Premiera „Warsaw Shore”. Seks, alkohol, prostactwo i gigantyczny poziom żenady
Michał Mańkowski
11 listopada 2013, 01:40·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 listopada 2013, 01:40
Jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, „Warsaw Shore” to chyba jedna z najbardziej oczekiwanych premier ostatnich miesięcy. Do takiego wniosku można dojść patrząc na facebook’owe tablice polskich internautów. Pierwszy odcinek „Ekipy z Warszawy” potwierdził, a nawet przebił najgorsze obawy. Poziom żenady jest tak duży, że aż absurdalny. Jest wszystko to, czego można było się spodziewać: seks, alkohol, imprezy, prostactwo i masa stereotypów.
Reklama.
O produkcji mówiło się już od kilku długich tygodni. Polska wersja znanego za granicą programu budziła spore zainteresowanie jeszcze przed oficjalną premierą. Wiadomo było, że można spodziewać się naprawdę wszystkiego. To zaczęło się potwierdzać w momencie, gdy w końcu przedstawiono listę uczestników. Teraz – po premierze pierwszego odcinka – to już pewne: pod względem poziomu dna polska "Ekipa" nie ustępuje za wiele swoim zagranicznym kolegom po fachu.
Zapowiada się na hit, ale raczej nie ma się tu z czego cieszyć. Co najwyżej ze słupków oglądalności, bo przeczucie mówi mi, że te będą większe niż w przypadku równie idiotycznej „Miłości na bogato”. Swoją drogą, złośliwi zauważają, że polska edycja nie jest ani "Warsaw", ani "Shore". Bo w stolicy nie ma wybrzeża, a uczestnicy nie są nawet z Warszawy.
Zamysł jest prosty. Do wspólnego domu trafia osiem osób, które przez miesiąc mają się dobrze bawić. Całość jest oczywiście non stop nagrywana, a efekty można oglądać na MTV. Pierwszy odcinek „Warsaw Shore” to krótkie przedstawienie bohaterów i pierwsza wspólna impreza. Całość przeplatana wypowiedziami chyba nie zawsze do końca trzeźwych bohaterów. Nie ma tam wyżyn inteligencji, jest za to góra przekleństw, alkoholu i oczywiście seksu. Wszystko to okraszone sporą dozą prostactwa.
Nie mam pojęcia skąd producenci wzięli uczestników, ale czapki z głów. Naprawdę - dawno się tak nie uśmiałem jednocześnie czując tak wielkie zażenowanie. Nie wiem, co skłania ludzi do zgłoszenia się do takiego programu. I chyba wolę nie wiedzieć. Potwierdzają się wszystkie stereotypy: o wytatuowanych, łysych „karkach” i kobietach, którym, no cóż, daleko do cnotliwych. To prawdziwa kuźnia genialnych cytatów. Tylko czekać aż na Facebooku pojawi się fanpage z najlepszymi wypowiedziami. A te padały nie tylko z ust uczestników, ale i ich rodziców. Ci – muszą być naprawdę dumni ze swoich dzieci.
„Synku przywiozłam Ci Twoje ulubione prezerwatywy XL-ki, żebym babcią nie została” – mówiła jedna z mam. Potem dowiedzieliśmy się od syna, że to za mało, bo „ma 6 gumek, a musi wydymać 1000 lasek”. Paweł podkreślał też, że ma nadzieje, iż „wyjdzie z tego jakieś szpachlowanie”. W tym ma mu pomóc jego fantastyczny tatuaż na brzuchu (kobiece usta) i plotki o jego „wielkim naganiaczu”. Tak – dobrze czytacie. Takie teksty naprawdę dało się usłyszeć.
„Naganiacz” chyba zadziałał, bo udało się „zaszpachlować”. W pierwszym odcinku był już seks. „Spodobał mi się i jakoś tak wyszło” – tłumaczyła Ewelina, która miała potem nie tylko zwykłego, ale i moralnego, kaca. Niestety jej „wybranek” nie mógł patrzeć w lustro podczas „bzykania” na co bardzo miał ochotę. Widzowie widzieli co najwyżej kołdrę i słuchali tłumaczeń, że jeszcze „nie jest gotowy”.
