Piąty sezon „Ekipy z Warszawy” trwa. Przed nami trzeci odcinek (niedziela, 23, MTV Polska). Imprezowicze, których do tej pory można było spotkać w warszawskich klubach, teraz buszują we Wrocławiu. I jest naprawdę grubo. Za grubo. Tak, że ciężko się to ogląda.
Hit
Warsaw Shore to program wzorowany na „Ekipie z New Jersey”, której pierwszy odcinek wyemitowano w grudniu 2009 roku w MTV. Członkowie pili, kłócili się, romansowali, wydawało się, że to jest hardkor. Na pomysł wyprodukowania tego formatu wpadł Anthony Beltempo z Vh1. Serial z głośnymi, młodymi i odważnymi z każdym odcinkiem przyciągał coraz większą liczbę widzów. Pierwszy odcinek obejrzało 1,38 miliona osób, a ostatni z pierwszego sezonu już prawie 5 milionów. Co ciekawe – i przerażające – program był najchętniej oglądany przez widzów małoletnich, w wieku od 12-14 lat.
Szybko powstały bliźniacze ekipy. Z Cardiff, Newcastle i z hiszpańskiej Gandii. Jednak po kilku latach okazało się, że format zaczyna się widzom nudzić. Oglądalność "Ekipy z Cardiff" spadła do takiego poziomu, że w kwietniu 2014 roku serial został zdjęty z ramówki MTV.
Być może z obawy przed niską oglądalnością "Ekipa z Warszawy" dwoi się i troi, żeby zatrzymać przy sobie widza. Albo zyskać nowego, który szuka mocnych wrażeń. Bo o ile cztery pierwsze sezony „mieściły się jeszcze w głowie”, to przy piątym można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że ekipie puściły wszystkie hamulce, oglądać się już tego nie da.
Pato Skład
Kojarzycie scenę z filmu „Testosreon”, w której Tomasz Karolak opowiada o swoim żalu po rozstaniu z ukochaną? – Wracałem z tej Piły jak trup, jechałem i stawałem na poboczu, rzygałem, znowu jechałem, znowu stawałem, znowu rzygałem. Koszmar – mówił Fistach. Nowe „Warsaw Shore” można opisać tak: wracają z imprezy jak trupy, jadą z wódą, idą do bzykalni, rzygają, potem znowu jadą z wódą, znowu idą do bzykalni i znowu rzygają. W przerwach kogoś wyzwą, pobiją, popłaczą się. Szara codzienność.
Nie wiadomo, czy uczestnicy są zadowoleni z tego, co dzieje się z ich wizerunkiem. Program ma reżysera, Cyryla Ziąbera, i nie wiadomo, na ile ich zachowanie jest spontaniczne, a na ile wykreowane. Nie wiadomo, który scenariusz jest gorszy: dać się wyreżyserować w taki sposób, że potem nieprzyjemnie patrzy się w lustro, czy nie mieć hamulców, z własnej inicjatywy robić z siebie „patolę” i patrzeć się w lustro z uśmiechem.
Eksperyment kulturowy
Kiedy pojawiła się "Ekipa z New Jersey" program nazywano zjawiskiem kulturowym, a na Uniwersytecie w Chicago zapowiedziano nawet konferencję akademicką, podczas której naukowcy mieli analizować wpływ programu na kulturę amerykańską. Do niedawna faktycznie można było patrzeć na "WS" jak na ciekawostkę, nie tylko dla beki. Spojrzeć na serial po prostu jak na program dokumentalny o tym, co się stanie, kiedy na kilka tygodni każemy zamieszkać grupie ludzi w jednym, imprezowym domu, dać im alkohol i zawozić na imprezy.
Wspomniana wcześniej bzykalnia – to pokój z łożem do uprawiania seksu. Jest też jacuzzi albo dmuchany basen, niby do relaksu, ale każdy przecież wie, że te miejsca służą do podkręcenia atmosfery albo do realizowania pijackich żartów.
