. To ciężka i trudna praca – mówi.
Adwokat przyznaje, że bierze jedną na 30 takich spraw. – Dostaję dużo telefonów od osób, które znajdują się w psychiatrykach. Potrafię szybko ocenić, czy pacjent jest tam ze słusznych powodów i czy były podstawy, żeby go w takim zakładzie umieścić – przyznaje adwokat.
8 lat w psychiatryku, ale bywały lepsze rekordy
57-letni Stanisław Belski jest jednym z tych szczęśliwców, który trafił pod skrzydła adwokata. Po 8 długich latach opuścił Państwowy Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku. Po wyjściu, mężczyzna nie krył wzruszenia.
Zanim Belski trafił do szpitala, został złapany na gorącym uczynku – próbował wynieść ze sklepu parę paczek kawy. Po zatrzymaniu, mężczyznę skierowano na badania psychiatryczne. Stwierdzono, że cierpi na schizofrenię paranoidalną i że istnieje prawdopodobieństwo, że w przyszłości popełni czyn zabroniony. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. Mężczyzna utkwił w szpitalu psychiatrycznym na wiele lat.
Podobny los spotkał pozostałych klientów krakowskiego prawnika – Krystiana Brolla i Feliksa Meszka. Wojtaszak przez sądem udowodnił, że we wszystkich tych przypadkach mieliśmy do czynienia z rażącym naruszeniem prawa, zarówno po stronie wymiaru sprawiedliwości, jak i lekarzy ze szpitala psychiatrycznego. Broll opowiadał nam jakiś czas temu, jak wyglądała jego życie za murami psychiatryka.
Wojtaszak twierdzi, że do psychiatryka dzisiaj łatwiej jest trafić niż do zakładu karnego. – Wystarczy drobna kradzież, wyzwisko. To już dla prokuratora stanowi wystarczający powód, żeby stwierdzić wysoką szkodliwość społeczną takiego czynu i złożyć do sądu wniosek o umorzenie postępowania i zastosowanie środka zabezpieczającego w postaci przymusowego umieszczenia w psychiatryku – tłumaczy.
W szpitalu też nie ma co liczyć na wsparcie. Lekarze mają obowiązek co pół roku przedkładać do sądu opinię odnośnie stanu psychicznego pacjenta. Problem w tym, że opinie często są kreślone na kolanie. – Znam przypadki, w których co pół roku pojawiały się te same opinie, z tymi samymi błędami interpunkcyjnymi czy stylistycznymi. To dużo mówi o podejściu lekarzy do takich spraw – przyznaje adwokat.
Czy takie przypadki mają szanse przestać się powtarzać? Być może kartą przetargową staną się wysokie odszkodowania, które w przyszłości będą musiały być wypłacane poszkodowanym pacjentom. Wojtaszak namawia swoich klientów do tego, żeby dochodzili swoich praw w sądzie i żądali zadośćuczynienia. Straconych w psychiatryku lat im to nie zwróci, ale być może zanim następnym razem ktoś lekką ręką pośle kogoś do zamkniętej placówki, dwa razy się nad tym zastanowi.
Stanisław Belski, przez 8 lat był przetrzymywany w psychiatryku
Już nie wierzyłem, że ten dzień nadejdzie. Czuję się, jakbym wygrał w totolotka. Cieszę się, mam w sobie wiele pozytywnych emocji. Spróbuje nadrobić tych 8 lat. Marzę by się wykąpać, zjeść kolację, chciałbym pojechać na wakacje. Długo planowałem ten dzień. Czytaj więcej
Krystian Broll, były pacjent szpitala psychiatrycznego
Były to dla mnie najtrudniejsze lata. Panował tam więzienny reżim. Pełna, całodobowa obserwacja, kamery w każdym pomieszczeniu, drzwi automatycznie zamykane i bezwzględny personel nastawiony na stuprocentowe posłuszeństwo. Trzy razy dziennie podawano mi środki psychoaktywne.