Podczas premierowej imprezy bodajże tylko jedna z domowniczek powstrzymała się od jakiegokolwiek zbliżenia. Wszyscy inni się – cytując jednego z uczestników – lizali i macali. Raz z tym, raz z tamtym, potem z tamtą, chwilę później z następną. I tak dalej, i tak dalej. Niektórzy już ironicznie przekręcają nazwę na "Warsaw Whores".
Są już pierwsze „miłości” i konflikty. Porobiły się mniejsze grupki, które – na razie za plecami – nie do końca się lubią. Nie wszystkim pasuje, że „pasztety drą mordę” lub „laluś jest pozerem” (mniej więcej tak to brzmiało). Nie zdziwię się jak dojdzie do rękoczynów. A wtedy może być gorąco, bo Trybson (osobiście mój faworyt) trenował kiedyś MMA. O czym można było się przekonać w pierwszym odcinku.
Trybsonowi bardzo spodobała się willa, w której mieszkają. Do tego stopnia, że – jak mówił – „dupeczki, które ściągnie będą same rozkładać nogi”. Przekonywał także, że dzięki niemu „wszystkie mają mokro, a jeśli będą jakieś problemy to ma żelik”. Ogólnie „ostry z niego dzik i każda świnia przy nim krzyczy”. Do tego najbliżej chyba Ani, która nie kryje nim zafascynowania. Dowiedzieliśmy się, że łysy, przypakowany i wytatuowany facet to dla niej ideał. Nie będzie jednak łatwo, bo „da mu dopiero jak będzie miły”. Ania, które siebie nazywa Małą, ma też „wyje***e” – co sama podkreślała pytając, czy może bekać na głos. Warto wspomnieć także o wyrafinowanym podrywie Trybsona. No bo która z kobiet nie poleciałaby na tekst „możemy się polizać w trójkącie”.
Panie z „Warsaw Shore” maja o sobie równie wysokie mniemanie, co panowie. Jedna jest pewna, że będzie kiedyś żoną Hugh Hefnera, bo jest najlepsza i najfajniejsza. Kolejna potwierdza stereotypy, bo „uwielbia kolor różowy, i panterkę, i zeberkę”. I ogólnie cieszą się, że „są takimi samymi wariatkami, które drą mordę”. Dwie z nich są także świetnymi taktyczkami. Już na początku wpadły na genialny plan opróżnienia lodówki i przyniesienia sporej części jedzenia i picia do siebie pod łóżko. „Będziemy miały jutro zapas, a nikt nie będzie miał. Hi hi hi”
Cytować można by jeszcze długo, ale ciężko wszystko spamiętać. W końcu jak to powiedział jeden z uczestników „jesteśmy po to, żeby robić show, pokażemy, że Polska ma pierdo******e i inne ekipy się umywają”.
Czy im wyszło? Wystarczy spojrzeć na komentarze internautów.
Wszystko na razie odbywało się w domu, ale wiadomo już, że w następnych odcinkach Ekipa będzie jeździć po warszawskich klubach. Można być pewnym, że cyrk będzie jeszcze większy. Chociaż może lepiej użyć tutaj słowa Zoo. Taki neon wisi w jednym z pokojów „Ekipy” i chyba idealnie oddaje to, co można było zobaczyć w pierwszym odcinku. I choć wszyscy na produkcji wieszają psy, to za tydzień pewnie zerkną na kolejny odcinek, żeby sprawdzić, jak daleko można się jeszcze posunąć. I koło się zamyka.
Gratulacje dla MTV za wybór pustaków, prostaków i chamów !!!
Burdel na żywca.. "każdy z każdym" i chyba nie będzie ani słowa przesady
Producentom nalezą się gratulacje. Bardzo się musieli starać, żeby w jednym miejscu zgromadzić tyle pustaków. Całe to towarzystwo można określić jednym słowem: obrzydliwe.
Mam tylko jedną nadzieję: że NIGDY tego czegoś nie spotkam na żadnej imprezie, ulicy, w ogóle gdziekolwiek. Polsko, poddaje się!