Ostatnim razem prasa rozpisywała się tak szeroko o łzach na najwyższym szczeblu, kiedy Hillary Clinton płakała w czasie swojej kampanii prezydenckiej. Sheryl Sandberg, bizneswoman i piękniejsza część ekipy Facebooka, zachęcała ostatnio absolwentów Harvard Business School, żeby płakali w pracy, pozwolili innym płakać i otwarcie się do tego przyznawali.
Sheryl Sandberg, była wiceprezes Global Online Sales and Operations Google'a, dziś zaś jeden z filarów Facebooka, jego szef operacyjny(COO), podczas wykładu dla absolwentów Harvardzkiej Szkoły Biznesu, swojej alma mater, mocno podkreślała, że okazywanie silnych emocji w pracy nie jest niczym wstydliwym, a wręcz przeciwnie, może pomóc piąć się po szczeblach kariery. Szczególnie kobietom, które są nauczone, że w relacjach zawodowych muszą zawsze się kontrolować, aby nie zostać uznane za niekompetentne. Sandberg uważa, że pracownice powinny bez skrępowania wyrażać swoje kobiece emocje zamiast na siłę wtłaczać się w formaty zachowań swoich kolegów, mężczyzn.
Nadzieje i lęki
Sandberg twierdzi, że okazywanie swoich słabości i otwarte mówienie o własnych "nadziejach i lękach" pomogło jej znaleźć się na Olimpie Krzemowej Doliny, gdzie rocznie zarabia 300,000 dolarów. Płakałam w pracy – wyznała studentom – Przyznawałam się też innym do płaczu. Staram się być sobą i pozostawać szczerą w pokazywaniu zarówno moich zalet, jak i moich niedostatków. Gorąco zachęcam innych, aby brali ze mnie przykład. To zachowanie pozostaje profesjonalne, zarazem będąc bardzo osobistym. Zanim to zrozumiałam – wyjaśniała dalej – prowadziłam moją karierę, tak jak robią to wszyscy. Starałam się żadnym gestem nie okazać tego, że jestem kobietą. Ostatnio jednak pojęłam jak ważne jest, aby nie wypierać prawdziwych uczuć i nie udawać, że nie mają znaczenia.
Dla Sheryl Sandberg "walka o prawo do płaczu" jest jednym z frontów większej sprawy – bitwy o środowisko pracy przyjazne kobietom, które jej zdaniem zbyt często muszą oddzielać swoje zawodowe "ja" od "ja" domowego. Twierdzi: – Bardzo mocno wierzę w to, że trzeba zabierać do pracy samego siebie w całości. Motywacja do pracy pochodzi z tego, że zajmujemy się rzeczami, które nas naprawdę obchodzą. Pochodzi także z faktu, że przejmujemy się osobami, z którymi pracujemy.
Serce i rozum
A żeby troszczyć się o kogoś, musimy go poznać – musimy wiedzieć, co kocha, czego nienawidzi, co czuje, a nie tylko – co myśli. Jeśli chcesz zdobyć serca i umysły, musisz być liderem, który posiada i umysł i serce oraz umie z nich korzystać z równym zaangażowaniem. Sheryl Sandberg, uprzedzając wątpliwości słuchaczy podkreśliła, że oczywiście sprzeciwia się wykorzystywaniu emocji instrumentalnie. Jeśli łzy, to tylko prawdziwe, nie zaś krokodyle szlochy, produkowane na potrzeby sytuacji, którą chcemy rozegrać na naszą korzyść.
Wydaje się jednak, że jej podejście, choć idealistyczne, jest utopijne. Dlaczego bycie sobą w pracy ma polegać na tym, że możemy płakać, kiedy nam się spodoba? Dlaczego płacz ma mieć płeć i pozostać przede wszystkim sprawą kobiet? Dlaczego, jeśli płaczemy w pracy, mamy trwać przekonaniu, że zajęcie, które na co dzień wykonujemy, jest właściwym, życiowym wyborem?
Płacz i płać
Marzena Falc, doradca zawodowy z Pracowni Poznawczo-Behawioralnej w Warszawie odpowiada: Oczywiście to, czy płacz jest uznawany w środowisku pracy za zjawisko normalne, na porządku dziennym, czy też jest postrzegany jako niepotrzebny emocjonalny eksces, zależy w dużej mierze od rodzaju pracy i od pracodawcy. Nie wyobrażam sobie jednak, aby w korporacji można było tolerować powszechnie przyzwolenie na wyrażanie emocji w taki skrajny sposób z jednego prostego powodu - to zaburzyłoby całą strukturę pracy i dałoby przyzwolenie także na takie niezdrowe emocje jak agresja i złość. Płacz nie jest bowiem tylko problemem dla osoby, która płacze - to także problem dla tych, którzy z nią pracują, a którzy mogą się nad nią litować, złościć się na nią, uważać jej płacz za oznakę słabości albo przeciwnie - manipulanctwa.
