
Niezależnie od tego, jak kto liczy, w tym tygodniu mija 100 dni rządu Jarosława Kaczyńskiego vel Beaty Szydło. Opozycja i publicyści rozliczają PiS z niedotrzymanych obietnic. Tymczasem powinni przyklasnąć i powiedzieć "prosimy o więcej". Bo im więcej (niedotrzymanych obietnic), tym mniej (deficytu).
REKLAMA
Kolejne partie opozycyjne i kolejne media od kilku dni bombardują nas grafikami, na których wyliczają osiem obietnic złożonych na pierwsze sto dni rządu Prawa i Sprawiedliwości. Zaznaczają je na czerwono, stawiają obok krzyżyk lub bijące po oczach hasło "niedotrzymane".
Wina Szydło
Beata Szydło sama jest sobie winna, bo dokładnie wyliczyła w expose, co chce zrobić w 100 dni. Dlatego dzisiaj trudno się z tego wycofać (choć politycy PiS niestrudzenie próbują tłumaczyć, że chodziło o złożenie projektów, a nie wprowadzenie zmian w życie).
Beata Szydło sama jest sobie winna, bo dokładnie wyliczyła w expose, co chce zrobić w 100 dni. Dlatego dzisiaj trudno się z tego wycofać (choć politycy PiS niestrudzenie próbują tłumaczyć, że chodziło o złożenie projektów, a nie wprowadzenie zmian w życie).
Wygląda źle. Niedotrzymane obietnice zawsze wyglądają źle. To z kolei rodzi presję, by jednak te obietnice zrealizować. I to jak najszybciej. A wiemy już, że ekipa Jarosława Kaczyńskiego potrafi "jak najszybciej". Można się więc spodziewać kolejnych nocnych obrad Sejmu, kolejnych projektów bez konsultacji, które trzeba będzie nowelizować po dwóch tygodniach (jak podatek od odpraw).
Potrzeba abolicji
Dlatego powinno się wprowadzić abolicję dla PiS. Trzeba powiedzieć: "Pani premier, panie prezesie, nie będziemy was rozliczać z obietnic". Niech dotrwają do końca kadencji, spokojnie przejmą sobie spółki i urzędy, a później przyjdą wybory i przyjdzie kolejny huragan zmian.
Dlatego powinno się wprowadzić abolicję dla PiS. Trzeba powiedzieć: "Pani premier, panie prezesie, nie będziemy was rozliczać z obietnic". Niech dotrwają do końca kadencji, spokojnie przejmą sobie spółki i urzędy, a później przyjdą wybory i przyjdzie kolejny huragan zmian.
Tylko dlaczego milczeć? Przecież media i wyborcy są od rozliczania rządzących. Ale media powinny być też odpowiedzialne. A dzisiaj bardziej odpowiedzialne, niż wytykanie rządzącym niezrealizowanych obietnic, jest pilnowanie budżetu.
Kosztowne obietnice
Tymczasem obniżenie wieku emerytalnego to w pierwszych latach około 10 miliardów złotych dodatkowych kosztów rocznie. Tymczasem wicepremier Mateusz Morawiecki alarmuje, że w pesymistycznym wariancie w budżecie ZUS na najbliższe pięć lat może zabraknąć nawet 400 miliardów złotych. Rocznie to od 15 do 40 miliardów, które będzie trzeba dołożyć z budżetu, a ten już trzeszczy (m.in. przez program 500+).
Tymczasem obniżenie wieku emerytalnego to w pierwszych latach około 10 miliardów złotych dodatkowych kosztów rocznie. Tymczasem wicepremier Mateusz Morawiecki alarmuje, że w pesymistycznym wariancie w budżecie ZUS na najbliższe pięć lat może zabraknąć nawet 400 miliardów złotych. Rocznie to od 15 do 40 miliardów, które będzie trzeba dołożyć z budżetu, a ten już trzeszczy (m.in. przez program 500+).
Kosztowne jest też podniesienie kwoty wolnej od podatku, choć generalnie im mniej oddajemy państwu, tym lepiej. Ale przecież to oznacza mniejsze wpływy dla budżetu. Dlatego trzeba będzie znaleźć oszczędności (bo samo opodatkowanie kolejnych branż gospodarki to za mało). Na to się jednak nie zanosi.
Zapłacimy wszyscy
Tymczasem kolejne propozycje gospodarcze PiS mogą pośrednio spowodować jeszcze większe ograniczenie dochodów do budżetu. Chodzi o minimalną stawkę godzinową 12 złotych za godzinę. To wypchnie część pracowników wykonujących najprostsze prace do szarej strefy. Poza tym przedsiębiorcy będą mieli mniej środków na inwestycje.
Tymczasem kolejne propozycje gospodarcze PiS mogą pośrednio spowodować jeszcze większe ograniczenie dochodów do budżetu. Chodzi o minimalną stawkę godzinową 12 złotych za godzinę. To wypchnie część pracowników wykonujących najprostsze prace do szarej strefy. Poza tym przedsiębiorcy będą mieli mniej środków na inwestycje.
Dlatego lepiej, jeśli PiS po prostu nie zrealizuje swoich najbardziej kosztownych obietnic. Wszak jego rządy i tak już sporo nas kosztują. Miesiąc temu wyliczaliśmy, że tylko pierwsze tygodnie rządów Jarosława Kaczyńskiego kosztowały naszą gospodarkę 200 miliardów złotych. Swoje 40 miliardów chce też dołożyć Andrzej Duda z ustawą frankową.
Patrząc na to wszystko, można dojść do wniosku, że wszystkim wyjdzie na dobre, jeśli PiS nie będzie wprowadzał swoich wielkich projektów, tylko zajmie się tym, co zwykle robią partie: obsadzaniem posadek i markowaniem aktywności. A media powinny wytłumaczyć wyborcom, że to lepiej. Wszak my wszyscy będziemy musieli spłacać później gigantyczne zadłużenie.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
