W kampanii prezydenckiej Andrzej Duda dużo obiecywał i ostro krytykował Bronisława Komorowskiego za bezczynność. I rzeczywiście, po zaprzysiężeniu był bardziej zdecydowanym prezydentem. Ale tylko do momentu powołania rządu PiS. Wtedy zaczęła się jego systematyczna degradacja. Dzisiaj zostało mu już tylko przypinanie orderów i jeżdżenie na narty.
Pamiętacie kampanię prezydencką Andrzeja Dudy? Pretendent PiS ostro krytykował swojego głównego konkurenta Bronisława Komorowskiego za bezczynność i uległość wobec swojego obozu politycznego. Obiecywał, że on będzie inny. Przedstawiał ambitne plany i obietnice, zarzekał się, że ma za dużo energii, by siedzieć pod żyrandolem.
Ostry początek...
Także dzięki takim zapowiedziom wygrał wybory i 6 sierpnia zaczął pełnić urząd prezydenta. Fakt – na początku grał ostro. Zaszachował Ewę Kopacz i PO pomysłem organizacji referendum w dniu wyborów. Ostro recenzował działania władzy i wydawało się, że pretenduje do odgrywania ważnej roli w polskiej polityce.
Wszystko skończyło się 12 listopada, kiedy zaczął działać Sejm nowej kadencji. Wtedy Duda przestał być najważniejszym politykiem prawicy – należne mu miejsce w hierarchii zajął Jarosław Kaczyński. Bo choć oficjalnie jest szeregowym posłem i nie ma żadnych ustawowo przypisanych uprawnień, to on pociąga za sznurki.
Także te, które są przytroczone do lewej ręki Andrzeja Dudy. Prezydent bez mrugnięcia okiem, wręcz na wyścigi, podpisywał wszystko, co przesłano mu z Sejmu.
...a później narty
Jedyną sprawą, przy której Duda nieco hamletyzował, była nowelizacja ustawy medialnej. Nieoficjalnie dlatego, że negocjował posady dla swoich faworytów. Poza tym prezydent był na nartach. Zresztą to ostatnio jedna z głównych aktywności Głowy Państwa. No, jest jeszcze śpiewanie z prezydentem Słowacji.
Jasne, prezydent też człowiek, ma prawo do wypoczynku. Ale zdjęcia ze stoków trzeba równoważyć informacjami o ważnych decyzjach, o znaczących inicjatywach, a nawet o sporach z rządem czy parlamentem.
Bez inicjatywy
Tymczasem ostatnie tygodnie to właściwie brak znaczących politycznie wydarzeń z udziałem prezydenta. Oczywiście – dla jego wyborców duże znaczenie miał udział Dudy w obchodach Dnia Żołnierzy Wyklętych, ale ani o milimetr nie przybliża to Dudy do zrealizowania obietnic wyborczych.
Jedynym ruchem, który ma temu pomóc jest spotkanie z doradcami ds. bezpieczeństwa państwa NATO. To na pewno pomoże w lepszej komunikacji przed zaplanowanym na lipiec szczyt Sojuszu w Warszawie. Ale i tak wszystko wskazuje na to, że Duda nie wynegocjuje nic ponad to, co załatwili poprzednicy: nie będzie stałych baz NATO, jedynie magazyny sprzętu i częste ćwiczenia.
Uzasadnione pretensje
Duda jest też zupełnie nieobecny w polityce krajowej. W ani jednej sprawie nie sprzeciwił się Prezesowi. W ani jednej sprawie nie mówił głośno o swoich wątpliwościach wobec którejś z ustaw, by wywrzeć presję na sejmowej większości i skłonić ją do modyfikacji kontrowersyjnych zapisów.
Przede wszystkim jednak wyborcy Dudy mogą mieć do niego pretensje za to, że prezydent nie jest w stanie przeforsować swoich obietnic wyborczych. Zarówno obniżenie wieku emerytalnego, jak i podniesienie kwoty wolnej od podatku zostały zepchnięte przez rząd i większość parlamentarną na przyszły rok, a może na jeszcze później.
Typowy strażnik żyrandola
Dzisiaj aktywność prezydenta ogranicza się do typowych funkcji ceremonialnych: przypinania orderów, wręczania nominacji profesorskich, spotkań z harcerzami czy organizowania akcji narodowego czytania. To często ważne i potrzebne inicjatywy, ale przecież nie taka była umowa.
W kampanii wyborczej Duda licytował wysoko. Na początku prezydentury grał ostro, nie ułatwiając życia PO. Z drugiej strony politycy PiS mu nadskakiwali, wydawało się, że pozycja Głowy Państwa wzrośnie. Ale po wyborach to się zmieniło. Prezes przestał się liczyć z Dudą – obaj wiedzą, że PiS będzie potrzebne prezydentowi w walce o reelekcję. A to całkiem skuteczny bat, by zmusić go do tego, czego oczekuje Jarosław Kaczyński.