List wkurzonego pacjenta z SOR, czyli recenzja „najwspanialszego szpitala dziecięcego” w Polsce
Bartosz Świderski
18 marca 2016, 07:58·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 marca 2016, 07:58
Kosztował aż 550 mln złotych, więc ma wszystko co potrzeba do leczenia dzieci. 12 specjalistycznych poradni i 17 oddziałów klinicznych. Wyposażony jest w najnowszy dostępny sprzęt. Zakładam, że i lekarze są tam znani oraz kompetentni. Szpital ma obłędną architekturę, nie zapomniano nawet o namalowaniu kolorowych krokodyli przy wejściu, ciekawej wystawie plastycznej o mikroorganizmach oraz stojakach na rowery dla studentów.
Reklama.
Już podczas urzędowej ceremonii przecięcia wstęgi (premier Ewa Kopacz i marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska) Samodzielny Publiczny Dziecięcy Szpital Kliniczny w Warszawie nazwał się "najwspanialszym szpitalem w Polsce". Przypadkowo zdarzyło mi się to sprawdzić.
Jak wiecie, prywatna służba zdrowia i jej bardzo drogie pakiety vip gwarantują wyleczenie najwyżej z kataru albo zatwardzenia. Doczłapiesz się do takiego "medilux " z zapaleniem płuc, pełni empatii wsadzają cię do samochodu i spławiają się do najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego. Aby jak najdalej od ciężko chorych. Jeszcze umrą i będzie na nas. Dlatego gdy moja trzyletnia córka dostała paskudnego zapalenia ucha, wręczono mi skierowanie na SOR wskazując drzwi. „Tylko szybko, bo to nie może czekać”.
Czego tam nie ma?
Jadę więc autem do "najwspanialszego szpitala dziecięcego" w Polsce. Gdzie jest parking dla pacjentów? Ani jednej tabliczki. O, są miejsca parkingowe przed głównym wejściem, ale co do jednego zajęte. Jest 7.34. Idę o zakład, że 99 procent z nich okupują samochody pracowników. Sunę ulicą kampusu szpitalnego dalej. Sąsiednie parkingi są puste, ale wjazdu do nich bronią szlabany otwierane kartą. To pracownicy okolicznych instytutów naukowych zabezpieczyli miejsca dla swoich "dupowozów". A widać perfekcyjną znajomość problemu parkingowego. Chodniki, trawniki chronione są przed oponami rzędami setek pachołeczków.
Przez chwilę przechodzi mi przez głowę myśl aby na czas kiedy ktoś obejrzy dzieciaka porzucić auto gdzieś z boku ulicy. Błąd! Na wszystkich płotach wisi przestroga. „Nie pozostawiać aut. Wzywamy Straż Miejską”. Ożesz ty…
A gdzie pacjent? Het, het daleko, na sąsiedniej ulicy majaczy tablica „zapraszamy na płatny parking”. Proponuję dyrektorowi szpitala, aby wsadził sobie długopis w ucho i dobrze docisnął. Taki właśnie ból odczuwała moja córka. Teraz niech z tym długopisem w uchu pokona dystans od najbliższego miejsca parkingowego dla pacjentów do recepcji izby przyjęć. Fajnie? To może następnym razem pomyśli pan o bardziej dogodnych miejscach do parkowania. Na przykład w pierwszym rzędzie pod drzwiami izby przyjęć, tam gdzie wygodnie i za darmo parkują Pańscy pracownicy. Albo obok stojaków na rowery Pańskich studentów.
Miejsca parkingowe to nie wszystko czego nie ma „najwspanialszy szpital”. Nie ma też palarni papierosów. Dlatego idąc z dzieckiem na ręku do wejścia niczym pilot Dreamlinera wbijam się w chmurę papierosową wypuszczaną zbiorowo przez 15 pracowników. No jasne mają na nogach te szpitalne klumpy, jest około zera stopni, nie mogą daleko chodzić. Na zdrowie, państwu.
Płacę i żądam? To nie działa
Recepcja wysyła mnie pod gabinet izby przyjęć, a tam 50-70 osób pod jedynymi drzwiami. Nie ma numerków pokazujących kolejność! - Kto ostatni? - pytam. Nikt nie odpowiada. – Też pytałam, ale nikt sie nie odezwał - mówi matka obok. W tym momencie otwierają się drzwi i zaczyna tumult. Do gabinetu najszybciej dopada Wietnamczyk.
Jest i druga strona problemu. W tym przypadku dyrektor i lekarze tak zadbali o własny komfort pracy, że zapomnieli o czymś znacznie ważniejszym. Robią w branży usług, a tam przecież liczy się klient czyli pacjent. Za 550 mln z moich podatków stworzyliście sobie idealne miejsce do pracy, doktoryzowania, zajęć ze studentami, itd. ale obsługa chorych to już tylko działalność uboczna.
Najbrzydszy szpital w Polsce
Ja tymczasem docieram do najbrzydszego szpitala dziecięcego w Polsce. Takiego, któremu do sprzętu musiał dokładać Owsiak z orkiestrą, w szatni pracuje zezowaty ochroniarz emeryt, a linoleum odrywa się od podłogi. Doktor Kopacz nigdy tam nie była. Uciekłaby, na zewnątrz budynku straszy zmurszała elewacja, za kołnierz kapie z dziurawej rynny ale…
Nie dalej jak 20 kroków od wejścia na SOR są miejsca zarezerwowane „tylko dla pacjentów izby przyjęć”. W wyremontowanym SOR sprawnie kierują ruchem. Po krótkim badaniu pacjencji są informowani o tym, że zostaną wywołani po nazwisku. Jeśli zdarzy się bardziej pilny pacjent trzeba będzie poczekać. Wiem, że ktoś mi pomoże w ciągu 40 minut. Dzieci płaczą, przychodzi pielegniarka i włącza bajki - obdrapany już ekran ufundował sponsor. Pani w laboratorium nie działa komputer z systemem opłacania badań. Chodzi o 17 złotych. - Właściwie to nie mogę od pana przyjąć zlecenia. Wie pan co? Ja to chrzanię! Zrobię panu te testy za darmo! - mówi.
Kiedy już zajmują się uchem mojego dzieciaka do pokoju dzwoni ortopeda z mojej dzielnicy (słyszę dokładnie jak się przedstawia). Prosi do telefonu kolegę.
– Cześć, dziecku nie rośnie jedna stopa. Przyjmijcie na oddział, trzeba dokładnie zbadać pod kątem wady stawu.
– No wiesz, to wbrew procedurom - odpowiada lekarz.
– Słuchaj, odbiłem się "od Banacha" (to ten najwspanialszy szpital). Matka 20 miesięcy lata po przychodniach i ma już dość. Po co dzieciak ma być kaleką? Weź na oddział, najwyżej zwalicie problemy na mnie.
– Dobra.
W polskiej służbie zdrowia można wszystko. Jeśli się tylko chce.