Kolejne sondaże pracowni badania opinii publicznej wykazują duże i stabilne poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, które deklasuje rywali poparciem na zawrotnym poziomie przekraczającym jedną trzecią społeczeństwa. Mimo to wiele osób, w tym część czytelników NaTemat, nie chce w to uwierzyć i podważa wyniki badań. Dlaczego?
Połowa stycznia 2016 roku. Agencja S&P obniża rating Polski, Komitet Obrony Demokracji hałasuje w internecie i na ulicach, a Komisja Europejska bierze pod lupę naszą demokrację. Tymczasem IBRIS ogłasza, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się teraz, to Prawo i Sprawiedliwość zdobyłoby aż 32 proc. głosów. Luty. TNS Polska publikuje wyniki sondażu, w którym PiS ma nawet więcej, bo 37% poparcia. Wisienkę na torcie kładzie CBOS: 39 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Jedni się cieszą, drudzy wzruszają ramionami, inni są w szoku.
Ci ostatni zadają pytanie: jak to możliwe, że PiS ma taki duże poparcie, skoro nie głosuje na niego nikt z moich znajomych? Niektórzy posuwają się nawet do tego, by oskarżać instytucje badające opinię publiczną o kłamstwo, którym te chcą się wkupić w łaski posła Jarosława Kaczyńskiego. Jednak wyjaśnienie sprawy jest znacznie prostsze, choć na poziomie emocjonalnym może być dla niektórych trudne do zaakceptowania.
Sondaż w roli cepa
Sondaże poparcia dla partii politycznych są wyjątkowo często używanymi narzędziami walki partyjnej. Politycy, ale też gorliwi zwolennicy konkretnej opcji politycznej, wyznają bardzo prostą, lecz błędną zasadę: sondaż korzystny dla mojej partii dobry (znaczący, przełomowy), a sondaż niekorzystny jest zły (nieistotny, nieważny). Nic nowego. Hipokryzja? Częściowo tak, ale nie tylko.
O ile nie należy lekceważyć cynizmu polityków, którzy w odpowiednich okolicznościach z audycji na audycję są gotowi mówić zupełnie coś innego na ten sam temat, o tyle oddani wyborcy danej partii często wolą się łudzić. Skoro ich znajomi w przeważającej większości głosują na partię X (nieważne czy to będzie PiS, PO, .Nowoczesna czy Razem), to przecież niemożliwe jest, by konkurencyjna partia cieszyła się aż taaaakim poparciem.
Jacy są twoi znajomi?
A jednak jest to możliwe. Dlaczego? Bo nasi znajomi nie są reprezentatywną próbą Polek i Polaków, oddającą proporcje płci, wieku, wykształcenia itp. w całym społeczeństwie. Obracamy się w kręgu podobnych sobie osób, konsumujemy podobne media lub nawet pakiety medialne: z jednej strony np. Newsweek, Gazetę Wyborczą, naTemat, z drugiej Do Rzeczy, Gazetę Polską, wSieci. Rozmawiając z podobnie myślącymi znajomymi, czytając i oglądając podobne media, padamy ofiarą zjawiska "echo chamber" – głosy harmonijnie przeplatające się w naszym środowisku wzmacniają się do tego stopnia, że trudno uwierzyć w to, że inne głosy mają równie duże, jeśli nie większe, grono słuchaczy.
Dodatkowo, o czym ciekawie pisała Miłada Jędrysik w kontekście czytelnictwa, wpadamy w "filter bubble" – Google i media społecznościowe podsuwają nam treści, które są podobne do tych, których już szukaliśmy. W dobie personalizowania treści przypominamy inżyniera Mamonia bardziej niż chcielibyśmy przyznać.
Poza tym Facebook i inne serwisy społecznościowe podsuwają nam treści, którymi już się interesujemy, lub którymi nagle zainteresowało się dużo naszych znajomych. A nasi znajomi są do nas – demograficznie – podobni. Koło się zamyka.
Problemy z badaniami opinii publicznej
Oczywiście nie znaczy to, że badania opinii publicznej są bez wad. Każda metoda ma swoje słabe strony (dlatego należy porównywać wyniki badań prowadzonych tą samą metodą). Na przykład w sondażach przeprowadzanych twarzą w twarz ankietowany może się wstydzić powiedzieć ankieterowi prawdę. Tak do niedawna wyjaśniano niedoszacowanie Prawa i Sprawiedliwości w badaniach przeprowadzonych tą metodą, gdyż PiS kojarzył się niektórym z obciachem. Po wyborach parlamentarnych wygranych przez PiS popularność zyskuje teza, że pisowski obciach przeszedł na Platformę, więc ludzie rzadziej ukrywają swoje poparcie dla PiS.
Niezależnie jednak od tez stawianych przez publicystów i publicystek faktem jest, że obawa przed tym, jak oceni nas pytający (ankieter) może nas skłonić do udzielenia fałszywej odpowiedzi. Oczywiście nie chodzi tylko o badania opinii publicznej i nie dotyczy to tylko kwestii poparcia dla danej partii. Osoby o niepopularnych w swoim otoczeniu poglądach mogą je ukrywać, by nie wyróżniać się z grupy, nie wchodzić w konflikty, nie narazić się np. pracodawcy czy osobom, od których zależy ich pozycja. I znowu – nic nowego.
Punkt widzenia, punkt siedzenia
Sondaże poparcia partii politycznych są bronią, którą wykorzystują "zwycięzcy" do utwierdzenia przewagi nad "przegranymi". Liczą na to, że na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, nieprzekonani poprą partię mocną w sondażach, bo przecież miliony Polaków nie mogą się mylić. Z drugiej strony "przegrani" próbują bagatelizować wyniki, posuwając się nawet do dyskredytowania uczciwości badaczek i badaczy.
Tymczasem zamykanie oczu na rzeczywistość może pomóc przez chwilę poczuć się lepiej, ale z pewnością nie zwiększa poparcia społecznego, niezależnie od tego, po której z wielu stron znajdują się nasze sympatie.