Rosja już odpuściła sobie z Ukrainą i testowaniem wytrzymałości Zachodu? Takie wrażenie można odnieść nad Wisłą, gdzie po zmianie władzy temat wojny w Europie został całkowicie wygaszony. Tymczasem okazuje się, że w ostatnich miesiącach Kreml niepostrzeżenie przesunął linię frontu daleko poza ukraiński Donbas. – Rosja pracuje już nad destabilizacją Niemiec – usłyszeli uczestnicy spotkania szefów niemieckich służb specjalnych z tamtejszymi parlamentarzystami.
Władimir Putin udowadnia, że nie potrzebuje "zielonych ludzików" i czołgów, by przesuwać front rozpętanego w Europie konfliktu dalej na Zachód. Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Reklama.
Kryzys migracyjny wydatnie pomógł Kremlowi w rozgrywaniu Europy. Fot. Istvan Csak / Shutterstock.com
"Rosyjscy Niemcy" chętnie zasilają protesty przeciwko polityce Angeli Merkel i rzekomej "islamizacji Zachodu". Fot. Twitter/doammuslims
Spiskowe teorie potwierdzone
Do spotkania doszło w lutym, ale dopiero w połowie marca niemieckie media doniosły o tej sprawie i mrożących krew w żyłach nie tylko w Niemczech słowach, które na nim padły. Występując przed członkami Parlamentarisches Kontrollgremium (swego rodzaju odpowiednikiem polskiej sejmowej komisji ds. służb specjalnych) dowodzący kontrwywiadem Hans-Georg Maaßen i szef służb wywiadowczych Guido Müller nie zamierzali bowiem ukrywać, że Kreml za jeden z najważniejszych celów ma obecnie destabilizację Niemiec.
Dlaczego, skoro Niemcy uchodzą za jedno z tych państw, które najlepiej dogadują się z Władimirem Putinem? Bo rozchwianie Republiki Federalnej Niemiec to byłaby spektakularna zemsta za zaangażowanie Angeli Merkel w zatrzymanie przelewu krwi na Ukrainie i doprowadzenie do obłożenia Rosji międzynarodowymi sankcjami, które drastycznie wpłynęły na kondycję tamtejszej gospodarki.
Jednak "hybrydowe" działania przeciw Niemcom prawdopodobnie były w agresywnej rosyjskiej strategii geopolitycznej od dawna. A to dlatego, że dzięki nim Kreml mógłby nie tylko osłabić krytykę poczynań rosyjskiej armii na świecie, ale przede wszystkim jeszcze bardziej skłonić Berlin do współpracy. Na przykład przy tworzeniu układu czyniącego z Europy Wschodniej zakładników rosyjskiego sektora energetycznego.
Kryzys migracyjny w służbie Putina
Jak zdaniem Maaßena i Müllera Rosjanie próbują zdestabilizować Niemcy? W ostatnich miesiącach mowa przede wszystkim o podgrzewaniu kryzysu migracyjnego, a raczej związanych z nim nastrojów "Niemców". Cudzysłów jest tu użyteczny, bo szefowie Verfassungsschutz i Bundesnachrichtendienst na spotkaniu z członkami Bundestagu alarmowali, iż część protestów przeciwko przyjmowaniu uchodźców i imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki zorganizowana była przez tzw. Russlanddeutschen. Czyli członków blisko dwumilionowej społeczności pochodzenia rosyjskiego.
Chętnie wspierają oni podnoszącą głowę niemiecką skrajną prawicę w działaniach mających zdyskredytować przywództwo Angeli Merkel i jej pomysł na politykę międzynarodową. Niemieckich speców od wywiadu i kontrwywiadu szczególnie mocno zaniepokoiła jednak zdolność Rosjan do kreowania własnych propagandowych "eventów" nad Łabą.
Chodzi na przykład o wydarzenia ze stycznia, gdy rosyjska społeczność wyszła na ulice niemieckim miast, by krytykować Bundeskabinett za to, że stali się celem bandytów zaproszonych z Bliskiego Wschodu. Bo przecież jedną z najbardziej bulwersujących spraw z migrantami w tle na początku roku było rzekome zgwałcenie mającej rosyjskie pochodzenie 13-letniej Lisy.
