Modele RC (radio controlled) to przede wszystkim domena małych, średnich i dużych firm mających swoje siedziby w Chinach. Masowa produkcja, przeznaczona dla masowego odbiorcy. Teoretycznie wybór jest ogromny, ale ograniczający się z dużej mierze do znanych samolotów i szybowców amerykańskich, niemieckich czy brytyjskich. A co, jeśli ktoś chcę mieć model mniej znanej i nie tak popularnej konstrukcji?
Jeśli marzy się sterowanie modelem innym niż wszystkie, trzeba zrobić model samemu. Nie zawsze jest to łatwe, często brak szczegółowej dokumentacji technicznej. Wiele elementów projektuje się wyłącznie w oparciu o fotografie. Mimo tych problemów są ludzie, także w Polsce, którzy potrafią zrobić model piękny, wiernie oddający charakterystyczne cechy oryginału i jednocześnie nietypowy. Co więcej, tacy ludzie są też w Polsce i można kupić ich produkty.
Piłą i laserem
Przeważnie zdalnie sterowane modele samolotów najczęściej wykonane są w oparciu o szkielet drewniany, z laminatu lub z różnych odmian tworzyw sztucznych przypominających trochę styropian. Te ostatnie są dziś najpopularniejsze, głównie z uwagi na cenę i dostępność części zamiennych, a samoloty sterowane radiem mają to do siebie, że czasem spadają zamiast lądować. Modele wykonane z pianki są masowe, ale to drewniane modele są uznawane za esencję modelarstwa lotniczego. Trochę za sprawą przyzwyczajeń, jeszcze niedawno modelarz to był ktoś, kto piłką włosową wycinał z deski podłużnice i wręgi, składał to do kupy i tak powstawał model.
Jednak w XXI wieku technika poszła naprzód i dziś można złożyć smolot nie posiadając wspomnianej piły. Z pomocą przychodzą programy komputerowe i lasery. W komputerze kreśli się plany, przez wiele miesięcy, czasem nawet kilka lat pieczołowicie rozrysowuje konstrukcję samolotu na poszczególne części, które potem będzie się wycinać z deski za pomocą plotera laserowego. – W dobie internetu projektowanie jest dużo łatwiejsze niż kiedyś, stąd modele wykonywane dzisiaj są wierniejszymi kopiami oryginału – mówi Zbigniew Peksa z firmy OldGliders
Dzięki nowoczesnym technologiom można zachować powtarzalność produkcji i wysoką jakość sprzedawanych zestawów. Podstawą jednak są dobrze przygotowane plany, choćby najlepiej wycięty model, ale źle opracowany nie będzie dobrze latał. – Każdy model tego samego szybowca tylko w innej skali projektowany jest od nowa. Związane jest to z różnymi problemami wytrzymałościowymi konstrukcji o większych rozmiarach. Dlatego nie przeskalowujemy, bo nie miało by to zupełnie sensu – podkreśla Peksa.
Zestaw KIT to klocki, kawałki drewna które trzeba ze sobą skleić. Powstaje szkielet modelu, jego kadłub, stateczniki czy skrzydła. Żeby samolot poleciał trzeba jeszcze będzie wykonać dużo pracy, okleić go papierem, folią, deskami balsowymi lub pokryć laminatem. Każda technika ma swoje plusy i minusy oraz rzesze wiernych zwolenników, i każda jest czaso- i pracochłonna.
Dużo wody w Wiśle może upłynąć, zanim te „klocki” wzbiją się w powietrze. Dlatego bardziej niecierpliwi kupują modele ARF (prawie gotowe do lotu), gdzie skrzydła i kadłub są już zmontowane, taki model trzeba jedynie wyposażyć w części mechaniczne które będą wedle naszego życzenia ruszać lotkami i sterami samolotu.
