Tramwaj to całkiem niezłe źródło wiedzy na temat tego, co w internetach i gazetach tak ludzi bulwersuje, a oprócz polityki (to przemilczmy) często są to pudelkowe newsy. Wczoraj na przykład dowiedziałam się w ten sposób, że Cezary Pazura zagra w „Dziadach” w wersji science fiction (o Mickiewiczu „pod wpływem” będzie zresztą za chwilę), a niejaka Margaret suszy się po kąpieli kilka godzin suszarką.
Przedziwne, że ludzi to kręci – tym bardziej że opowiadały to sobie panie w wieku wcale nie młodzieńczym (może powinnam więc sprawdzić, a nuż – to odmładzające). Wstyd się przyznać, ale lubię podsłuchiwać współpasażerów – wyłączając irytujący szczebiot rozregulowanych hormonalnie nastolatek czy dresiarską nowomowę mężczyzn w wieku każdym. Większość prowadzi jednak rozmowy raczej na poważnie, niekiedy są zabawne, niekiedy smutne, a niekiedy bardzo inspirujące.
I tak ostatnio, jadąc do pracy, usłyszałam rozmowę właśnie z tej kategorii. Dwóch starszych panów rozmawiało o Bodo i jak zrozumiałam – w kontekście nowego serialu. Rozmowa sama w sobie nie była porywająca, gdy nagle jeden do drugiego rzucił: kiedyś to były skandale! Taki Mościcki na przykład – i tu niecenzuralne słowo, sugerujące, że rzecz dotyczy kobiety i skandalicznego z nią związku.
Nie dosłuchałam rozmowy do końca, zmuszona koniecznością wysiadki, ale to jedno zdanie dało do myślenia, podobnie jak news o kosmicznych „Dziadach” naszego narodowego wieszcza. Wszak historia pełna jest skandalistów i to znacznie ciekawszych nawet niż rzeczony Bodo.
Wpadł mi więc pomysł, by sprawdzić, która z historii prawdziwych, a skandalizujących (wówczas, a może i dziś także – o analogie jak się przekonacie nie trudno) mogłaby okazać się idealnym materiałem na niezły scenariusz...
Krwawy mnich
Zakazana miłość, potajemny seks, pieniądze, intrygi i zabójstwo z premedytacją. A w roli głównej zakonnik z Jasnej Góry, który w tajemnicy utrzymuje kochankę, okrada Najświętszą Maryję Pannę, a potem rzuca się w spiralę zbrodni.
Historia wydarzyła się naprawdę, tuż przed I wojną światową żyła nią cała Polska. A dziś? Gdyby sprytnie wymyślić scenariusz i dobrze obsadzić role, kto wie… może Smarzowski? A w roli mnicha... pomyślmy.
Czarnym charakterem byłby paulin z Jasnej Góry niejaki Damazy Macoch. Braciszek w żadnym wypadku nie odpowiadał wyobrażeniom na temat zakonników (dziś to zadanie nieco łatwiejsze). Był niewybrednym smakoszem, nie gardził zabawą, doceniał wdzięki kobiet. Zwłaszcza pięknej Heleny, telegrafistki z Łodzi, którą niechcący zapoznał… podczas spowiedzi.
Sakrament ten zamienił się bardzo szybko w coś zdecydowanie niesakramentalnego, a Helena została utrzymanką mnicha, który wynajął jej mieszkanie, a następnie – by całkowicie zamaskować swój romans – wydał za mąż za własnego kuzyna. Co więcej – ślubu udzielił osobiście, a następnie wraz z młodą parą bawił się na wystawnym weselu, które urządził w warszawskim Hotelu Europejskim za bajońską wówczas kwotę 1400 rubli. Później – a jakże – obsypywał Helenę kosztownymi prezentami. A gdy kuzyn i formalny mąż kochanki zaczął orientować się w swej zawstydzającej sytuacji, zaradny Damazy zdecydował, że uczyni z Heleny… wdowę. Jak? Siekierą!
Rozczłonkowane zwłoki Macoch ukrył w starej kanapie, którą następnie zatopił w podczęstochowskim kanale. Ciało ofiary dość szybko wydobyli jednak okoliczni chłopi. Kunsztownie prowadzone śledztwo zaprowadziło ostatecznie policję wprost do zakonnika. Wtedy też wyszło na jaw, skąd Macoch brał pieniądze na swą kochanicę. Regularnie okradał kasę klasztoru na Jasnej Górze, brał też pieniądze z kościelnej tacy. Dopuścił się nawet okradzenia klasztornego skarbca i przywłaszczył sobie niektóre z kosztownych wotów składanych wokół jasnogórskiego obrazu oraz klejnoty zdobiące jego oprawę i korony Matki Boskiej.