Dziewczynka zniknęła bez śladu 11 stycznia w drodze ze szkoły. Odnalazła się już następnego dnia, ale rodzicom i policjantom wyznała tragiczną historię zgwałcenia przez grupę uchodźców. Natychmiast Rosjanie z niemieckimi paszportami masowo pojawili się na demonstracjach pod siedzibami niemieckich władz, a za nimi pojawiły się wozy transmisyjne z logo kremlowskich tub propagandowych - Russia Today i Pierwyj Kanał.
"Prawdziwi Niemcy" dają się złapać
– W tym przypadku powinny zwyciężyć prawda i sprawiedliwość – oburzał się na ich antenach sam szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. Nie zawahał się też oskarżyć władz w Berlinie o celowe tuszowanie dramatu, jaki społeczność rosyjską w Niemczech miał spotkać ze strony ludzi ściągniętych przez Angelę Merkel. 13-letnia Europejka zgwałcona przez muzułmańskich uchodźców to było wydarzenie, na które nie mogli biernie patrzeć także "prawdziwi Niemcy" spod znaku ruchu PEGiDA, Alternatywy dla Niemiec, czy mających swoje 5 minut skrajnie prawicowych formacji tęskniących za III Rzeszą.
Po kilku dniach śledztwo wykazało jednak, że Lisa... wyssała wszystko z palca, a na krótko uciekła z domu z powodu problemów rodzinnych i szkolnych. O tym rosyjscy korespondenci z Niemiec nie zająknęli się już ani słowem. A na manifestacje sprzeciwu wobec polityce Angeli Merkel osoby pochodzenia rosyjskiego wciąż przychodzą z transparentami typu "Nasze dzieci są w niebezpieczeństwie".
Natomiast Maaßena i Müllera bardziej niż migranci niepokoją właśnie mieszkający w Niemczech imigranci z Rosji i ich potomkowie. Społeczność tę szefowie służb specjalnych zza Odry mieli nazywać "wyjątkowo podatną" na inspiracje z ojczyzny. Ostatnimi czasy płynnie nadchodzą one z Kremla dzięki wzmożonej aktywności liderów rosyjskich organizacji w Niemczech, którą zaobserwowały kontrwywiad i wywiad.
– Rosja testuje, czy jest w stanie doprowadzić do zmiany na czele rządu w tak dużym i stabilnym kraju – mówił wprost szef NATO-wskiego Centrum Doskonalenia w zakresie Komunikacji Strategicznej w Rydze Jānis Sārts na długo przed ujawnieniem informacji o tym, co przedstawiciele Bundestagu usłyszeli od szefów służb specjalnych. Zwracał on przy tym uwagę na ostatnie sondaże, które wskazują, że choć CDU/CSU i SPD są wciąż silne ujęciu federalnym, to są landy, gdzie po najbliższych wyborach jedną z dominujących sił politycznych będzie eurosceptyczna AfD.
Polska zbagatelizowała, czy już przegrała?
Starania Rosjan nie idą więc w Niemczech na marne. Jednak zdaniem eksperta NATO, świadomość tego wśród tamtejszych władz sprawia, iż Niemcy z zagrożeniem ze strony Kremla mają już w Europie najmniejszy problem. Dlaczego? Bo inne narody naszego regionu wciąż żyją w błogiej nieświadomości tego, jak są rozgrywane lub ich rządy bagatelizują zagrożenie.
Skoro front nowoczesnej, tzw. "hybrydowej" wojny prowadzonej przez Rosję de facto jest dziś już w Niemczech, to jak wygląda w tej sytuacji położenie Polski? Naiwnością byłoby bowiem sądzić, że nad Wisłą mamy enklawę wyłączoną z tej gry. Tymczasem od chwili, gdy Jarosław Kaczyński i Beata Szydło zastąpili Ewę Kopacz, temat konfliktu Rosji z Europą jakby w ogóle dla szefów rządu nie istniał. W zastanawiający sposób zamknięty został także przez polską dyplomację i prezydenta Andrzeja Dudę. W Warszawie mówi się dziś przecież raczej o zagrożeniu z Zachodu...