Polak potrafi
– Zakładając firmę o tym profilu miałem nadzieję, że damy radę utrzymać się na rynku polskim, bardzo szybko jednak życie zweryfikowało tą tezę i okazało się, że rynku polskiego na tego rodzaju wyrobu w zasadzie nie ma – mówi Zbigniew Peksa. Modele najlepszych polskich firm, takich jak Oldgliders Eljot tanie nie są, trzeba się liczyć z wydatkiem nawet dziewięciu tysięcy złotych za model szybowca PWS-101 o rozpiętości skrzydeł 6.3 metra. Zabawka za kilka średnich krajowych nie będzie z pewnością sprzedawała się jak świeże bułeczki, ale to krańcowy przykład, można kupić też tańszy model za 2-3 tysiące złotych. – Nasze modele nie koniecznie są tańsze niż modele innych firm – twierdzi Peksa. Na tym poziomie wykonania hobby jest raczej kosztowne
W Polsce głównie sprzedaje się modele tańsze albo chińskiej produkcji, albo projektowane przez mniej znanych producentów. Zestawy KIT kosztujące 600-700 zł przez przeciętnego polskiego modelarza są już uznawane za drogie.– Chcielibyśmy by większość zamówień pochodziła z Polski, jednak jak na razie większe zainteresowanie przychodzi z Niemiec, Anglii i USA oraz Kanady – mówi Maciej Ciećkiewicz, którego modele zachwycają szczegółowością. Ale podobnie jak produkty Oldgliders, do najtańszych nie należą.
Dlatego większość samolotów uznanych polskich producentów lata za granicę. – Musieliśmy kierunkować się na sprzedaż za granicę. Udało nam się utworzyć własnym sposobem sieć odbiorców, w wielu krajach Europy, również w USA , Japonii i Australii – mówi Zbigniew Peksa. Te własne sposoby to budowanie modeli i jeżdżenie z nimi po całym świecie od jednej imprezy modelarskiej do drugiej. Model musi być nie tylko ładny, ale i dobrze latać. Oczywiście można popatrzeć na filmy na YouTube, ale dopiero bezpośredni kontakt pozwala ocenić, czy chce się wydać pieniądze.
Coraz częściej na lotniskach modelarskich na całym świecie można zobaczyć modele samolotów i szybowców polskiej konstrukcji. Popularne są różne typy samolotów RWD, pojawiają się PZL, LWS. Przy wyborze takiego czy innego modelu często liczy się niepowtarzalność jego wyglądu. Każdy modelarz za oceanem wie, jak wyglądał samolot Stearman PT17. Co więcej – w jednym dniu nad lotniskiem modelarskim może w jednym momencie kołować nawet kilka modeli PT-17. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że będzie nad Ohio czy Texasem latało kilka takich samych modeli PWS-26? Jeszcze nie takie duże, ale wciąż rośnie. Bo modele polskich projektantów cieszą się coraz większym powodzeniem.
Jeszcze nie są masowe, ale bardzo wysoko oceniane, a firmy takie jak ElJot czy Old Gliders przestały być anonimowe. – Trwają negocjacje umowy z producentem filmu Dywizjon 303 na budowę dwóch modeli Hawker Hurricane MKI i Messerschmitt Me-109E w skali 1:4. – chwali się Maciej Ciećkiewicz.
Czy projektowanie modeli to dobry interes? – Wydaje mi się, że najtrudniejszy okres mamy już za sobą. Mam olbrzymią nadzieję, że i polski rynek, który na dzień dzisiejszy bardzo ładnie zaczął się rozwijać pozwoli naszej firmie na dalszy rozkwit – mówi Zbigniew Peksa. W firmie Oldgliders pracuje oprócz niego żona, syn, córka i kilku dodatkowych pracownikach. – Cały czas jesteśmy w fazie rozwoju – podkreśla Peksa.
– Liczymy na rynek zachodni. W Polsce nikt nie docenia nakładu kosztów i przy produkcji zarówno modelu, jak i podwozi, co nie przekłada się na realizację zamówień – twierdzi Ciećkiewicz – Na razie ponosimy tylko koszty ale myślę, że będzie dobrze, biorąc pod uwagę liczbę potencjalnych zmówień – dodaje.