Proces Macocha przed sądem w Piotrkowie był relacjonowany nawet przez amerykańskie gazety. Cały świat fascynował się mroczną historią upadłego mnicha z Polski. W 1912 roku zapadł wyrok – Macoch został skazany na 12 lat więzienia. Zmarł w nim 4 lata później na gruźlicę. Podobno przed śmiercią targały nim potężne wyrzuty sumienia, domagał się, by pochowano go pod cmentarną drogą, tak, by deptali go ludzie odwiedzający cmentarz. Ale pochowano go (za karę?) w normalnym grobie, na którym wyryto napis "Śp. ksiądz Damazy Macoch, wielki grzesznik i wielki pokutnik, prosi o modlitwę".
Prezydent skandalista (pomysł panów z tramwaju)
Prezydent Polski w trakcie żałoby po żonie proponuje małżeństwo kobiecie, która mogłaby być jego córką albo i wnuczką. Wybucha skandal, o którym mówi się nawet w Watykanie. To nie zabawa w political fiction – tylko kolejne fakty z międzywojennej historii.
Nie byłoby może w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że ciało zmarłej Michaliny Mościckiej, nie zdążyło jeszcze ostygnąć po śmierci, a wdowiec Ignacy już proponował małżeństwo innej. Nie mieściło się też w głowach, że kobietę tak dystyngowaną, szanowną i na poziomie, za jaką uchodziła w towarzystwie Michalina, może zastąpić ktoś taki jak Dobrzańska – nie dość że sekretarka świętej pamięci prezydentowej, to w dodatku była żona prezydenckiego adiunkta. Pikanterii związkowi dodawał też fakt, że nowa miłość Mościckiego miała lat niespełna czterdzieści, a wygląd atrakcyjnej trzydziestki (może drażnić!), a starszy o 30 lat prezydent romans z nią rozpoczął jeszcze „pod okiem” śmiertelnie chorej żony.
Jeden z urzędników, Jan Skotnicki, w swych pamiętnikach pisał potem, że erotyzm opanował wyższe sfery, a Mościcki oszalał – reperując sobie na przykład to i owo przy pomocy rosyjskich chirurgów, a wszystko po to, by w pełni zaspokoić młodą kochankę. Biegał też podobno nago po zamku, z odbezpieczonym pistoletem, wykrzykując do swej biednej Michaliny: stój, bo strzelam, pewnie pod wpływem procentów, a może hormonów, które zaczął także zażywać.
Plotka ostatecznie potwierdziła się po roku, gdy Ignacy i Maria stanęli przed ołtarzem. Mościcki pokazał światu w ten sposób raczej nieznaną dotąd swą drugą naturę. Profesor chemii słynący raczej z przywiązania do konwenansów i z towarzyskiego snobizmu, a dla sanacyjnych pułkowników z otoczenia Piłsudskiego po prostu sztywniak, nagle urządza historię miłosną w artystowskim stylu. Dlatego gorąco o nowym małżeństwie Mościckiego plotkowano. Sprawa otarła się też o Watykan. A trzymający wtedy faktyczną władzę marszałek Piłsudski miał sugerować Mościckiemu, by nacieszył się swym uczuciem do Marii, niekoniecznie stając przed ołtarzem: „Nie musisz kupować całego browaru, jeśli chcesz się napić szklanki piwa” – miał tłumaczyć zakochanemu jak szczeniak Ignacemu. Cóż, dla niektórych to do dziś życiowe motto…
Toast z kaczką - na Placyku by nie przeszło
Alkoholowe wybryki znanych celebrytów wciąż podkręcają tabloidom sprzedaż, a serwisom plotkarskim rekordową liczbę „klików”. A to widziano znanego aktora „podlewającego murek” pod knajpą, a to dwie celebrytki „prawie się pobiły”. I choć nie da się ukryć, że te historyjki rzadko kiedy są w stanie zrobić wrażenie na kimkolwiek, komu zdarza się wyjść wieczorem, wciąż także podniecają i podkręcają ciekawość.
Ale dziś raczej nie sposób wśród ich bohaterów znaleźć postać równie barwną jak alkoholowi artyści znani z anegdot z dwudziestolecia międzywojennego. Ot, taki Romuald Kamil Witkowski, malarz abstrakcjonista, tworzący obrazy trochę w stylu Picassa, a trochę Witkacego. Witkowski krążył po w oparach alkoholu po nocnej Warszawie z kaczką Leokadią na uwięzi z kolorowych wstążek. Częstował ją kawą, a nierzadko wódką. Kaczka zdaje się lubiła towarzystwo artysty, a jak twierdzą niektóre źródła za kaczy kołnierz też nie miała w zwyczaju wylewać.
Pijany malarz i niezbyt trzeźwa Leokadia w niektórych modnych miejscach – na przykład w restauracji Kresy – dostali wieczny „szlaban”. Tam, gdzie ich jeszcze wpuszczano, artysta potrafił naprawdę zaskoczyć – jak choćby w supermodnej restauracji Lijewskiego, w której na środku sali stało ogromne akwarium z rybami dla smakoszy. Witkowski najpierw metodycznie rozebrał się tam do naga, a następnie wskoczył do zbiornika. Nie chciał wyjść nawet wtedy, gdy w restauracji pojawił się policjant. Twierdził, że prawomocnie zatrzymać może go tylko policja z komendy rzecznej.