Uczestnicy wybierani są na castingach – czyli na imprezach, na których osoby związane z produkcją obserwują ludzi i wybierają tych, którzy najlepiej się bawią. Czyli są w stanie wypić dużo wódki i nie paść trupem, dużo tańczyć, całować się i zależy im na wyglądzie. Chłopcy są umięśnieni i zawadiaccy, dziewczęta zgrabne, seksownie ubrane, w ostrym makijażu. W efekcie polscy ekipowicze stają się swoimi klonami.
Mają gładką cerę, podobne fryzury, dziewczęta mają napuchnięte usta i zrobione piersi, włosy pomalowane na blond. Mają jakieś swoje zasady, niektórzy trzymają się ich długo, ale w pewnym momencie puszczają się, jakby nie dostrzegali już mężczyzn, którzy chodzą za nimi z niemałymi kamerami.
Nowi
W piątym sezonie występują już tylko najwytrwalsi. I dwóch nowych. Bliźniacy Piotr i Paweł szybko zyskali popularność, po dwóch odcinkach, w których mieliśmy „przyjemność” ich oglądać, wiadomo, że zrobią ekipową karierę. Panowie są przypakowani, uśmiechnięci, chętni do zaliczania lasek. Najbardziej podoba się im „Duża” Ania i Klaudia – czyli blondynki z dużym biustem i napęczniałymi wargami.
Bliźniacy twierdzą, że wszystkim się dzielą, a ich największym idolem jest „Stifler” – Damian. Podziwiają go za to, że zawsze dobrze się bawi (czyli upija do nieprzytomności, a kiedy jest jeszcze wśród żywych – rozbiera się do naga i robi „taniec nietoperza”, czyli macha rękami i przyrodzeniem, wygląda to co najmniej dziwnie), zalicza dziewczyny. Ma nawet specjalny licznik. Nie muszą mu się podobać.
Bracia Piotr i Paweł z Wrocławia dorabiają jako chippendale, można ich zamówić na wieczór panieński. Są bardzo młodzi i naiwni, a kiedy się upiją są powodem, dla którego powstał ten tekst. W ostatnim odcinku jeden z nich tak bardzo się upił, że przebudził się w bzykalni, wstał, wysikał na złożoną pościel i na łóżko, po czym położył się na ten mocz i zasnął.
Reakcję domowników poznamy w kolejnym odcinku. Wcześniej jego brat wymiotował do jednej muszli klozetowej z Klaudią. Urocze tête-à-tête. W pierwszym odcinku Paweł, jak sam stwierdził, obudził się z mieczem. „Mała” i figlarz Wojtek zdjęli nieprzytomnemu od wódki chłopakowi majtki, wlali mu ketchup między pośladki i wsadzili w nie drewnianą miarkę do penisa.
Chore głowy
Poza melanżem ekipa ma pracować, ale im się za bardzo nie chce, bo nie dają rady robić nic innego niż mieć kaca, jeść, uprawiać seks i pić wódkę litrami. Taki eksperyment socjologiczny można przeprowadzać przez dwa, trzy sezony, ale w piątym widz zaczyna martwić się o zdrowie uczestników. Mają coraz bardziej wyniszczone twarze, piją tyle, że prawdopodobnie grozi im alkoholizm, mają pijacką chrypę, czasami widać, jak są chorzy od ciągłego imprezowania.
Nie obchodzi nas życie prywatne Ekipy. Chodzi o to, że wybrali sobie przedziwną ścieżkę kariery, która z odcinka na odcinek jest coraz bardziej przerażająca. Piąty sezon i „Summer Camp” to maraton wymiotowania, seksu przed kamerami, sztucznych, pijackich konfliktów i bezmyślnego płaczu. Oni już nie dają rady, zaraz stanie się jakaś tragedia.
Jeśli nie w domu, to przed ekranami – w końcu ile można patrzeć na ludzi śpiących w fekaliach, słuchać ich stękania i odgłosów wymiotowania. Przekleństw już się nie słyszy, one nawet nie rażą, tylko po prostu są. Jak dzień dobry, do widzenia i dziękuję.