Cykle i blokady
Nadmierna emocjonalność w pracy nigdy nie przynosi korzyści - twierdzi stanowczo Falc. Nie wyobrażam sobie, żeby można było budować własną karierę czy też swoje miejsce pracy na emocjach, w jakich płacz ma źródło, a które najczęściej rodzą się z poczucia bezsilności. Płacz nie jest sygnałem, że świetnie nam w naszej pracy. To nie jest oznaka tego, że dobrze się tam czujemy i nie boimy się wyrażać naszej osobowości, że nie jesteśmy poblokowani. Wręcz przeciwnie! To znak, że czujemy się w naszej pracy coraz gorzej, że nie lubimy jej, dochodzimy do krańca naszej wytrzymałości, tylko jeszcze nie umiemy tego przed sobą przyznać. Nie jest też prawdą, że sprawiedliwie by było, aby kobiety mogły swobodniej płakać w pracy, bo wtedy wyrażałyby pełniej swoją kobiecość. Pracowałam z wieloma kobietami, które przechodziły przez wszystkie swoje miesięczne hormonalne emocjonalne cykle, ale żadna z nich nie miała nigdy potrzeby wypłakania się. Potrzeba płaczu nie ma płci. Jeśli występuje, trzeba zastanowić się, czy jest to praca dla mnie, a nie - czy mój pracodawca pozwala mi poprzez płacz realizować w pełni moją osobowość.
Zawsze osobiście
Z oceną Marzeny Falc na pewno nie zgodziłaby się autorka amerykańskiego bestselleru "Always Personal: Emotion in The New Workplace", Anne Kreamer, która przez ponad kilkaset stron analizuje i argumentuje, że emocje są do pracy koniecznie potrzebne. Co więcej – zgadza się z Sheryl Sandberg, że grupą, która w sposób szczególny jest odpowiedzialna za ich wprowadzenie do biur, są kobiety. To kobiety stanowią 41% osób, które płaczą w miejscu pracy. Dla porównania robi to tylko 9% mężczyzn. Zdaniem Kreamer liczby te wskazują na to, że rynek pracy jest już gotowy na wprowadzenie nowego modelu radzenia sobie z emocjami, skoro niemalże połowa kobiecej części personelu i tak się do nich przyznaje i je okazuje. Byłoby niezdrowo i nierozsądnie w sensie biznesowym tłamsić je i wypierać.
Kreamer twierdzi, że tak ceniona, nie tylko w pracy, wytrzymałość i odporność na ciosy, może być rozumiana na nowy sposób - nie jako siła, która każe nam zacisnąć zęby, kiedy trzeba, ale jako siła, która pozwala nam rozpoznać własne emocje i je pokazać - niezależnie od ich rodzaju. Mówiąc krótko: Kreamer poleca nam zamienić samokontrolę na samoświadomość i twierdzi, że emocjonalna równowaga nie oznacza "siły spokoju", ale umiejętność okazywania zarówno tych bardzo pozytywnych, jak i tych najciemniejszych emocji. Środowisko pracy nie powinno, jej zdaniem, dzielić się na Entuazjastów, Mruków i Panów Dulskich, którym wszystko jedno, ale na złożone psychologicznie osoby, które potrafią zaprezentować pełne spektrum emocji.
Dla Kreamer praca staje się więc takim środowiskiem emocjonalnym, jakie rezerwujemy zwykle dla domowników i znajomych. Załóżmy, że przy odpowiedniej dobrej woli uda nam się wytworzyć podobną atmosferę w biurze. Ale czy rzeczywiście tego chcemy? Czy chcemy, żeby nasza praca stała się tak bardzo prywatna, wręcz intymna? W atmosferze, w której każdy ma serce i patrzy w serce pracownicy i pracodawcy zamieniają się w sforę psychoanalityków i pacjentów, wymieniając się tylko rolami. Nie neguję, że może to przynieść wymierne efekty komercyjne, ale ile energii zostanie nam na życie poza pracą?
Wsiadaj na pokład
Niezależnie od tego, czy bardziej podoba nam się model myślenia o pracy, w którym płacz wskazuje na to, że mamy dość naszego miejsca zatrudnienia, czy raczej na to, że potrafimy dzielić się z naszym środowiskiem pracy naszymi emocjami oraz niezależnie od tego, czy uważamy, że płacz ma płeć, czy też nie – na pewno warto z wykładu Sheryl Sandberg na temat ścieżki kariery zapamiętać jedno zdanie, w którym tłumaczy się ze swojego transferu z Google do Facebooka: – Kiedy firmy rozwijają się szybko, kariery robią się same. Kiedy to się nie dzieje, zaczynasz odczuwać stagnację i kombinować. Jeśli więc ktoś zaoferuje ci miejsce w statku kosmicznym, nie pytaj. Po prostu wsiadaj.
Lepiej więc nie mów już nam o płaczu, droga Sheryl. Opowiedz raczej o tym, jak wygląda Ziemia z kosmosu. Z wysokości 300,000 dolarów na pewno nawet wilgotne oczy nie mącą ostrości widzenia.