Kiedy Witkowski zaspokoił już swe alkoholowe i rozrywkowe potrzeby wracał nad ranem do domu. Po drodze miał zwyczaj wrzeszczeć na cały głos „do broni”. Kilkakrotnie go zatrzymano, kilkakrotnie też trafił przed sąd za zakłócanie porządku publicznego. Po każdym skazaniu na grzywnę jeszcze na sali sądowej znów zaczynał wrzeszczeć. Żył od delirium do delirium. Trafiał do gazet, był bohaterem tysiąca plotek, ale anegdoty o jego wyczynach krążą do dziś.
A imię jego… ćpun i seksoholik
Prawie każdy uczeń męczący się z „Dziadami” prędzej czy później wpada na teorię, że pisząc ten tekst Mickiewicz musiał jednak „coś brać”. No bo czy taką „Wielką Improwizację” dałoby się napisać na trzeźwo? Idealne, zwłaszcza na dzisiejsze czasy…
Odpowiedź dla większości brzmi nie. Nie mamy tylko pewności, pod czego dokładnie wpływem pozostawał Mickiewicz opisując zmagania Konrada z Bogiem i Ojczyzną (od czego jest jednak filmowa wyobraźnia?). Największe prawdopodobieństwo przemawia za wysokoprocentowym alkoholem. Bo i Mickiewicz, jak się okazuje, zdecydowanie nie wylewał za kołnierz. Na Litwie i w Polsce pił po prostu wódkę, z kolei na emigracji w Paryżu nie stronił od calvadosu i anyżówki. Niemal na pewno był regularnym alkoholikiem czy jak kto woli – według XIX-wiecznych pojęć – miał sporą skłonność do pijaństwa.
Wbrew niektórym teoriom Mickiewicz nie był jednak narkomanem, choć z pewnością eksperymentował przynajmniej z niektórymi substancjami odurzającymi. Podczas podróży na Krym (tak, tej z „Sonetów Krymskich”) najprawdopodobniej zapoznał się z haszyszem. Podobnie jak wszyscy jego współcześni, używał także opium – traktowano je wówczas jako idealne lekarstwo przeciwbólowe, na przykład przy migrenach, które dość często doskwierały poecie. Nic nie wskazuje na to, by Mickiewicz z opium jakoś szczególnie przesadzał – inaczej niż jego największy konkurent – Juliusz Słowacki. Ten ostatni bywał gościem londyńskich opiumowni, w których normą było przebywanie w stanie permanentnego upojenia przez dobę lub więcej, a po raz pierwszy próbował tej dalekowschodniej używki jeszcze w Wilnie, chorując na febrę. Z kolei trzeci z wieszczów Zygmunt Krasiński na opium nie poprzestawał - był uzależniony od wdychania eteru.
Mickiewicz nie obawiał się eksperymentów z narkotykami – choć problem z alkoholem mógłby wskazywać na skłonność do uzależnień. Jego najpotężniejszym nałogiem były jednak z pewnością kobiety. Poliamoria była dla Adama stanem naturalnym, w jego erotycznym życiorysie można znaleźć naprawdę skomplikowane trójkąty, by nie rzec – wieloboki. W młodości adorował – niemal zawsze okresowo skutecznie – jednocześnie kilka kobiet. Na przykład słynną Marylę Wereszczakównę (a później niezwykle do niej podobną – cóż za nutka perwersji – Henriettę Ankwicz) , ale także uchodzącą za jedną z najpiękniejszych kobiet epoki Karolinę Sobańską, Karolinę Jaenish, hrabinę Zinaidę Wołkońską, Joannę Zaleską – nazwiska można byłoby jeszcze naprawdę długo mnożyć.
Potrafił też nieźle skomplikować sobie życie prywatne. Zanim pojął za żonę Celinę Szymanowską, miał romans z jej matką Marią. Później dosłownie na oczach chorej psychicznie żony i dzieci wszedł w namiętny (i zarazem trudny) związek z członkinią sekty towiańczyków Ksawerą Deybel, która zamieszkała z Adamem i Celiną i miała z poetą dzieci.
O burzliwym życiu erotycznym – być może wręcz seksoholizmie – Mickiewicza, wiedzielibyśmy z pewnością więcej, gdyby tylko nie zapobiegliwość jego syna Władysława. Mickiewicz junior pieczołowicie przeczesał papiery po ojcu, likwidując m.in. jego pamiętnik, setki listów, rozmaite dokumenty i rachunki mogące w przyszłości rzutować na jego wizerunek. Gdyby choć część z nich przetrwała, Mickiewicz z pewnością byłby postacią nieco mniej pomnikową i idealnym bohaterem skomplikowanego dramatu psychologiczno-erotycznego. Pytanie, kogo można by obsadzić w tej roli? Może Cezary Pazura?